***
To była wyspa na mokradłach. Otaczały ją ze wszystkich stron bagna oraz
dzika przyroda. Ostrów miał złą sławę wśród okolicznych mieszkańców. Jednak dla
różnej maści banitów oraz awanturników zła reputacja kępy pośród morza
nieprzebytej natury nie miała większego znaczenia. Wręcz dawała im poczucie
bezpieczeństwa oraz bezkarności za popełnione przewiny, bo nikt o zdrowych
zmysłach nawet nie odważyłby się tutaj zapuścić w ich poszukiwaniu. Powody tego
stanu rzeczy były dwa: po pierwsze taka wyprawa mogłaby być zbyt niebezpieczna
dla ścigających, a po drugie nikt nie przypuszczał, by śmiałek nawet spod najciemniejszej
gwiazdy mógł tutaj przetrwać choćby tylko jedną noc. I faktycznie w większości
przypadków tak było. Wielu zawadiaków, którzy zbiegli na mokradła przed obławą pozostało
już na nim wieczność, co dało początek upiornej legendzie.
Większość istot trzymała się z dala od tego miejsca. Bez ważnych
powodów nie śmiała wkroczyć na przerażające trzęsawisko. Na nie zapuszczali się
tylko ci, którzy nie mieli nic do stracenia oraz ci, którzy znali je już tak
dobrze, jak własną kieszeń. Cywilizacja nie miało żadnej władzy nad bagnem.
Dzięki temu atutowi wszelkiej maści zbiry
mogły na jakiś czas zniknąć z oczu podążającej ich śladem pogoni. Nie było
lepszego miejsca do ukrycie się na tym świecie. Grzęzawiska kierowały się
prawami starożytnymi: kto silniejszy ten rządził a także na przetrwanie mógł
liczyć wyłącznie ten, który miał większą chęć do przeżycia.
Tak samo było z nimi: czterema banitami, siedzącymi tuż przy ledwo
tlącym się ognisku. Nie wyglądali nazbyt sympatycznie zwłaszcza z oczami
przekrwionymi od taniego wina i opuchlizną na gębie od długotrwałego chlania w
trupa. Cóż tu bowiem innego można było robić? Sprawiali wrażenie istot o odpychającej
a zarazem prymitywnej aparycji. Lica na pierwszy rzut oka mieli zmęczone oraz
poorane licznymi bliznami. To były ich pamiątki po wielu bójkach w nieskończonej
ilości spelun i knajp. Można by rzec, że nie jednego kolesia w swoim życiu
przetrzepali, okradli albo, o zgrozo, zabili. Tak było aż do teraz.
Tym razem mieli do wykonania
misję, która miała im dać niewyobrażalne bogactwo. Zapłata za wykonanie tego przedziwnego
zadania powinna starczyć im nie tylko na proste, samcze chlanie na umór, ale
też i na dziewki, i na dostatnie w ich mniemaniu
życie. Co prawda dotychczas egzystowali tylko dniem dzisiejszym, lecz tym razem
mieli jednak plan na swoją przyszłość. Bardzo dobry plan.
Od samego początku zadanie, jakiego ostatnio się podjęli, sprawiało im
wiele problemów oraz trosk, których nie byli w stanie przewidzieć. Z czasem wszystko
tak się pokomplikowało, że doszli do jednego właściwego wniosku: ta misja na
pewno nie będzie tak łatwa i przyjemna, jak się tego w pierwszej chwili spodziewali.
Gdy, dla nich niespodziewanie, w jednej z wiejskich karczm, otrzymali przedziwne
zlecenie, żeby pojmać a następnie doprowadzić niziołka do miasta Nadal, nie
mogli uwierzyć w swoją fortunę. Zleceniodawca za wykonanie tej przysługi
zaproponował im bardzo godziwe pieniądze. Zresztą to nawet nie można było
nazwać dobrą zapłatą, bo oni mieli otrzymać majątek za swoją jednorazową
usługę. Gdy przybili targu nie mogli się nadziwić temu, jak to jest możliwe, by
ktokolwiek był skłonny tak sowicie wynagrodzić kogokolwiek za tak wręcz proste do
wykonania zadanie. Nauczeni dotychczasowym życiowym doświadczeniem nie zadawali
zbędnych pytań z prostej przyczyny: bo tak naprawdę nic ich to nie obchodziło.
Liczyła się tylko kasa.
Zawartość sakiewki, butne
zachowanie i wyższość z jaką zachowywał się zlecający w stosunku do bandytów,
zwanych bandą Garetha, mógł wskazywać tylko jednego zainteresowanego niziołkiem
– Imperatora Marchii. Jeszcze jeden istotny szczegół wskazywał na to kim
właściwie był ich pracodawca. W tych czasach, jakim przyszło im żyć, tylko on
był w stanie płacić aż takie wynagrodzenie za tak głupią robotę ( tak im się wtedy
przynajmniej wydawało). Zdarzyło im się w dotychczasowej karierze awanturników,
że mieli kilkakrotnie okazję pracować dla Marchii. Kiedy wykonywali zlecenia na
rzecz Czarnego Pana bezwzględnie wyznawali złotą zasadę, znakomicie znaną dla
wszelkiej maści typków spod ciemnej gwiazdy, że nie powinno się zbyt dużo
wiedzieć i zbyt mocno interesować sprawami oraz polityką cesarstwa. Ci, którzy
przez zbytnią dociekliwość złamali tę zasadę zapłacili wysoką cenę – utraty
życia. Nawet takie zbiry jak oni, zaprawieni w bojach najemnicy, bali się Imperatora,
jak diabeł święconej wody.
Pomimo zachowania pełnej ostrożności w kontaktach z emisariuszem
Czarnego Pana, całkiem niedawno, spotkała ich przykra niespodzianka. Okazało
się, że plany władcy Marchii nie do końca były zbieżne z ich oczekiwaniami. Zamiast
wdzięczności oraz obiecanej zapłaty za wykonaną pracę o mało nie zostali
zaszlachtowani przez siepaczy, nasłanych przez władcę Marchii.
Co prawda z zastawionej zasadzki udało im się szczęśliwie zbiec. Po
kilku dniach kluczenia jakimś cudem przedarli się na bagna Palonii. W
atmosferze gnijących roślin, gryzących komarów powoli do ich świadomości docierało
to, że w zasadzie, jeśli tego jakoś nie odkręcą, mogą czuć się tak, jakby byli
już martwi. Tym bardziej, że dotarły do nich z pewnego źródła wieści, że ludzie
Imperatora szukają ich wszędzie. Podobno uparli się jak diabli. Przeszukują
każdą norę oraz każdą dziurę w okolicy Nadal. Jedynie tutaj, w tak
beznadziejnej sytuacji, mogą czuć się jeszcze w miarę bezpiecznie. Ale cóż z
tego? Jednego byli pewni, że Czarny Pan nie wybacza nikomu doznanych zniewag a takową
zapewne było zabicie jego posłańca przez
nieszczęśników.
Cała ta poprana sytuacja miała miejsce około pięć dni temu w Nadal, tuż
przy granicy Klimazonii z bagnami Palonii. Tam umówili się na przekazanie
więźnia ludziom Imperatora. W zamian mieli otrzymać sowitą zapłatę i tym
sposobem dobić targu z korzyścią dla obu stron umowy. Plan ich działania był
nadzwyczaj prosty: odebrać to, co im należne a potem zniknąć na jakiś czas z
widoku. Aby tak uczynić musieli się gdzieś zaszyć z daleka od knajp, dziwek
oraz szemranego towarzystwa. Miały to być po prostu dłuższe wakacje. Nie
przewidzieli jednak tego, że Imperator miał w stosunku do nich całkowicie inne
plany. Z jego perspektywy ich dalsze życie było obarczone zbyt dużym ryzykiem.
Kto bowiem jemu mógł zagwarantować, a w jego mniemaniu tym bardziej najemnicy
nie byli w stanie tego uczynić, że przy pierwszej nadarzającej się okazji,
kiedyś tam oraz gdzieś tam, nie zapiją w jakiejś karczmie swoich podłych mord i
przypadkiem, albo w stanie całkowitego delirium, wyklepią nieposłusznym jęzorem
każdemu chętnemu swojej pijackiej opowiastki o tym dla kogo wykonali ostatnie
zlecenie a także kogo ono dotyczyło. A to już było olbrzymie zagrożenie dla
interesów tego potężnego cesarstwa.
Uratowała ich jednak ostrożność a także bandyckie doświadczenie. Zawsze
stosowali zasadę ograniczonego zaufania, którą wdrożyli już dawno temu w życie a
zastosowali i tym razem. Miejsce, które wybrali na niebezpieczne spotkanie z
zausznikami Imperatora było im znakomicie znane. Była to stara wieś na granicy
miasta i rzeki Vikty. Jej zapomnianej, na wieków wieki, nazwy, nawet spośród
najstarszych z żyjących w pobliżu gospodarzy, nie mógł sobie żaden za cholerę
przypomnieć. Cechą szczególną w położeniu tego sioła było to, że do wsi
prowadziło kilka skrytych dróg. Znali je
tylko stali „bywalcy” tego przeklętego miejsca. A prócz tych sekretnych tras do
sadyby prowadził główny trakt z Nadal, który wił się wzdłuż bagien i prowadził
dalej prosto do Maskówki.
Ta osada już wiele lat stała opuszczona. Okoliczni mieszkańcy
opowiadali, ciekawskim przybyszom spoza grodu, że pewnej nocy do wsi zakradły
się jakieś szkarady a może potwory z
pobliskich bagien, ale nikt tego faktu nie mógł być do końca pewien. Powtarzano,
że podobno naszły to sioło głęboką nocą,
podczas przesilenia jesiennego, gdy noce były tak czarne i pełne mgieł, iż nie
można było nic dostrzec na wyciągnięcie ręki.
Inni znów bajali o istotach światła, które tam zamieszkiwały a zostały
w przerażający sposób, i w tym momencie opowieści zawsze gawędziarz musiał się
pomodlić, wymordowane przez wampiry. Wszyscy słuchacze zazwyczaj dziwili się
temu, jak to możliwe, że nikt nie zbiegł z zaatakowanej podstępnie osady. Na to
też istniała odpowiedź – potwory z piekła rodem użyły podczas swojego ataku
wampirzej mgły. A to oznaczało, że nikt nie był w stanie przeżyć zagrożenia,
ponieważ wszyscy zostali uśpieni przez podstępne potwory.
Pomimo tak wielu podań o tym, co
kiedyś zaszło w tej miejscowości, nikt do końca nie znał przyczyny, co było
powodem ataku na osadę, tym bardziej, że niedaleko od niej leżało Nadal. Z
murów miasta straż nocą widziała zabudowania zniszczonej wsi. Wszyscy próbowali
domyślać się powodów napaści. Niektórzy z lepiej poinformowanych, takie
przynajmniej sprawiali wrażenie, opowiadaczy twierdziło, że jakiś odważny
młodzieniec zamieszkały w tej sadybie porwał księżniczkę, córkę księcia
ciemności. Podobno obydwoje pokochali siebie z wzajemnością i chcieli ze sobą
żyć wbrew wszelkim zakazom. Gdy ich uczucie wyszło na jaw oboje uciekli gdzieś,
hen daleko. A władca bagien wyrżnął tą wieś, bo chciał dokonać zemsty. Inni
znów twierdzili, że mieszkańcy oddawali cześć bogu ciemności, co sprowadziło na
nich ten wielki dramat. Niezależnie od wersji przedstawianego wydarzenia a
także powodu napaści od niepamiętnych czasów nikt więcej nie osiadł w tym
miejscu w obawie przez potworami z bagien. Atmosferę wokół zgliszczy zagęściły
jeszcze opowieści, że nocami tam straszy lub zamieszkuje je nadal zło a tych,
którzy zaryzykowali i tam się zapuścili, czy to dlatego, że nocą pobłądzili czy
z innych powodów, zostali nazajutrz odnalezieni martwi z wielkimi oczami z
przerażania. Od tamtej pory nikt przy zdrowych zmysłach nie miał ochoty
odwiedzać tego miejsca zwłaszcza nocą. No chyba, iż miał szczególne powody, by
ryzykować życiem lub postradaniem zmysłów. Byli jednak tacy, którzy sami będąc
wcielonym złem nie bali się go. Łotry spod ciemnej gwiazdy, bo o nich mowa,
wręcz pożądali tego, by wokół tego miejsca tak doświadczonego nieszczęściem
unosiła się aura strachu. Ona gwarantowała prowadzanie im szemranych interesów
w całkowitej tajemnicy. Te dwa powody zadecydowały
o wyborze miejsca spotkania z wysłannikami Czarnego Pana i bandą Garetha.
Jak się później okazało porywacze byli nad wyraz przewidujący. Znaleźli
się w zasadzce. Imperator bowiem nie zamierzał się wywiązać ze swojego
zobowiązania wobec nich. W umówione miejsce przybyli w miarę szybko oraz bez
większych problemów. Pierwsza faza spotkania przebiegała bez żadnych utrudnień.
Przyjazna atmosfera a także brak oznak zagrożenia ze strony ludzi zleceniodawcy
uśpiły ich czujność. Gdy mieli już odebrać zapłatę od posłańca zostali bez
pardonu zaatakowani. Nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Uratowała ich
tylko przytomność umysłu herszta bandytów nie jakiego Garetha. W wyniku
krótkiej walki porwali, jako zakładnika, oficera wywiadu Imperatora. To
zdarzenie na moment wytrąciło z rytmu przeciwników i pozwoliło im się wyrwać z
okropnej matni. Lecz zarazem było to równoznaczne z ich końcem marzeń o miłym
wypoczynku w niejednej karczmie, strumieniach lejącej się wódy i przepięknych
dziewkach.
Na całe szczęście przed spotkaniem z emisariuszami Czarnego Pana ukryli
niziołka. W ten sposób zabezpieczyli się na wypadek wiarołomstwa ze strony Imperatora.
Wychodzili, jak się miało potem okazać, ze słusznego założenia, że skoro Imperator
tego kurdupla tak bardzo pożąda to zapewne znajdą się też inni, którzy równie
dobrze za niego zapłacą. Liczyli jednak na zakończenie transakcji z sukcesem.
Nie bardzo mieli ochotę poszukiwać innych rozwiązań.
Zostawili porwanego w
bezpiecznym miejscu. Gdy dokonali rzeczy wydawałoby się nie możliwej i wyrwali
się z matni natychmiast zarżnęli oficera Marchii. Kiedy do końca ochłonęli z
emocji postanowili ulotnić się na jakiś czas z widoku Czarnego Pana i przeczekać,
gdzieś w bezpiecznym miejscu, najgorętszy okres pościgu.
Zanim ulotnili się z Nadal i Klimazonii, zwrócili się do pewnego
karczmarza, który był znany z tego, że pracował dla Gildii Kupieckiej z ofertą
nie do odrzucenia. Zaproponowali tej potężnej organizacji za pośrednictwem jej
agenta, że są skłonni, za stosowną opłatą, odstąpić niziołka. Byli pewni
zainteresowania transakcją. Każdy kto choć trochę znał stosunki polityczne tego
świata musiał wiedzieć, że to czego pożądał Imperator jest również pożądane
przez Gildię. Nie chcieli się mylić. W ostateczności, gdyby ich przypuszczenia
okazały się chybione, no cóż, zarżnęliby niziołka na bagnach i tyle.
Na wyspę na moczarach przedzierali się z więźniem kilka dni i nocy.
– I co teraz ? – zapytał się najwyższy z nich, siedzący najbliżej tlącego
się ogniska. – I co teraz będzie? – powtórzył pytanie pociągając spory haust
samogonu z gliniaka.
– A co ma być, nic nie będzie. Przecież, już ci to mówiłem, ty durniu,
czekamy na pośrednika. Jak wam tłumaczyłem – splunął do ogniska zieloną flegmą
na widok której się skrzywił – nie tylko Imperator jest zainteresowany tym
małym kurduplem – wskazał wzrokiem na zakneblowanego i związanego niziołka,
Gareth. –
Jestem pewien, że w końcu kogoś przyślą z tej pieprzonej gildii. Nie może być
inaczej! – dla uważnego obserwatora z zewnątrz ta wypowiedź bardziej wyglądała
na próbę uspokojenia, ale własnego sumienia i samego siebie niż współtowarzyszy
niedoli.
Gareth był ich przywódcą i trzymał całą bandę w ryzach. Nie lubił, gdy
któryś z jego podkomendnych jemu się sprzeciwiał
albo, co gorsza, próbował z nim jakkolwiek dyskutować. Uważał, pomny swojej
pozycji w tej bandzie, że wie wszytko
najlepiej. Przemawiało za tym też jego największe doświadczenie pośród, tutaj,
zgromadzonych w fachu awanturnika oraz zabijaki. Ponadto, co raczej nie mogło
być zbyt odkrywcze, był z nich najbystrzejszy. Dlatego miał, pośród członków swojej
bandy, bezwzględny posłuch. Estyma Garetha pośród jego ziomków rosła tym
bardziej, im bardziej zawdzięczali mu swoje życie. A wyrwał ich kilkakrotnie z
matni. Gdyby nie te umiejętności oraz wrodzona błyskotliwość ich spotkanie z
wysłannikami Imperatora byłoby ostatnią rzeczą, jaką by zrobili w swoim marnym
i awanturniczym życiu.
– Ta…. Czekamy, ale czy ktoś z
was wie, czy aby na pewno ktoś przybędzie? Czy…. – przerwał Nemeth, zadziwiony
swoją śmiałością.
– Kurwa przestań pieprzyć
Nemeth, czy ty zdajesz sobie sprawę, że defetyzm szerzysz! – krzyknął wyraźnie zdeprymowany Gareth. – Nie
wiesz, że tego nie lubię!? – syknął na
zakończenie.
– Polej młody – zapiał Moroth. – Polej tego kurwa sikacza, na
rozluźnienie w tej naszej, kurwa jebanej sytuacji.
Wszyscy zarechotali. Nie w takich sytuacjach dawali sobie radę. Ale nie
zaprzeczalny był fakt, że dotychczas w swojej karierze nigdy nie mieli na
plecach całej psiarni dyszącego wściekłością Imperatora. A to był już jednak
jakiś problem. Duży problem.
I to był początek ich końca.
Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/10/pozniej-jak-zapisa-dziejopisarz-zotymi.html
Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/10/pozniej-jak-zapisa-dziejopisarz-zotymi.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz