***
– Tato, tato coś tam płynie… – dziewczynka
rezolutnie pokazała swoim malutkim paluszkiem majaczący kształt w oddali – Tato,
tato spójrz tam… – najwyraźniej niecierpliwiło się dziecko.
– Gdzie kochana córeczko, gdzie?
– zapytał się mężczyzna w średnim wieku,
leniwie podążając wzrokiem za palcem dziewczynki. Jednocześnie nie odrywał
swojej uwagi od czynności, którą w tej chwili wykonywał. Jednak córka nie
dawała za wygraną. Ponaglanie ojca przez uparte dziecko spowodowało tylko , że był nie
zwykle zły na tą całą sytuację. Nie cierpiał, jak ktokolwiek odrywa go od jego
ulubionego wypoczynku nawet jeśli to jest jego własna córka. W końcu dał za
wygraną. Zrezygnował, jak mu się wydawało tylko na krótką chwilę z wędkowania. Gdy
podejmował tę decyzję próbował się sam przed sobą usprawiedliwiać. Po prostu stwierdził
po krótkim namyśle, że nie jest w stanie obserwować miejsca, jakie wskazywała
mu córka i jednocześnie łowić ryby. Przy tym miał pełną świadomość tego, iż
jego latorośl ma tak samo uparty charakter, jak on, dlatego nie da mu spokoju nim on nie spełni jej prośby.
– Tam tatusiu, tam na środku rzeki. No, popatrz tatulu! – krzyknęło coraz
bardziej zniecierpliwione dziecko. – Tato patrz i zostaw to swoje wędkowanie!
Czemu nie chcesz spojrzeć....
Mężczyzna, dając ostatecznie za wygraną, zmarszczył nos z wysiłku, a
może, mimo próby usprawiedliwiania siebie przed samym sobą, ze złości. Był
niezmiernie rozsierdzony, że córka przerwała mu miłe a zarazem odprężające go
zajęcie wbrew jego własnej woli. Mimo to z uwagą zlustrował rzekę. Spojrzał w kierunku wskazanym
przez palec dziecka. Początkowo nie mógł nic dostrzec, po za refleksami
świetlnymi odbijającymi się od spokojnej tafli wody. Odbicia światła
słonecznego były na tyle intensywne, że w pierwszej chwili go oślepiły. Po
pewnym czasie, nie mógł jednoznacznie stwierdzić, czy było to kilka, czy też
może kilkanaście minut, gdy jego wzrok zdążył się oswoić z nad wyraz jasnymi
odbiciami promieni słonecznych od powierzchni akwenu. Wreszcie, gdy skupił swój
wzrok na wskazanym w oddali punkcie dostrzegł jakiś rozmyty kształt. Powoli majaczący
i niesprecyzowany przedmiot począł przypominać mu coraz bardziej zarys jakby
małej łódeczki.
Mężczyzna opuścił do wody wiosła. Powoli zanurzył je w toni i odepchnął
się nimi nadzwyczaj mocno w kierunku dziwnego konturu. Minuta po minucie
dystans, jaki mieli do pokonania, by dotrzeć do celu jednostajnie zmniejszał się.
Wreszcie dziewczynka krzyknęła:
– Tato, tatulu tam chyba jakieś dziecko płakało. Tato słyszysz to?
Faktycznie mężczyzna jakby usłyszał, dobiegające z łupinki kwilenie niemowlęcia.
Zdenerwował się. Przez głowę przebiegła mu jedna myśl, że przecież to nie było
absolutnie możliwe, by koszmary jakie miewali i on, i jego małżonka miały
jakąkolwiek szansę się ziścić w rzeczywistości. Zwłaszcza po tym, jak wioskowa
wiedźma zapewniła małżonków po wykonaniu na ich prośbę wróżb i guseł, że te
powtarzające się od dłuższego czasu majaki senne nie są w żadnym wypadku
przepowiednią ich dalszego losu. Czarownica pewna swoich egzorcyzmów dobitnie
stwierdziła, że są to zwykłe koszmary senne spowodowane nawiedzającą ich domostwo
zmorą. Wpierw odprawiła magiczne rytuały wokół chałupy, żeby przepędzić
nieczystą duszę oraz zabezpieczyć dom przed powrotem zmory. Potem nakazała, by
za trzy niedziele podczas pełni księżyca złożyć odpowiednią ofiarę z koźlęcia. I
tak też, jak kazała uczynili. Do dzisiaj uważał, że te zalecenia a także
wcześniej odprawione czary i egzorcyzmy pomogły im na tyle, że majaki senne
nigdy więcej się nie pojawiły.
Gdy tak teraz stał na krypie, kołysząc się wraz z sennym nurtem rzeki patrzył
przed siebie nieprzytomnym ze strachu wzrokiem. Nasłuchiwał, jakby miał jeszcze
jakąkolwiek nadzieję na to, iż to tylko wiatr tak szumi w sitowiu a nie dobiega
jego uszu płacz dziecka. Lecz tak szybko jak pojawiła się w jego sercu ta pociecha,
równie prędko opuściła go ta ułudna otucha. Przestał mieć jakiekolwiek wątpliwości,
gdy ujrzał, iż sitowie jednak nie ugina się pod naporem domniemanej bryzy.
A jeśli to czarownica nie miała racji? Jeśli jej zapewnienia są tylko
kłamstwem lub jej wymysłem zaś teraz ich sny okażą się proroczymi? Czy to
znaczy, że nie mają już żadnego wyboru, bo przeznaczenie podjęło za nich
decyzję? Czy to znaczy, że powinni poddać się swojemu losowi – okrutnemu biegowi
następujących po sobie wydarzeń?
Rozmyślania przerwała mu jego córka, która była coraz bardziej
podekscytowana tym, co odnalazła w łupince na rzece.
– Tatulu, to mała łódeczka, i tam, tam jest… Chyba dziecko, takie
maluśkie.
Co raz bardziej bał się. Na chwilę przestał wiosłować, jakby to miało
coś zmienić. Zamknął oczy. Miał nadzieję, że gdy je za moment otworzy nie ujrzy
sceny ze swoich snów; nie ujrzy tuż obok na rzece tej łupinki i płaczącego w
niej niemowlęcia. A potem wszytko wróci do starego, dobrego porządku... Niestety,
po otwarciu powiek nic się nie zmieniło. Łódeczka, jakby przyciągana przez
jakiś magnes chybotliwie i jednostajnie zbliżała się ku nim. Jedyną nad wyraz
szczęśliwą osobą była jego córka, nieświadoma dalszego rozwoju wypadków.
Pośpieszała swojego ojca nieskrępowaną gestykulacją, pełna radości na jaką może sobie pozwolić
tylko dziecko, nie wiedzące nic o tym ku jakiemu zmierzają losowi. Krzyczała
przy tym niezmiennie to samo:
– Tatulu tam jest mała dzidzia. Tatulu…
Miał tego dość. Wiedział już, że przeznaczeniu nie umknie. Wiedział
już, że jego sny to nowa rzeczywistość, na którą nic nie może poradzić. Wiedział
też, że musi wypełnić swój los, że musi zrealizować cel, który mu przeznaczyły
siły wyższe. Po prostu musiał i już. Nie
było innej, drugiej drogi.
Chwycił wiosła. Dulki zaskrzeczały swoim cienkim, nieprzyjemnym dla
uszu piskiem. Wykonał kilka szybkich ruchów i złożył wiosła do wnętrza krypy.
Łódź znacznie przyśpieszyła. Wstał, odwrócił się powoli ku dziobowi. Ruszył ku
niemu pogodzony z tym co miało za chwilę nastąpić. Wielokrotnie widział to w
snach. Był zrezygnowany. Nie mógł nic na to poradzić.
Spojrzał przed siebie. Znał ten obraz od lat. Nie musiał nawet spoglądać w stronę łupinki, by wiedzieć
co tam znajdzie. W łódeczce znajdowało się małe dziecię, w zasadzie noworodek. Było zawinięte w becik i miało białą czapeczkę na swojej, ślicznej główce. Miało czarne
oczy, jak węgielki, ładniutką twarzyczkę i było chłopcem. Tego był pewien.
A może, by je zostawić albo utopić? Przecież na rzece tak wiele może
się zdarzyć wbrew naszej woli. A może nie zauważyć tego dziecka i sprawa sama
się rozwiąże?
Znał jednak na te pokusy odpowiedź. Nie mógł tego uczynić, bo jakaś
siła wyższa czuwała nad tym dzieckiem i nie mogła pozwolić na to, by ktokolwiek
a zwłaszcza on mógł zrobić temu niemowlęciu jakąkolwiek krzywdę. Skoro więc to
dziecko przeżyło w tej łódeczce tyle czasu i nadal żyje to, czy potrzeba na to
lepszego dowodu?
Zresztą, jak kiedyś zaczął taką ewentualność rozważać, natychmiast pojawiła
się seria nowych snów. Te sny wyjaśniły mu w sposób nie podlegający
jakiejkolwiek dyskusji, że lepiej nie próbować takich rozwiązań. Wtedy
ostatecznie zrozumiał, że on i jego małżonka zostali wybrani przez
przeznaczenie do tego, by zająć się wychowaniem tego chłopca. Nie mieli nic do
powiedzenia w tej sprawie. Jedynie, co mogli uczynić to pogodzić się ze swoim
losem i go zaakceptować.
Wreszcie się uspokoił. Wziął swoją córeczkę za małą rączkę i rzekł:
– Kochanie, to dziecko potraktuj jak swojego brata. Kochanie to jest w
zasadzie twój malutki braciszek. Musimy o niego wszyscy dbać. Czy rozumiesz
mnie?
– Tak tatusiu, ale czy ty wiesz, jak ja się cieszę! Nawet nie wiesz jak
bardzo. Przecież wiesz, że zawsze chciałam mieć takiego małego braciszka.
Dziękuję ci tatusiu, że go bierzemy. A może tatusiu mam siostrzyczkę? –
zapytała rezolutnie dziewczynka.
- Wierzaj mi dziecinko, to na pewno chłopiec. Na pewno chłopiec.
Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/10/rozdzia-i-poczatek-i-nadejdzie-ten.html
Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/10/rozdzia-i-poczatek-i-nadejdzie-ten.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz