***
Murgr stał pośrodku celi. Wokół niego były poustawiane przemyślne
narzędzia tortur. Atmosfera miejsca kaźni miała za zadanie zmusić do wyznań
skazańca, którego przyjechał przesłuchać. Przynajmniej na to liczył przybysz. W
swojej karierze już wielokrotnie wykorzystywał dla złamania aresztanta tego
typu strategię. Nie ukrywał, że zazwyczaj metoda skutkowała. Z zamyślenia
wyrwał go odgłos otwieranych drzwi. Do celi wpadł zdyszany strażnik.
– Przyprowadzić więźnia – Maktar nawet nie poczekał aż
klawisz z obozu resocjalizacyjnego odezwie się do niego, tylko w jego stronę rzucił
rozkaz tonem nie znoszącym sprzeciwu. Zaplanował sobie, tutaj, przepytać
interesujący go „przypadek” na okoliczność przepowiadanego upadku Czarnego Pana.
Teorie tej istoty były nad wyraz intrygujące zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę misję,
jaką miał do wykonania dla Rodgara de Zuuw i Marchii.
Ork bez szemrania a zarazem najmniejszego sprzeciwu ruszył
wykonać komendę przełożonego. Brak jakiegokolwiek buntu nie był normalny dla
tych istot. One nie znały czegoś takiego, jak pełne podporządkowanie regułom i
zasadom obowiązującym każdego w społeczeństwie. Z samego założenia były
anarchistyczne. Strażnik pozwolił sobie tylko na ciche mamrotanie pod nosem, by nikt tego nie
usłyszał a zwłaszcza murgr, jakichś złorzeczeń na temat swojego marnego losu.
Maktar, co prawda usłyszał skargi, jednak ostentacyjnie zlekceważył to naganne zachowanie
podwładnego. W ten sposób pokazał ostentacyjnie orkowi, która z ich ras jest nacją
panów.
Istotnym w zrozumieniu zachowania strażnika obozu było to, że Maktar był murgrem. Orkowie panicznie bali się ich. Murgrowie,
jak i zresztą uczyniły znacznie wcześniej elfy, jeszcze w zamierzchłych
czasach, pobili orki w wielkiej wojnie. Dlatego rasa, z której wywodził się
wysłannik Rodgara de Zuuw, nie czuła ani obaw, ani respektu przed prymitywnymi
istotami za jakie uważali orki. Wręcz pogardzali nimi z całego serca. Po porażce
z murgrami w toczonym wieki temu konflikcie orkowie zostali zniewoleni przez
swoich pogromców. W ich plemiennej pamięci, przez wiele pokoleń, utrwaliły się czasy
niedoli, o których opowiadano mrożące krew w żyłach opowieści.
Ponadto murgrowie byli potężniej zbudowani i znaczniej silniejsi
niż orki. W wyniku wielowiekowego doświadczenia, w końcu panowali nad nimi
setki lat, nauczyli się jednego, że do ograniczonej inteligencji orka wyłącznie
przemawiał argument brutalnej, prostej siły. Tylko paniczny strach był w stanie
je zmusić do bezwzględnego posłuszeństwa.
Ze względu na ograniczoną umysłowość, orki nadawały się
znakomicie do roli prostego, nieskomplikowanego żołnierza stworzonego do dwóch
celów: po pierwsze zabijania wrogów; a po drugie, by ginąć w obronie interesów
geopolitycznych swojego władcy, gdyż nie zadawali niezręcznych pytań o sens
walki. Robili, co im kazano. Równie znakomicie sprawdzali się w roli strażnika więziennego. Do tej funkcji predysponowała je ważna cecha – nie mieli
żadnych uczuć wyższego rzędu. Zabijanie i torturowanie sprawiało im olbrzymią
radość, czym sobie wynagradzali niedogodności swojego parszywego życia.
– Panie oto więzień, którego chciałeś wziąć na spytki. –
wyrzęził jeden ze strażników. W dłoni trzymał sznur, który krępował ręce oraz
pętał nogi skazanego, by ten nie próbował zbiec lub zaatakować klawisza.
„Jakże taką wymowę można
nazwać inaczej niż charchot?” – pomyślał murgr z dezaprobatą.
– Przywiązać go do
ściany. – nakazał przybysz.
Wartownicy wykonali polecenie bez szemrania. Nawet, co było
niespotykane, pod nosem nic nie próbowali mamrotać. Taką postawę orków przyjął
z nieukrywaną satysfakcją.
Miał okazję przyjrzeć się z bliska skrępowanemu wieszczowi.
Był to wysoki elf w roboczych, prawdopodobnie obozowych, łachmanach. Mimo widocznego
zmęczenia, zapewne, spowodowanego trudami życia w obozie resocjalizacyjnym, z
oczu, zresztą przepięknych, wyzierała wielka duma oraz buta. Za te właśnie cechy
charakteru Maktar uwielbiał te dostojne w sposobie bycia a zarazem najpiękniejsze
ze stworzeń rozumnych – elfy. Przepadał za ich szaleńczą odwagą oraz za ich niezłomnością
charakteru. Wielokrotnie próbował najbardziej wymyślnymi torturami zmusić elfy
do zeznań, ale nigdy nie przynosiło to wymiernych efektów. Były nawet w stanie
przetrwać torturę krwawego orła ( płuca z otwartej klatki piersiowej skazańca
wyciągał na jego plecy) i przy tym nie pisnąć ani słowa. Dlatego, gdy miał
pewność, że nic nie wyciśnie z gagatka, najczęściej ze znużenia, a po części z
miłosierdzia, kończył niedolę istoty światła jej błyskawiczną śmiercią.
Wieszcz był cały posiniaczony. Miał bladą cerę, co zapewne
znaczyło, a wiedział to ze swojego doświadczenia, że jest dość długo
„resocjalizowany”. Jednak najsmutniejsze dla więźnia było to, iż dopełni, raczej
prędzej niż później, swojego marnego żywota w tym paskudnym miejscu. Uwięziony
przedstawiciel najstarszej rasy pośród istot światła zdawał sobie sprawę, że
już nigdy nie zobaczy ukochanej, otwartej przestrzeni ani nie poczuje zapachu oraz
powiewu świeżego powietrza na swojej twarzy. I to właśnie była dla nacji elfów
najgorsza z możliwych tortur a zarazem kar – brak wolności a wraz z nią wiatru
we włosach. Po cichu, przed samym sobą, przyznawał się do tego, iż było mu go
zwyczajnie żal. Naprawdę tak myślał. Mimo empatii, jaką czuł do elfów wszyscy
wokół wraz z De Zuuw byli święcie przekonani o braku jakichkolwiek ludzkich
uczuć murgra do nich. Tak znakomicie maskował swoje prawdziwe odczucia.
Wreszcie strażnicy przywiązali skazańca do wystających ze
ściany stalowych haków. Elf stał dokładnie na przeciwko murgra.
– Czy wiesz, po co tutaj cię przyprowadzono, elfie ? –
zapytał się więźnia Maktar.
– Nie wiem. A skąd miałbym mianowicie to wiedzieć? –
odpowiedział zmęczonym głosem skazaniec.
– Bo widzisz, interesują mnie twoje proroctwa. Są one na
tyle interesujące, że zechciałem się specjalnie dla nich na to zadupie pofatygować.
Czy moglibyśmy szczerze o tym porozmawiać ? – poprosił przesłuchujący więźnia z
wyczuwalną nutą fałszu w swoim głosie.
– No proszę, jaki mnie spotkał dzisiaj zaszczyt?! Jestem pod
wrażeniem twoich szczerych wyznań! Od kiedy, bowiem tak mało znaczące rzeczy
zaczęły interesować nieczułego na cokolwiek murgra?! – szydził z prześladowcy elf,
który bacznie się przyglądał Maktarowi, próbując odczytać intencje z jego twarzy.
– A czemu nie miałyby mnie interesować? Zwłaszcza, że nadchodzą
dziwne oraz trudne czasy. Coraz więcej wszyscy wokół prawią o zbliżających się
wielkimi krokami zmianach pośród władców tego świata. Szczególnie dużo proroctw,
w tym twoje, dotyczy upadku Imperatora. A te przepowiednie przekazywane z ust
do ust zwłaszcza pośród ludu Marchii są dla mnie bardzo intrygujące, co jest z
natury rzeczy zrozumiałe. Chciałbym zrozumieć, jakie są ku temu podstawy, z
czego to wynika ? – spojrzał uważnie na skazańca mierząc go przenikliwie swoim
wzrokiem. W końcu nie doczekawszy się odpowiedzi na zadane pytania nabrał
powietrza w płuca i wyrzucił z siebie oskarżenia. – Czy to nie ty przypadkiem
elfie głosiłeś tę dobrą nowinę o zagładzie Czarnego Pana pośród uciśnionego
ludu imperium? Oczywiście, że tak! – natychmiast odpowiedział sobie na pytanie.
– Więc ciekaw jestem czemu rozpowiadałeś te z gruntu fałszywe wieści? Tym bardziej,
że mogłeś się spodziewać tego, jak to się może dla ciebie skończyć. Ten jeden
fakt mnie mocno zastanowił czemu to jest dla ciebie aż tyle warte, by bez
mrugnięcia okiem poświęcić na ołtarzu przekonań swoją ukochaną wolność. Więc
pytam jeszcze raz: czemu to jest dla ciebie aż tyle warte?
– Ty i tobie podobni mielibyście zrozumieć nas, istoty
światła? Jesteście przecież tak gruboskórni, tak obrzydliwie … – prorok szukał rozpaczliwie
słów na właściwe określenie istot ciemności i chaosu. – … pozbawione uczuć! O
litości! Wy przecież nie jesteście w stanie tego zrozumieć! Nawet wy pośród
najwyższej kasty tego królestwa jesteście niewiele lepsi od tych tu
prymitywnych orków. – więzień wymownie spojrzał w kierunku dwóch strażników,
którzy znudzeni przysypiali w lochu. –
Ale już, na całe szczęście, czas waszego upadku nadchodzi. Już niedługo!
– Elfie czemu
zaczynasz tak agresywnie swą opowieść? –
zadrwił przesłuchujący z więźnia. –
Czyżby to był wyraz wszechobecnej miłości wobec bliźniego?! Ciekawe jest
to, co mówisz, bo kłóci się z głoszonymi przez ciebie prawdami. Ale przejdźmy
do sedna naszej pogawędki, któż miałby nas pokonać? Te skłócone z sobą królestwa
lub księstwa ludzi, elfów i krasnoludów? –
złośliwie się uśmiechnął i zaraz elfowi odpowiedział na wypowiedzianą
przed momentem swoją wątpliwość. – Przecież to wy sami siebie nawzajem wyrzynacie.
Wtedy niczym nie różnicie się od podłych orków czy nas murgrów. Wielokrotnie widziałem,
jak prowadzicie w sposób „cywilizowany” wojny. Choćby wasze oddziały elfie,
które nie patrzyły na nic tylko pacyfikowały podbite, bezbronne osady ludzkie.
Tam wojska nie było. Dla was nie miało to większego znaczenia. Gdy ich mordowaliście
na wszelakie sposoby dziecko czy samica nie robiła wam żadnej różnicy. Nie
wspomnę nawet o waszym zakłamaniu politycznym. Pamiętasz te czasy, kiedy wasz władca
zawarł przymierze z Imperatorem po to tylko, by pomóc wam w obronie waszych
ziem i osad przed znienawidzonymi ludźmi. Wtedy to elfie wojska ramię w ramię
maszerowały z naszymi oddziałami, co ciekawe, wtedy nikomu z was to wcale nie
przeszkadzało. Po okrutnych, wojennych doświadczeniach nasz władca zrozumiał to,
czego choćby ty nie potrafisz pojąć i tobie podobni, jaki jest nasz cel. Otóż naszym
celem jest, oczywiście, panowanie nad światem, ale tylko po to, by wreszcie zaprowadzić
pośród śmiertelnie skłóconych istot światła upragniony przez wszystkich pokój. Nasz
pan, w odróżnieniu od was, miłuje harmonię i spokój. Dlatego powiedział: „dość”,
bo nie może już patrzeć, jak się ciągle mordujecie. My wyłącznie chcemy wam
pomóc. Jak to możliwe, że tego nie możesz dostrzec? Pragniemy dobrowolnie dać zwaśnionym
stronom naszą rozwiniętą cywilizację a co za tym idzie, podarować wszystkim
zainteresowanym, czy tego chcą czy też nie, naszą pokojową religię. Nie chcemy,
w żadnym wypadku, narzucać wam niczego siłą. Czy dla wspólnego dobra nie warto uznać
naszego jedynego boga a wraz z nim władzę Imperatora. Niewiele więc żądamy w
zamian za to, by ta wojenna zawierucha między skłóconymi nacjami mogła odejść w
zapomnienie, czyż nie? Spójrz na nasz lud. Jest przecież tak szczęśliwy a żyje
mu się dostatnio. Więc, pytam się ponownie, czemu wieszczysz w swojej prawdzie
objawionej nasz upadek ? Czyżbyś nie zdawał sobie sprawy z tego, że koniec naszego
władcy, który jest gwarantem dostatniego życia i pokoju to zarazem wasz schyłek
? – Maktar z wyczuciem przerwał swoją tyradę słowną. Chciał podkreślić mielizny
myślowe proroctwa elfa. Gdy już był gotów kontynuować dalej swoją wypowiedź,
uniósł głowę do góry, spojrzał prosto w oczy więźnia i wręcz zasyczał
świdrującym głosem. – Widzę jednak jeden szkopuł w twoim rozumowaniu. Bo
widzisz, dziwnie tak się składa, iż siedzisz tutaj, w tym okropnym miejscu od kilku
dobrych lat a twoja przepowiednia, którą głosiłeś, jakoś, i wcześniej, i teraz,
nie spełniła się w najmniejszym stopniu. Co ciekawe nasze imperium pokoju ma
się nad wyraz dobrze. Czarnemu Panu nic nie zagraża i żyje. Więc zadaj sobie
czasami jedno pytanie: Czy warto było za ułudę, którą głosisz i głosiłeś wszem
i wobec oddać waszą, ukochaną wolność?
– Ty nadal nic nie rozumiesz prosta, grubiańska istoto. – wykrzyczał
więzień do murgra. – W twoje kłamstwa o umiłowaniu pokoju nie wierzę i zapewne
żadna z istot światła nie jest w stanie
tym słowom zaufać. Waszym celem,
na pewno, nie jest żadna pomoc, lecz całkowity podbój wszystkich krain otaczającego
nas świata. Dążycie, lecz do zagarnięcie rzędu dusz a wraz z nimi ciał, by
zadowolić boga ciemności i chaosu ofiarami z istot rozumnych na jego ołtarzach.
To ma być ta wasza wspaniała cywilizacja? Zatem posłuchaj uważnie tego, co ci
teraz rzeknę. Co prawda nie wierzę w to, by ta opowieść otworzyła twe ślepe oczy,
zamknięte na przyszłość tego świata. Być może nasza pogawędka, a mam taką wielką
nadzieję, pozwoli ci zrozumieć coś czego w tej chwili nie pojmujesz ani nie jesteś
w stanie dostrzec. Nadchodzi kres waszego imperium zła. Z tej drogi upadku
Czarnego Pana nie ma już odwrotu. Jeśli pozwolimy wam zagarnąć wszystkie,
jeszcze niepodbite przez zastępy wojsk Marchii kraje wtedy nastąpi koniec nas
wszystkich. Wokół będzie tylko bezkresna pustka i nicość. Jednak los pragnie
odwrócić to, co wydaje się być nieuniknione. Dlatego narodził się zbawca,
namaszczony do swej roli przez przeznaczenie – siłę potężniejszą niż sami
bogowie. Wszyscy z utęsknieniem na niego czekaliśmy przez setki lat. To jest
mesjasz, który nas wreszcie wyzwoli, a u jego boku kroczy wojownik – mściciel. Mściciel, wierz mi, pomści nasze krzywdy za pomocą stali – miecza i topora, to on wszystkie
istoty światła wyzwoli spod panowania sił ciemności i chaosu, to on będzie
katem ze snu waszego imperatora. Czy teraz zrozumiałeś, czemu nowina, którą
głoszę była warta utraty mojej ukochanej wolności? Czy jesteś w stanie to zrozumieć?
– elf zrobił efektowną przerwę, uważnie wpatrując się w napiętą z wściekłości twarz
murgra. – Czy masz świadomość tego, ilu skazańców takich, jak choćby ja, którzy
gniją w obozach rozsianych po twoim imperium ma wreszcie nadzieję. I to jest właśnie
wspaniałe. Bo pielęgnujemy ją w sobie, by móc przetrwać do chwili upadku
Imperatora. Wspieramy siebie nawzajem, by tę
pociechę nieść i krzewić dalej. Ci wszyscy, którzy w to proroctwo wierzą,
są naszą siłą. Wszystkich przecież nie wyrżniecie. Po prostu nie jesteście w
stanie. Ja i mi podobni, a wierz mi jest nas wielu, nasze wszystkie dusze
wyzwoliliśmy spod jarzma sił ciemności, strachu i zwątpienia. Zapewne zgniję w
tym obozie, ale moje dzieci i dzieci moich dzieci będą wdychały zapach wolności;
będą miały przed sobą przyszłość. Z waszą cywilizacją czeka je tylko nicość i
zatracenie. Smutek i ból. I nic ponad to! Wiedz o tym, że zjednoczą się wszyscy:
i elfy, i ludzie, i krasnoludy, i inne jeszcze rasy w boju z wami. Ale zanim to
nastąpi wszyscy muszą wiedzieć, że to już nadszedł ten właśnie czas, że trzeba
się do tej walki gotować. A ja zostałem po to do życia powołany, by wszystkie rasy
przygotować do nowego porządku świata. Mam im przekazać, że koniec zła jest
bliski, bo na świat przybyli mesjasz wraz z mścicielem.
Murgr patrzył z niedowierzaniem na elfa. Z tej nędznej
istoty, nagle zrodził się byt silny, byt pewny siebie. Nie do końca był pewien
czy dobrze widzi, bo elf wypowiadając owe słowa, jakby urósł. Wzniósł się ku
górze. Jego mięśnie wycieńczone w ciężkim znoju, tak mu się wydawało, nabrały
nowej mocy. Elf był w tej chwili bardzo dumny ze swej wiary. W trakcie przemowy
był istotą pełną pasji. Wierzył w głoszone przez siebie słowa. Czuło się wręcz
powiew wolności, który oczyści umęczony lud.
Ale czy słowa elfa mogły być wizją przyszłości? Przecież imperium
miało trwać wiecznie. Lecz energia z jaką głosił nową nadzieję miała siłę
oceanicznego tsunami, które było w stanie zmieść ze swojej drogi każdego, kto
próbowałby mu się oprzeć.
Mocny głos więźnia zbudził smacznie drzemiące w rogu celi orki,
które gwałtownie zerwały się na nogi. Nie miały pojęcia, co się wokół nich
dzieje. Z bojaźnią, graniczącą z paniką rozglądały się wokół, chcąc zrozumieć,
jakie zdarzenia miały tutaj miejsce. Patrząc na elfa nie mogły uwierzyć, –
takie odniósł wrażenie Maktar – że to jest ten sam skazaniec, którego jakiś
czas temu tutaj przywlekli. Dostrzegł w ich oczach głęboki, zwierzęcy strach.
–Skąd znasz me imię ? –zapytał się niepewnie jeszcze mocno wstrząśnięty
Maktar. Swoja wykrzywioną w złości twarz zbliżył do twarzy więźnia. Poczuł zapach
smrodu rozkładającego się potu, który był nie do wytrzymania. Z odrazą,
gwałtownie odchylił głowę do tyłu.
Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/swiece-na-stole-nie-daway-zbyt-wiele.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz