Prośba do czytelników

Bardzo ważne są dla mnie komentarze. Zatem proszę o nie, by móc poprawić swoją powieść w takim stopniu, żeby było w niej jak najmniej błędów.
Ważne: należy czytać posty w kolejności od najstarszego do najświeższego. Posty mają tworzyć sensowną całość. Przecież jest to powieść.

sobota, 25 października 2014

***

  Chmary komarów niemiłosiernie cięły wszystkich żołnierzy zgromadzonych na tym leśnym dukcie. Nie stanowiły dla nich przeszkody nie do przebycia ani kolczugi, ani lniane i bawełniane koszule, ani pozostała odzież pozakładana w cebulkę. Komary zawsze wiedziały, gdzie należy przycupnąć, by ugryźć w najbardziej odsłoniętą, albo zbyt słabo zabezpieczoną część ciała. Co chwila wojacy wydawali odgłosy wściekłości i bólu po ukąszeniu przez żarłoczne owady. Klaśnięcia dłoni oznajmiały wszystkim o próbie zgładzenia jednego z wielu latających wokół ciepłego pożywienia krwiopijców.
Nagle, tą ogólną obronę przed moskitami, przerwał nadchodzący tumult od czoła oddziału. To straż przednia nie dość pośpiesznie przepuszczała przez swoje szeregi zwiadowców wysłanych w awangardzie hufca Gildii Kupieckiej. Wreszcie doszło do porozumienia pomiędzy żołdakami i dowódca rozpoznania ruszył biegiem do Ervithara. Miał, jak się okazało, bardzo istotne dla niego informacje.
– Ervitharze, co to za tumult przed nami? – próbował przekrzyczeć wrzawę Wielki Szambelan Gildii.
– Panie to nasz zwiad wrócił z rozpoznania wyspy.
– Zwiad powiadasz…
– Tak panie … – nie dokończył. Jego wzrok przykuł zwiadowca przepychający się przez szeregi zbrojnych zgromadzonych wokół Ervithara. Była to mała istota z rasy gnomów. Muskularni, silni, wytrzymali i karni. Jednak najważniejszą cechą predysponującą je do  zwiadu było ich powonienie i świetny słuch. Te istoty miały od urodzenia mocno rozwinięte zmysły, które kwalifikowały je  do służby w zwiadzie. Na zapach były bardziej czułe niż psy a pojedynczy dźwięk były w stanie usłyszeć z odległości wielu mil. Dlatego w jego opinii żadna inna rasa nie nadawała się do tych zadań bardziej niż gnomy. Znając predyspozycje tych istot Ervithar poświęcił sporo czasu na zebranie takiego oddziału zwiadowczego.
– Pułkowniku – krzyknął chrapliwym głosem gnom w swoim narzeczu. – Zadanie wykonane tak, jak rozkazałeś. Teren został dokładnie rozpoznany. Ale… – tutaj zawahał się na chwilę –  nie mam dla was dobrych wieści.
– Czemu? – w głosie Ervithara można było wyczuć konsternację i narastającą złość. Zbyt długo tego kogoś szukał a to powodowało, że oba te odczucia na pewno mogłyby przybrać fizyczną oraz niebezpieczną postać dla któregoś ze zgromadzonych wokół wojów, gdyby się okazało, że to po co tutaj przybyli znów im się wymknęło z rąk. Ponadto nie bardzo miał ochotę nawet myśleć o tym, ile musiałby się nasłuchać złośliwości ze strony tutaj obecnego, straszliwie zrzędliwego oraz stetryczałego, szambelana na temat jego braku kompetencji.
– Powiem wam krótko i zwięźle, panie. Tam nikogo nie zastaliśmy, no może, poza stertą trupów. Obeszliśmy całą wyspę wokół. Nawet postaraliśmy się dla was, panie, a więc poszliśmy od niej na stajanie i kompletnie nic tam nie znaleźliśmy. Jednego jestem pewien, że jatka tam musiała być przednia. Po za tym nic nie odkryliśmy, co was, by zainteresowało. – zagwizdał  z przejęciem zwiadowca na podkreślenie tego, co zastał na miejscu planowanego spotkania z bandą Garetha.
– Niziołka wśród trupów widzieliście? – nie dawał za wygraną pułkownik. Wściekłym wzrokiem omiótł wokół siebie, szukając ofiary, na której mógłby się wyżyć. Jednak wszyscy , którzy stali do nie dawna koło niego, po przybyciu zwiadowcy, odsunęli się na bezpieczną odległość. Rozkazodawca znany był z tego, że czasami potrafił wpaść w furię. Nie pozostało mu nic innego, jak szpetnie przeklnąć.
– Nie, nie było tam żadnego takiego typka. Ktoś, niezły niewątpliwie musiał to być skurkowaniec w sztuce zabijania, położył pokotem w walce samych rosłych chłopów z sumiastymi wąsiskami. Zarżnął ich fachowo nie ma co mówić. Ale wiecie co, panie, – sapnął po chwili zastanowienia gnom. –  próbowaliśmy znaleźć jakieś ślady, które by  potwierdzały, że tam mogła przebywać poszukiwana przez nas owa istota. No i znaleźliśmy trop. Wręcz jestem pewien, że niziołek był tam przywiązany do drzewa. Myślę nawet, bo ja bym tak uczynił, że był skrępowany za ręce i nogi. Są ślady, które potwierdzają to jednoznacznie. W samym obozowisku ognisko i popiół były jeszcze całkiem ciepłe. Oj, niedawno musiała się stać, bardzo niedawno ta rzeź.
– Ervithar, co ten oberwaniec tam gada? Tłumacz pan i to raźno! – krzyknął w kierunku dowódcy zwiadu szambelan ze swojej basterny. Był niezadowolony z wyrazu twarzy rozkazodawcy, bo to mogłoby oznaczać następną porażkę w tak ważnej misji, jaką mieli do wykonania. Zatem znów coś poszło nie tak. Zachowanie podwładnych Ervithara niezmiernie możnowładcę zmartwiło.
– Nie mam szambelanie dobrych wieści dla Gildii. Bandyci Garetha zarżnięci, jak owce a po kurduplu ani śladu. Znów ktoś nas wyprzedził, panie.
– Ervitharze, obiecałeś naszemu Wielkiemu Mistrzowi, że tym razem pochwycimy tego niziołka. Twierdziłeś, że ludzie Garetha poradzą sobie z tym prostym zadaniem, by dotrzeć bez problemów na tę wyspę, na bagnach Palonii w jednym kawałku. A teraz okazuje się, że znów mamy przeklętego pecha!? To powiedz mi jedno, po co my właściwie tutaj szliśmy taki szmat czasu? Komary o mało nie wyssały ze mnie całej mojej krwi a ty obecnie prawisz, że wędrowaliśmy po tym przeklętym bagnisku na darmo! Niepotrzebnie! Zaginęło pięciu naszych ludzi, pożartych zapewne na tych moczarach przez jakieś potwory… – szambelan wreszcie stracił oddech od potoku słów wyrzucanych z rozgniewanych ust. Dostojnik nie mogąc odnaleźć kolejnych racjonalnych argumentów, zrezygnowany, w końcu machnął kościstą ręką przecinając ze świstem powietrze.
– Panie rozumiem twoje zdenerwowanie… – w tym momencie nastąpiła krótka pauza, która miała na celu dać szambelanowi czas na to, by starzec miał krótką chwilę na zastanowienie się nad zastałą sytuacją i mógł uspokoić swoje skołatane nerwy. Ervithar, bowiem znał znakomicie możnowładcę, który z ramienia gildii z nim tutaj przybył, i wiedział, co powinien uczynić, by obłaskawić dostojnika. Mąż stanu był jego mentorem a to oznaczało, że między innymi dzięki  jego poparciu tak wysoko mógł awansować w strukturze tej organizacji, by wreszcie zostać wyznaczonym na stanowisko dowódcy oddziałów Gildii Kupieckiej – … ale póki sam tam nie dotrę i nie rozejrzę się po pobojowisku, dopóty nie stwierdzę, jakie wydarzenia miały tam miejsce.
– Pułkowniku pamiętaj, że ta misja to sprawa polityczna, ponieważ jest to gra o żywotne interesy Marchii  lub naszej Gildii. Pamiętaj, jak wiele od tego niziołka może zależeć. Ale najważniejsze jest to, abyś pamiętał jaka przyszłość czeka naszą organizację dzięki pochwyceniu tego podżegacza. Tak więc ruszaj. Na chwałę Wielkiego Mistrza!
– Na chwałę Wielkiego Mistrza – odkrzyknął Ervithar.
Dał wcześniej umówiony znak ręką.
Wraz z częścią oddziału, w skład którego wchodziły jego gnomy – zwiadowcy, ruszył w kierunku wyspy na bagnach. To właśnie tam mieli się spotkać z bandą Garetha i odebrać to, czego Gildia pragnęła tak bardzo –  Sinoe.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/10/w-oddali-na-tle-nieba-tam-gdzie.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz