***
Został wezwany do Cytadeli w trybie pilnym.
Od dłuższego czasu spodziewał się tego „zaproszenia”. Po ostatnich
wydarzeniach, jakie miały miejsce w Nadal nie mogło być innej reakcji ze strony
Imperatora. Czuł, że zawiódł zaufanie swojego suwerena. A to było bardzo groźne
dla niego i mogło doprowadzić w konsekwencji do jego niechybnej zguby. Przy
okazji swojej niezbyt ciekawej sytuacji zauważył, iż zakłamanie elit Marchii
było większe niż mógł się spodziewać. Wzbudzało to w nim olbrzymie obrzydzenie.
Okazało się, że prawie wszyscy jego wysoko postawieni współpracownicy a także
dotychczasowi, tak mogłoby się wydawać po relacjach, jakie ich łączyły –
„przyjaciele”, odwrócili się od niego z dnia na dzień. W ich oczach nie
dostrzegł nawet cienia współczucia dla swojego trudnego położenia. Domyślał się
z czego to mogło wynikać: po prostu dla zbyt wielu zagrażał, bo znał ich
najskrytsze tajemnice. Jego niechybna zguba była dla całego mnóstwa fałszywych
pochlebców wręcz na rękę. Ich sen byłby bardziej spokojny, niż miewali go
dotychczas.
Ponadto był pewien, że się go bali. Przecież w swojej dotychczasowej
karierze już za mniejsze przewiny wysyłał dostojników imperium na szafot. Za co
mieli go więc kochać i żałować ? Teraz ci wszyscy, którzy do tej pory byli dla
niego tacy przymilni i uniżeni, tak oddani i pomocni –postrzegali go, jako
skazańca, który pozwoli wielu odetchnąć z ulgą, bo wraz ze swoją śmiercią
zabierze wszystkie ich grzechy do grobu. Podążając na audiencję do Czarnego
Pana w Cytadeli, mijając w korytarzach oraz na dziedzińcach tych wszystkich
filisterskich stronników, gdy próbował patrzeć
się im prosto w oczy odnosił silne oraz nieodparte wrażenie, że w ich
spojrzeniach widzi już siebie wyłącznie w postaci chodzącego trupa, którego tylko
godziny dzielą od zagłady.
W wyniku nie udanej akcji przejęcia niziołka nie dość, że potracił
swoich ludzi, to na domiar złego swoją
nieudolnością, nie do końca zgodziłby się z przypisaną sobie winą,
doprowadził do złego samopoczucia Imperatora. Do tej pory nie ma pewności, jak
to się stało, że nie ma w garści ani kurdupla, ani posoką ludzi Garetha nie
obryzgał trotuarów Nadal w akcje zemsty.
„Krótko mówiąc: pieprzona porażka” – pomyślał z rozgoryczeniem.
Miał pełną świadomość tego, że jego sytuacja jest nie do
pozazdroszczenia. Mimo wszystko miał jeszcze odrobinę nadziei, jak nie cierpiał
tego słowa – nadzieja, że zdarzy się jakiś cud i wyniesie swoją głowę z
audiencji u Imperatora w ostatecznym rozrachunku jednak cało. Lecz z drugiej
strony, niestety, zbyt dobrze znał swojego pryncypała oraz zbyt dobrze wiedział,
jaki los spotyka tych wszystkich, którzy nie spełnili oczekiwań Imperatora a
zwłaszcza, gdy skutki ich zaniedbań w sposób tak jednoznacznie niszczycielski
uderzały w interesy Marchii oraz jej władcy. Dlatego to doświadczenie życiowe,
jakie posiadał w kontaktach z Czarnym Panem a także wrodzony zdrowy rozsądek,
ileż to razy go już uratował z niejednej opresji, podpowiadały mu, iż jego dni mogą
być policzone.
Ostatni z jego prawdziwych przyjaciół, którzy mu w zaufaniu przekazali
informacje z dworu Czarnego Władcy, jasno dawali Rodgarowi do zrozumienia, że
Imperator jest, mówiąc delikatnie, wściekły. A to mogło oznaczać dla niego
tylko jedno – należy być przygotowanym na to, że ta podróż do Cytadeli może być
ostatnią wędrówką w jego awanturniczym
życiu. I tak do tej przymusowej wizyty w stolicy Marchii podchodził.
Siedział na zydlu przed salą tronową. Czekał z narastającym w jego
świadomości lękiem na wezwanie władcy. Rozglądał się wokół siebie któryś raz z
rzędu. Łapał się na tym, że ze zdenerwowania nawet nie wiedział, który to już
raz robił. Ktoś kto go obserwował mógł odnieść mylne wrażenie, że ten człowiek
jest tutaj na pewno pierwszy raz. Lecz Rodgar de Zuuw znał to miejsce
znakomicie. Bywał tutaj bardzo często. Ale dotychczas to inni nieszczęśnicy
byli wzywani pilnie przez Imperatora na złożenie wizyty w jego zamku i to oni z
przerażeniem czekali na zaproszenie do tej sali.
Westybul przed salą tronową był ogromny i bogato zdobiony, ale dekoracje
oraz meble, które w nim umieścił właściciel w swojej wymowie kładły nacisk na
prostotę. Cały zamek Czarnego Pana nie zdumiewał zbyt wielkim przepychem.
Wszędzie w siedzibie władcy Marchii widać było na pierwszy rzut oka, że
dekorator wnętrz lub architekt mieli za zadanie pokazać wszystkim zamożność a
zarazem całą srogość oraz bezwzględność władcy i państwa względem jego
mieszkańców.
Cytadela została wybudowana na
środku pustyni przez poprzednie wcielenia Imperatora. Mieściła się na wysokiej,
samotnej skale, która majestatycznie górowała nad całą okolicą. Skryte
podejście z którejkolwiek strony przez wrogów nie wchodziło w rachubę. Straże
bardzo szybko spostrzegłyby z murów nadchodzące zagrożenie.
Woda została doprowadzona do Cytadeli z głębokiej na kilkadziesiąt
metrów sztolni wyciosanej przez niewolników gołymi rękami w twardym kamieniu.
Poprzez system naczyń poruszanych olbrzymimi kołowrotami i wznoszonymi na coraz
to wyższy poziom przez muły napędzające cały system siłą własnych mięśni
doprowadzano ją do przewidzianych do tego pomieszczeń.
Dostęp do stolicy Marchii wiódł tylko jednym traktem.
Metropolia była szczególnie chroniona przez straże, gdyż przebywał tutaj stale
Imperator. Bramę do twierdzy mógł tylko przekroczyć gość lub wędrowiec zatwierdzony
osobiście przez Czarnego Władcę.
Samą Cytadelę zamieszkiwali najbardziej zaufani z zaufanych Imperatora.
Poza nimi w tym ponurym zamczysku nikt nie rezydował, no chyba, że weźmiemy
jeszcze pod uwagę wszelkiej maści parobków oraz służących. Kastę dostojników
oraz urzędników w imperium Czarnego Pana
tworzyła tylko niewielka garstka istot, która wywodziła się pośród kapłanów,
służących Bogu ciemności. Nawet on, będąc Szefem Wywiadu i Dywersji Marchii do tej
grupy się nie zaliczał. W grodzisku mieściła się również główna siedziba
przybocznej Upiornej Gwardii, która służyła tylko imperatorowi. Nawet, jak dla
niego, przywykłego do złowróżbnego nastroju Marchii przedstawiciela władzy,
nagromadzenie w jednym miejscu takiej ilości krwiożerczości oraz
skondensowanego zła to było nazbyt wiele.
Nagle rozmyślania posępnego Rodgara de Zuuw przerwał odgłos otwieranych
drzwi do sali tronowej.
– Rodgarze de Zuuw pan wzywa – lokaj w liberii donośnie zawezwał
oczekiwanego przez Imperatora gościa.
Główny szpieg Marchii wstał bardzo powoli z nieukrywanym ociąganiem. Był
całkowicie przekonany, że to są już ostatnie chwile jego ryzykanckiego życia. Próbował więc je przeciągać w nieskończoność.
Sam wielokrotnie widział na własne oczy, jak to robili jego więźniowie. W
takich ulotnych chwilach napawał się tym widokiem. Czuł wtedy, że posiada nad
nimi nieograniczoną władzę, że jest równy swemu panu i bogom. Tylko od niego zależało, jak długo skazańcy
będą egzystowali na tym świecie, ile będą zmuszeni znieść bólu, by w końcu
odejść w niebyt. A oni w ostatnich momentach swego marnego życia chwytali w
rozpostarte szpony końcowe sekundy i minuty w nadziei, że będą trwały wiecznie.
Teraz robił to samo.
W niczym więc obecnie, w zaistniałej sytuacji nie różnił się od swoich
ofiar. Jakie więc życie bywa okrutne oraz przewrotne, bo to on właśnie z kata
stał się bezbronną, w jego mniemaniu, ofiarą.
Gdy wreszcie poczuł, że zaczyna panować nad sobą i swoimi emocjami, by
ujarzmić do końca trawiącą go trwogę kilkakrotnie nabrał powietrza w płuca.
Miało mu to pomóc. Jednak stało się inaczej, gdy uzmysłowił sobie, że to już
jest ten czas, by przestąpić, jak mu się wydawało bramy piekieł.
Zanim zdążył wykonać ruch w
stronę otwartych drzwi, gwałtownie wrócił do jego świadomości pierwotny lęk.
Ten strach był głęboko zakodowany, był to strach przed utratą życia, samoobrona
przed zagładą organizmu. Strach tak paniczny, że gdyby mógł to natychmiast, by
próbował zbiec. Miał jednak pełne przekonanie, że jego ucieczka to byłoby
działanie absurdalne. Jedyną szansą na przeżycie było przejście z westybulu do sali tronowej. To
wiedział i musiał uczynić ten jeden krok przed siebie.
Nadzieja, że przetrwa, a obecnie tego mógł być pewien, była w tym, że
wreszcie przejdzie drzwi. W końcu zdobył się na ten krok. Przekroczył je.
Spojrzał tam gdzie spodziewał
się odnaleźć wzrokiem swojego władcę, lecz go nie dostrzegł. Nie oznaczało to
wcale, że go nie ma w sali tronowej. Imperator potrafił bowiem przybrać każdą
postać w jakiej zapragnął się przed swoim poddanym ukazać. Mógł przybierać stan
bezkształtnej oraz bezosobowej czarnej materii, która otaczała swojego rozmówcę,
innym razem mógł przeobrazić się w istotę o wyglądzie: człowieka, elfa lub
innej, dowolnej rasy a zarazem każda z tych postaci mogła być młodzieńcem albo
starcem. Dla tych, którzy mieli go zobaczyć ostatni raz w swoim życiu, bo
narazili się Czarnemu Panu i mieli umrzeć z jego rąk, przybierał oblicze najstraszliwszej
maszkary z najgłębszych pokładów umysłu straceńca. Miał wrażenie, że nic go nie
jest już w stanie zaskoczyć ze strony Imperatora.
– Witaj Rodgarze – zabrzmiał nagle głos dobiegający go nie wiadomo
skąd. Ten beznamiętny głos, podziałał na niego jak kubeł zimnej wody, obudził go
z chwilowej zadumy. W tym, co teraz usłyszał było tyle chłodu. Brakowało w tej
wypowiedzi jakichkolwiek uczuć: choćby wściekłości a może furii albo czegokolwiek,
co byłoby wyrazem emocji przez mówiącego.
To nasiliło panujący w nim lęk, który swoimi obleśnymi łapami zaczął
coraz mocniej oplatać jego pokurczone ciało. Rodgar poczuł, jak jego żołądek
skręca potworny ból. Runął na kolana, zwrócony twarzą do przeciwległego końca ogromnej
sali. Tam stało na podeście ciężkie, bogato rzeźbione biurko. Wykonano je z dębu.
Zza nim stało jedno, królewsko przyozdobione płaskorzeźbami krzesło. Wszyscy
dla Imperatora zza tego biurka, stojąc przed majestatem władcy Marchii musieli wydawać
się tacy nikli i nic nie znaczący.
– Panie, zgodnie z twoim poleceniem, przybyłem na twoje pilne wezwanie!
– wykrzyczał czołobitnie, jednym tchem ze ściśniętych strachem piersi. Czuł, że
jego głos niebezpiecznie się załamuje pod wpływem wszechogarniających go
negatywnych i pesymistycznych wizji, które, jak zły sen, przeleciały w jednej
chwili przed jego oczami. Czuł, że musi zwymiotować i to natychmiast, bo jego
żołądek dłużej nie wytrzyma tej ogarniającej go bezdennej paniki.
– Czy znasz opowieść, mój drogi Rodgarze, o generale Lapusie? – zapytał
retorycznie władca.
Mdłości się nasiliły. Odruch wymiotny nie ustępował na krok, a jego
gardło było niezdolne do wydania jakiegokolwiek dźwięku. Wiedział jedno, że
teraz musi zapanować nad sobą. Jest przecież silny.
Myśl!
Oczywiście, że tę opowieść znał. A jakże miałby jej nie znać. Wszyscy
dworzanie ku swojej przestrodze ją znali na pamięć. Lapus był jednym z
naczelnych generałów armii Czarnego Pana. Mimo to, gdy zawiódł zaufanie
swojego władcy, został zgładzony wraz z rodziną. Popełnił straszliwy błąd.
Odmówił Imperatorowi posłuchu, gdy władca wydał rozkaz generałowi, by jego
podwładny zrównał z powierzchnią ziemi miasta i wsie. Region został podbity przez
wojska dowodzone w kampanii przez generała Lapusa. Ten jednak, nie wiedzieć
czemu, nie mógł się pogodzić z tym, że ma wszystko, co żywe oraz wartościowe wyrżnąć
i zniszczyć. Uważał to za megalomanię i głupotę. Udowadniał wśród zauszników
Imperatora, a zapewne któryś z nich mu się przysłużył, że zamiast mordować,
należy pokonanych wykorzystać, jako darmową siłę roboczą na rzecz Marchii.
Natomiast dopiero najsłabsze jednostki powinno się zamknąć w obozach,
wykorzystać do cna i dopiero na końcu, gdy nie będzie z nich pożytku, zgładzić.
Po za tym, wywodził, że wykonując ten rozkaz straci cenny czas, a co za tym
idzie inicjatywę strategiczną w prowadzonej wojnie. Nigdy potem Lapusa nie
ujrzano, tak samo jak i jego rodziny. Po tych wydarzeniach Imperator
rozpowszechnił pogląd wśród poddanych, że ten kto sprzeciwi się jego woli
skończy swój marny żywot tak samo, jak niepokorny generał Lapus wraz z rodziną.
„Koniec ze mną „ – pomyślał.
– Panie znam tę opowieść. – załkał.
– Świetnie, skoro ją znasz to teraz pozwól mi zrozumieć, co się właściwie
stało z moim ulubionym niziołkiem !? – zasyczał Imperator. A właściwie nie
wiadomo było, co tak naprawdę zasyczało. W sali nadal był sam. Głos władcy ciągle
słyszał intensywnie. Czuł się tak, jak gdyby Imperator był wewnątrz jego
świadomości a wszystko wokół niego syczało.
– Panie, służyłem ci przez wszystkie lata służby dla Marchii wiernie,
jak pies. Panie, wykonywałem bez szemrania wszelkie twoje polecenia i proszę
byś wysłuchał swego jedynego, lojalnego sługi – prawie łkał swoimi załzawionymi
oczami Rodgar de Zuuw.
Nastała trudna do zniesienia cisza. Trwała na tyle długo, by powtórnie
obleśny strach swoimi przebrzydłymi mackami mógł nim zawładnąć.
– Czy masz świadomość Rodgarze, że przez twoją głupotę,
nieodpowiedzialność a przede wszystkim nieudolność znów mam te sny? Co ja mówię
sny, to są koszmary! Ten młodzieniec w bajecznie kolorowych girlandach kwiatów
na szyi i ja. Lecz ja na końcu tego snu ginę! Rodgarze! Rozumiesz to: umieram
!? A ja przez wzgląd na swojego ojca a zarazem mego pana, nie wspominając o
mojej misji, jaką mam do wykonania przecież nie mogę zejść z tego świata. Ty
natomiast… – świdrujący głos wbijał się coraz bardziej klinem braku jakiejkolwiek
empatii, brakiem emocji i całkowitą bezdusznością w świadomość Rodgara. Ten
głos w jego głowie stawał się coraz bardziej nieznośny – …obiecywałeś mi, że tego
koszmaru już nigdy nie będę miał, że tą małą błahostkę, jaką dla ciebie jest
ten przeklęty niziołek, w moim wiecznym życiu, zlikwidujesz skutecznie, czyż tak
nie było?
– Panie tak było i tak jest. Przecież to jeszcze nie jest koniec… Ja
przedsięwziąłem odpowiednie kroki. Jesteśmy już blisko….Hrrrrrr…. – zaskrzeczał Rodgar.
Jakaś niewidzialna siła uniosła go nad posadzkę, trzymając mocno za
gardło. Nogi de Zuuw śmiesznie wierzgały w powietrzu. Oczy zaczęły wychodzić z
oczodołów a żyły nabrzmiały na skroniach.
– Rodgarze, wiem, jakie kroki przedsięwziąłeś. Ale mam wrażenie, że nie
rozumiesz jednego: straciłem do ciebie, jako do swego wiernego sługi, zaufanie.
Czyż mogę mieć je nadal? Zwłaszcza w chwili, gdy jesteś tak nieudolny i nie
potrafisz zlikwidować tak małego problemu dla rozwoju mojego imperium oraz rozwoju
władzy mego ojca nad tymi istotami? Czy jesteś w stanie zrozumieć, co żeś
uczynił?
Niewidzialna dłoń coraz mocniej zaciskała się na szyi Rodgara. A on sam,
na sekundy, jak mu się wydawało, przed jego nie chybną śmiercią, zaczął
dostrzegać, jak materializuje się Imperator. Imperator o wyglądzie mu wcześniej
nieznanym. Początkowo dostrzegł rękę, która trzymała go brutalnie za gardło,
dalej powoli zauważał jego tułów, głowę i wreszcie nogi. Tuż przed nim stał
młodzieniec o przepięknej, wręcz boskiej, niemożliwej do opisania jakimkolwiek
językiem oraz słowami – urodzie. Panicz o blond włosach lśniących niesamowitą,
nadprzyrodzoną aurą, pięknie wyrzeźbionym ciele oraz idealnym zarysie muskulatury.
W oczy przerażonego skazańca od fizyczności władcy biła oślepiająca łuna. Zanim
wzrok Rodgara się do niej przyzwyczaił musiał w pierwszej chwili zamknąć swoje
powieki. Wreszcie, kiedy mógł bez obaw o nabawienie się ślepoty, spojrzeć na
Imperatora wydało mu się, iż na moment, całkiem przypadkiem spotkały się ich
źrenice. To ulotne mgnienie mu wystarczyło, by stwierdzić z przerażeniem, że
nic w nich nie dostrzegł poza wszechogarniającą wszystko pustką. Panowała tam
tylko przeraźliwą ciemność, która była jedyną przyszłością tego świata. Po
chwili zdał sobie sprawę z tego, że jednak w tych pustych źrenicach coś ujrzał,
jakby pojedynczy przebłysk – było w nim zawarte cierpienia tysięcy uwięzionych dusz,
które zostały pochłonięte przez odmęty piekła na ołtarzach ofiarnych
poświęconych jego ojcu.
Po tym, co w tej przeraźliwej chwili swego życia doświadczył, wiedział
i był w pełni świadom tego, co jest treścią duszy Czarnego Pana. Zdał sobie
sprawę z tego, co go czeka a także inne istoty tego świata pod rządami
Imperatora. Przyszłość była nieciekawa, bowiem był nią tylko ocean nicości, w
którym była zatopiona na całą wieczność jego dusza oraz innych istot światła.
Skumulowane składniki wszelkiego zła w jego monarsze zatrwożyły
Rodgara. Właśnie w tej kruchej dla jego życia chwili odkrył, że Imperator nie
może być istotą z krwi i kości, że to jest wyłącznie straszliwa świadomość boga
ciemności w zawładniętym przez niego ciele. Zdał sobie również sprawę z tego, iż
owa istota jest tak naprawdę bramą do piekieł, do zła w najczystszej,
pierwotnej postaci. Teraz już wiedział, był wręcz tego pewien, że to zło
nadciągało z najgłębszych pokładów cierpienia, jakie zadano istotom pochłoniętym
przez piekło. W końcu też dotarło do niego, że siłą
napędową zła są niewybaczalne grzechy stworzeń światła wchłaniane przez
apokaliptyczną istotę tego świata, ojca Imperatora – Szatana.
Niespodziewanie dla Rodgara de Zuuw, jak mu się wydawało, gdy miał zostać
ostatecznie unicestwiony przez Czarnego Pana, ręka trzymająca go za gardziel
zelżyła swój uścisk i rzuciła z olbrzymią siłą do tyłu. Odbił się od drzwi wejściowych
do sali tronowej, by wreszcie ześlizgnąć się po nich w dół aż do posadzki. Gdy łapczywie
łapał powietrze w zaciśnięte płuca dotarło do niego, że będzie jednak żył.
– Rodgar, masz ostatnią szansę. – zasyczał w jego ostatnich chwilach
świadomości Czarny Władca.
Zło, które o mało go nie zabiło, zdematerializowało się i zniknęło.
Wiedział tylko jedno, że musi wykorzystać tę ostatnią szansę daną mu przez
Imperatora. Inaczej jest zgubiony za życia a zapewne i po śmierci przepadnie
jego dusza.
Potem już nic nie pamiętał. Stracił przytomność.
Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/10/sinoe-musimy-natychmiast-znalezc-jakies.html
Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/10/sinoe-musimy-natychmiast-znalezc-jakies.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz