Prośba do czytelników

Bardzo ważne są dla mnie komentarze. Zatem proszę o nie, by móc poprawić swoją powieść w takim stopniu, żeby było w niej jak najmniej błędów.
Ważne: należy czytać posty w kolejności od najstarszego do najświeższego. Posty mają tworzyć sensowną całość. Przecież jest to powieść.

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział I

Początek

I nadejdzie ten dzień,
Dzień w którym Ci wszyscy  winni
Dostaną szansę odkupienia za grzechy swe,
Bo niziołek natchnie ich nadzieją,
W dniu spadających gwiazd roku pewnego,
Narodzony w samotności i skazany na śmierć,
A brat bliźniak z matki i ojca inszego
Narodzi się, by odzyskać ten świat zatracony,
I opłakać niziołka jednego,
W niemocy spowity przy skale na krańcu świata,

Była noc. Chmury zakrywały niebo, a wiatr  dostojnie przesuwał je po nieboskłonie. Tworzyły szczelną barierę dla migocących gwiazd i srebrnej poświaty księżyca. Nie było nic widać choć oko wykol. Jednak ten naturalny rytm przyrody coś zakłócało. Można było wyczuć jakieś dziwne napięcie, które z każdą upływającą chwilą gwałtownie narastało zwłaszcza w tym upiornym miejscu.
Po wielokroć widział tę właśnie scenę w swoich snach. Kiedyś, jako młody chłopiec, bał się tego upiornego lasu, bał się tej wszechobecnej ciemności, która go wokół osaczała. Zupełnie nie wiedział, co nastąpi dalej w tym dziwnym, niekończącym się koszmarze, bo ten majak ni to będący na jawie, ni to będący urojeniem w jego głowie, nigdy nie miał swojego końca. Urywał się zawsze w tym samym momencie. A wtedy on budził się cały zlany potem ze strachu. Niejednokrotnie więc nachodziła go myśl, że w końcu będzie musiał poznać finał tego sennego omamu. Czuł całe swoje dotychczasowe życie, tak podświadomie, że ów koszmar kiedyś nabierze rzeczywistych kształtów właśnie tutaj w realnym świecie a on zostanie głównym aktorem tej przerażającej sztuki. Jedynie czego nie mógł znać to czasu i dokładnego miejsca tego przedstawienia.
Przeczuwał, przedzierając się przez odmęty dzikiego lasu, że właśnie dzisiaj nastanie ta wielka chwila. Cieszył się na myśl o tym, iż wreszcie pozna zakończenie tej przerażającej mary, która prześladowała go co dzień od kiedy tylko pamiętał. Był całkowicie gotów na występ w tym szczególnym dla jego życia przedstawieniu. Miał tylko jedną nadzieję, że w końcu doświadczy tajemnicy poznania owego finału.
Zewsząd otaczały go bagna. Lepkie macki mgły delikatnie otuliły Darkara tak, jak czyni to kochająca kobieta. Przedzierając się przez knieje zdawał sobie sprawę z tego, że żadna rozsądnie myśląca istota światła na tym świecie nigdy, a zwłaszcza nocą, nie odważyłaby się zapuścić w to odludne a także przerażające miejsce. Dlatego był bardzo ostrożny w swoich poczynaniach. Bagna, po których podróżował, roiły się od wielu nieprzyjaźnie nastawionych oraz nad wyraz groźnych bestii, które tylko czekały na to, żeby pożreć nieostrożnego wędrowca. Zła sława tych okolic nie brała się z niczego. Okoliczni mieszkańcy opowiadali legendy o tym, iż wielu śmiałków, którzy zapuścili się w ten region nawet za dnia, nigdy więcej nie wróciło a ci którzy jakimś cudem ocaleli postradali zmysły. Jednak on tutaj przybył bez względu na wszystko, gnany chęcią poznania swego przeznaczenia zaklętego w sen powtarzający się dzień po dniu .
Mieszkańcy żyjący, tuż przy moczarach, wielokrotnie opowiadali, iż widywali w oddali duchy śmiałków, którzy mieli odwagę zapuścić się na to grzęzawisko. Najczęściej można było ich spotkać, gdy nocne niebo rozświetlała pełnia księżyca. Autochtoni w takich chwilach modlili się za tych bezimiennych biedaków, którzy zostali pomordowani na bagnach. Darkar jednak nie czuł strachu przed tym nieprzyjaznym miejscem. Wielu z tych, którzy go dobrze znali, twierdziło, iż ten wojownik nie bał się nikogo i niczego. Wynikało to z prostej arytmetyki, jaką mu po wielu latach szkoleń wbito do głowy, iż wszystko co jest w stanie ukatrupić ciebie jest na tyle żywe, by móc to, cokolwiek by to nie było, zgładzić lub skutecznie unieszkodliwić. Sam siebie uważał za bestię, która chłodno i bezceremonialnie zabijała lub usuwała tych, którzy mieli pecha i stanęli na drodze jego zleceniodawców. Wielu, niestety,  miało nieszczęście się o tym  przekonać. Teraz podjął się tej wyprawy tylko i wyłącznie dla siebie samego. Miał wewnętrzny przymus, by rozwiązać zagadkę snu. Niósł w sobie olbrzymie przekonanie, że jest tak blisko celu, że nie pozwoli nikomu ani niczemu na to, by przeszkodziło mu wreszcie  w osiągnięciu upragnionego celu.
Przedzierając się przez nieprzyjazne bagna, czuł w każdej komórce swojego ciała wszechobecne napięcie, znane każdemu wojownikowi spodziewającemu się walki. Wtedy doświadczał przyjemnego mrowienia od stóp do samej głowy. Uwielbiał te emocje, to podniecenie, które dawało mu tyle satysfakcji a zarazem wyczulało jego zmysły i przygotowywało do potyczki, by tuż po zakończeniu misji opaść do niższego poziomu i dać mu wytchnienie. Nie mógł się doczekać momentu, gdy pozna rozwiązanie dla swojej skrywanej tak głęboko tajemnicy. Pragnął, by czas przyśpieszył, bo on był już gotów. A wiedział, że jest coraz bliżej, ponieważ dokładnie rozpoznał to miejsce widywane w marze sennej.
Zastygł na krótką chwilę w bezruchu. Nadstawił uszu. Nie musiał czekać zbyt długo. Po chwili usłyszał jakiś szmer dobiegający go z prawej strony. Ptactwo, które o tej porze gwałtownie zerwało się z okolicznych drzew, potwierdziło jego przypuszczenia, że coś lub ktoś czai się całkiem niedaleko. Co prawda nie wiedział czego może się spodziewać, ale był przygotowany na każdą ewentualność. Mięśnie na szyi i twarzy mu stężały, serce przyśpieszyło swój rytm a krew poczęła żwawiej krążyć po krwiobiegu, by dostarczyć dodatkową porcję tlenu do organizmu gotowego na niespodziewany atak. Nasłuchiwał i wpatrywał się w ciemność. Oszczędnym ruchem dotknął rękojeści swojej szabli. Był gotów.
Czekał. Pewien, że prędzej czy później z tej przeraźliwej ciszy wokół niego wychwyci jakiś pojedynczy dźwięk, który wskaże mu kierunek, w jakim powinien pójść. Nie czekał długo. Otóż  ponownie usłyszał ten sam odgłos, który dobiegł go z prawej strony. Chwycił energicznie za głownię broń, przytroczoną na plecach. Takie umiejscowienie pochwy szabli dawało mu swobodę ruchu a także nie wadziło w przeciskaniu się przez bujne knieje, gęstwinę dzikiej roślinności, zarośnięte krzakami bagna i inne niezbyt wygodne do wędrówki miejsca.
Bezszelestnie ruszył. Obrał azymut na dochodzące go z oddali dźwięki. Nie uszedł stu kroków, gdy mógł już odróżnić gwar wesołej rozmowy. Poruszał się przy tym, jak duch: tak zwinnie i tak cicho. Miał umazaną czernidłem twarz. Maskowanie skutecznie utrudniało na tle lasu dostrzeżenie jego sylwetki. Stał się niewidzialny. Jedynie ktoś, kto bardzo uważnie wpatrywałby się w czerń nocy mógł przy odrobinie wysiłku na tle drzew dostrzec połyskujące bielą białka jego oczu.
Dobiegające go hałasy wraz z przebytą drogą były coraz wyraźniejsze. Przeczuwał, że jest już blisko celu swojej wędrówki. Mógł już wyraźnie usłyszeć a zarazem bez problemu odróżnić poszczególne głosy. Ku jego zaskoczeniu, bo akurat nocą na bagnach  nie tego mógł się spodziewać, rozpoznał, z całą pewnością, ludzką mowę. Tuż przy nim zza czarnej w mroku nocy złożonej ze ściany roślinności ledwie dostrzegalnie sączyła się poświata z palącego się ogniska nieznanych mu wędrowców.
Teraz poczuł, że jest już bardzo bliski rozwiązania nurtującej go od lat tajemnicy. Stanął na chwilę. Tak, jak go szkolono rozpoczął przygotowania do ewentualnej potyczki. W pierwszej fazie zawsze skupiał się na swoich emocjach a to powodowało pełne odprężenie organizmu i umysłu. Po prostu wyciszał się mentalnie. Następnie, gdy już osiągnął odpowiedni stan ducha mógł zjednoczyć się ze swoją bronią a także otaczającą go naturą. To zespolenie czyniło z niego śmiertelnie skutecznego wojownika dla swoich ofiar. Gdy osiągnął w pełni drugą fazę przygotowań, mógł wykorzystać do walki swój duchowy zmysł, dzięki czemu jego wzroku i słuchu nie rozpraszał fałszywy obraz wykonywanych przez przeciwnika uników i balansu ciałem .
Po chwili był już gotów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz