***
Chmary komarów niemiłosiernie cięły wszystkich
żołnierzy zgromadzonych na tym leśnym dukcie. Nie stanowiły dla nich przeszkody
nie do przebycia ani kolczugi, ani lniane i bawełniane koszule, ani pozostała
odzież pozakładana w cebulkę. Komary zawsze wiedziały, gdzie należy przycupnąć,
by ugryźć w najbardziej odsłoniętą, albo zbyt słabo zabezpieczoną część ciała.
Co chwila wojacy wydawali odgłosy wściekłości i bólu po ukąszeniu przez
żarłoczne owady. Klaśnięcia dłoni oznajmiały wszystkim o próbie zgładzenia
jednego z wielu latających wokół ciepłego pożywienia krwiopijców.
Nagle, tą ogólną obronę przed moskitami, przerwał nadchodzący tumult od
czoła oddziału. To straż przednia nie dość pośpiesznie przepuszczała przez
swoje szeregi zwiadowców wysłanych w awangardzie hufca Gildii Kupieckiej.
Wreszcie doszło do porozumienia pomiędzy żołdakami i dowódca rozpoznania ruszył
biegiem do Ervithara. Miał, jak się okazało, bardzo istotne dla niego
informacje.
– Ervitharze, co to za tumult przed nami? – próbował
przekrzyczeć wrzawę Wielki Szambelan Gildii.
– Panie to nasz zwiad wrócił z rozpoznania wyspy.
– Zwiad powiadasz…
– Tak panie … – nie dokończył. Jego wzrok przykuł zwiadowca
przepychający się przez szeregi zbrojnych zgromadzonych wokół Ervithara. Była
to mała istota z rasy gnomów. Muskularni, silni, wytrzymali i karni. Jednak
najważniejszą cechą predysponującą je do
zwiadu było ich powonienie i świetny słuch. Te istoty miały od urodzenia
mocno rozwinięte zmysły, które kwalifikowały je do służby w zwiadzie. Na zapach były bardziej
czułe niż psy a pojedynczy dźwięk były w stanie usłyszeć z odległości wielu
mil. Dlatego w jego opinii żadna inna rasa nie nadawała się do tych zadań bardziej
niż gnomy. Znając predyspozycje tych istot Ervithar poświęcił sporo czasu na
zebranie takiego oddziału zwiadowczego.
– Pułkowniku – krzyknął chrapliwym głosem gnom w swoim
narzeczu. – Zadanie wykonane tak, jak rozkazałeś. Teren został dokładnie rozpoznany.
Ale… – tutaj zawahał się na chwilę – nie
mam dla was dobrych wieści.
– Czemu? – w głosie Ervithara można było wyczuć
konsternację i narastającą złość. Zbyt długo tego kogoś szukał a to powodowało,
że oba te odczucia na pewno mogłyby przybrać fizyczną oraz niebezpieczną postać
dla któregoś ze zgromadzonych wokół wojów, gdyby się okazało, że to po co tutaj
przybyli znów im się wymknęło z rąk. Ponadto nie bardzo miał ochotę nawet
myśleć o tym, ile musiałby się nasłuchać złośliwości ze strony tutaj obecnego,
straszliwie zrzędliwego oraz stetryczałego, szambelana na temat jego braku
kompetencji.
– Powiem wam krótko i zwięźle, panie. Tam nikogo nie zastaliśmy,
no może, poza stertą trupów. Obeszliśmy całą wyspę wokół. Nawet postaraliśmy
się dla was, panie, a więc poszliśmy od niej na stajanie i kompletnie nic tam
nie znaleźliśmy. Jednego jestem pewien, że jatka tam musiała być przednia. Po
za tym nic nie odkryliśmy, co was, by zainteresowało. – zagwizdał z przejęciem zwiadowca na podkreślenie tego,
co zastał na miejscu planowanego spotkania z bandą Garetha.
– Niziołka wśród trupów widzieliście? – nie dawał za
wygraną pułkownik. Wściekłym wzrokiem omiótł wokół siebie, szukając ofiary, na
której mógłby się wyżyć. Jednak wszyscy , którzy stali do nie dawna koło niego,
po przybyciu zwiadowcy, odsunęli się na bezpieczną odległość. Rozkazodawca
znany był z tego, że czasami potrafił wpaść w furię. Nie pozostało mu nic
innego, jak szpetnie przeklnąć.
– Nie, nie było tam żadnego takiego typka. Ktoś, niezły niewątpliwie
musiał to być skurkowaniec w sztuce zabijania, położył pokotem w walce samych rosłych
chłopów z sumiastymi wąsiskami. Zarżnął ich fachowo nie ma co mówić. Ale wiecie
co, panie, – sapnął po chwili zastanowienia gnom. – próbowaliśmy znaleźć jakieś ślady, które by potwierdzały, że tam mogła przebywać poszukiwana
przez nas owa istota. No i znaleźliśmy trop. Wręcz jestem pewien, że niziołek był
tam przywiązany do drzewa. Myślę nawet, bo ja bym tak uczynił, że był skrępowany
za ręce i nogi. Są ślady, które potwierdzają to jednoznacznie. W samym
obozowisku ognisko i popiół były jeszcze całkiem ciepłe. Oj, niedawno musiała
się stać, bardzo niedawno ta rzeź.
– Ervithar, co ten oberwaniec tam gada? Tłumacz pan i to
raźno! – krzyknął w kierunku dowódcy zwiadu szambelan ze swojej basterny. Był
niezadowolony z wyrazu twarzy rozkazodawcy, bo to mogłoby oznaczać następną
porażkę w tak ważnej misji, jaką mieli do wykonania. Zatem znów coś poszło nie
tak. Zachowanie podwładnych Ervithara niezmiernie możnowładcę zmartwiło.
– Nie mam szambelanie dobrych wieści dla Gildii. Bandyci
Garetha zarżnięci, jak owce a po kurduplu ani śladu. Znów ktoś nas wyprzedził, panie.
– Ervitharze, obiecałeś naszemu Wielkiemu Mistrzowi, że tym
razem pochwycimy tego niziołka. Twierdziłeś, że ludzie Garetha poradzą sobie z
tym prostym zadaniem, by dotrzeć bez problemów na tę wyspę, na bagnach Palonii w
jednym kawałku. A teraz okazuje się, że znów mamy przeklętego pecha!? To
powiedz mi jedno, po co my właściwie tutaj szliśmy taki szmat czasu? Komary o
mało nie wyssały ze mnie całej mojej krwi a ty obecnie prawisz, że wędrowaliśmy
po tym przeklętym bagnisku na darmo! Niepotrzebnie! Zaginęło pięciu naszych
ludzi, pożartych zapewne na tych moczarach przez jakieś potwory… – szambelan wreszcie
stracił oddech od potoku słów wyrzucanych z rozgniewanych ust. Dostojnik nie
mogąc odnaleźć kolejnych racjonalnych argumentów, zrezygnowany, w końcu machnął
kościstą ręką przecinając ze świstem powietrze.
– Panie rozumiem twoje zdenerwowanie… – w tym momencie nastąpiła
krótka pauza, która miała na celu dać szambelanowi czas na to, by starzec miał
krótką chwilę na zastanowienie się nad zastałą sytuacją i mógł uspokoić swoje skołatane
nerwy. Ervithar, bowiem znał znakomicie możnowładcę, który z ramienia gildii z
nim tutaj przybył, i wiedział, co powinien uczynić, by obłaskawić dostojnika. Mąż
stanu był jego mentorem a to oznaczało, że między innymi dzięki jego poparciu tak wysoko mógł awansować w
strukturze tej organizacji, by wreszcie zostać wyznaczonym na stanowisko
dowódcy oddziałów Gildii Kupieckiej – … ale póki sam tam nie dotrę i nie
rozejrzę się po pobojowisku, dopóty nie stwierdzę, jakie wydarzenia miały tam
miejsce.
– Pułkowniku pamiętaj, że ta misja to sprawa polityczna,
ponieważ jest to gra o żywotne interesy Marchii
lub naszej Gildii. Pamiętaj, jak wiele od tego niziołka może zależeć. Ale
najważniejsze jest to, abyś pamiętał jaka przyszłość czeka naszą organizację
dzięki pochwyceniu tego podżegacza. Tak więc ruszaj. Na chwałę Wielkiego
Mistrza!
– Na chwałę Wielkiego Mistrza – odkrzyknął Ervithar.
Dał wcześniej umówiony znak ręką.
Wraz z częścią oddziału, w skład którego wchodziły jego
gnomy – zwiadowcy, ruszył w kierunku wyspy na bagnach. To właśnie tam mieli się
spotkać z bandą Garetha i odebrać to, czego Gildia pragnęła tak bardzo – Sinoe.
Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/10/w-oddali-na-tle-nieba-tam-gdzie.html
Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/10/w-oddali-na-tle-nieba-tam-gdzie.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz