Prośba do czytelników

Bardzo ważne są dla mnie komentarze. Zatem proszę o nie, by móc poprawić swoją powieść w takim stopniu, żeby było w niej jak najmniej błędów.
Ważne: należy czytać posty w kolejności od najstarszego do najświeższego. Posty mają tworzyć sensowną całość. Przecież jest to powieść.

środa, 22 października 2014

***

Został wezwany do Cytadeli w trybie pilnym.
Od dłuższego czasu spodziewał się tego „zaproszenia”. Po ostatnich wydarzeniach, jakie miały miejsce w Nadal nie mogło być innej reakcji ze strony Imperatora. Czuł, że zawiódł zaufanie swojego suwerena. A to było bardzo groźne dla niego i mogło doprowadzić w konsekwencji do jego niechybnej zguby. Przy okazji swojej niezbyt ciekawej sytuacji zauważył, iż zakłamanie elit Marchii było większe niż mógł się spodziewać. Wzbudzało to w nim olbrzymie obrzydzenie. Okazało się, że prawie wszyscy jego wysoko postawieni współpracownicy a także dotychczasowi, tak mogłoby się wydawać po relacjach, jakie ich łączyły – „przyjaciele”, odwrócili się od niego z dnia na dzień. W ich oczach nie dostrzegł nawet cienia współczucia dla swojego trudnego położenia. Domyślał się z czego to mogło wynikać: po prostu dla zbyt wielu zagrażał, bo znał ich najskrytsze tajemnice. Jego niechybna zguba była dla całego mnóstwa fałszywych pochlebców wręcz na rękę. Ich sen byłby bardziej spokojny, niż miewali go dotychczas.
Ponadto był pewien, że się go bali. Przecież w swojej dotychczasowej karierze już za mniejsze przewiny wysyłał dostojników imperium na szafot. Za co mieli go więc kochać i żałować ? Teraz ci wszyscy, którzy do tej pory byli dla niego tacy przymilni i uniżeni, tak oddani i pomocni –postrzegali go, jako skazańca, który pozwoli wielu odetchnąć z ulgą, bo wraz ze swoją śmiercią zabierze wszystkie ich grzechy do grobu. Podążając na audiencję do Czarnego Pana w Cytadeli, mijając w korytarzach oraz na dziedzińcach tych wszystkich filisterskich stronników, gdy próbował  patrzeć się im prosto w oczy odnosił silne oraz nieodparte wrażenie, że w ich spojrzeniach widzi już siebie wyłącznie w postaci chodzącego trupa, którego tylko godziny dzielą od zagłady.
W wyniku nie udanej akcji przejęcia niziołka nie dość, że potracił swoich ludzi, to na domiar złego swoją  nieudolnością, nie do końca zgodziłby się z przypisaną sobie winą, doprowadził do złego samopoczucia Imperatora. Do tej pory nie ma pewności, jak to się stało, że nie ma w garści ani kurdupla, ani posoką ludzi Garetha nie obryzgał trotuarów Nadal w akcje zemsty.
„Krótko mówiąc: pieprzona porażka” – pomyślał z rozgoryczeniem.
Miał pełną świadomość tego, że jego sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Mimo wszystko miał jeszcze odrobinę nadziei, jak nie cierpiał tego słowa – nadzieja, że zdarzy się jakiś cud i wyniesie swoją głowę z audiencji u Imperatora w ostatecznym rozrachunku jednak cało. Lecz z drugiej strony, niestety, zbyt dobrze znał swojego pryncypała oraz zbyt dobrze wiedział, jaki los spotyka tych wszystkich, którzy nie spełnili oczekiwań Imperatora a zwłaszcza, gdy skutki ich zaniedbań w sposób tak jednoznacznie niszczycielski uderzały w interesy Marchii oraz jej władcy. Dlatego to doświadczenie życiowe, jakie posiadał w kontaktach z Czarnym Panem a także wrodzony zdrowy rozsądek, ileż to razy go już uratował z niejednej opresji, podpowiadały mu, iż jego dni mogą być  policzone.
Ostatni z jego prawdziwych przyjaciół, którzy mu w zaufaniu przekazali informacje z dworu Czarnego Władcy, jasno dawali Rodgarowi do zrozumienia, że Imperator jest, mówiąc delikatnie, wściekły. A to mogło oznaczać dla niego tylko jedno – należy być przygotowanym na to, że ta podróż do Cytadeli może być ostatnią wędrówką w jego awanturniczym  życiu. I tak do tej przymusowej wizyty w stolicy Marchii podchodził.
Siedział na zydlu przed salą tronową. Czekał z narastającym w jego świadomości lękiem na wezwanie władcy. Rozglądał się wokół siebie któryś raz z rzędu. Łapał się na tym, że ze zdenerwowania nawet nie wiedział, który to już raz robił. Ktoś kto go obserwował mógł odnieść mylne wrażenie, że ten człowiek jest tutaj na pewno pierwszy raz. Lecz Rodgar de Zuuw znał to miejsce znakomicie. Bywał tutaj bardzo często. Ale dotychczas to inni nieszczęśnicy byli wzywani pilnie przez Imperatora na złożenie wizyty w jego zamku i to oni z przerażeniem czekali na zaproszenie do tej sali.
Westybul przed salą tronową był ogromny i bogato zdobiony, ale dekoracje oraz meble, które w nim umieścił właściciel w swojej wymowie kładły nacisk na prostotę. Cały zamek Czarnego Pana nie zdumiewał zbyt wielkim przepychem. Wszędzie w siedzibie władcy Marchii widać było na pierwszy rzut oka, że dekorator wnętrz lub architekt mieli za zadanie pokazać wszystkim zamożność a zarazem całą srogość oraz bezwzględność władcy i państwa względem jego mieszkańców.
Cytadela została wybudowana  na środku pustyni przez poprzednie wcielenia Imperatora. Mieściła się na wysokiej, samotnej skale, która majestatycznie górowała nad całą okolicą. Skryte podejście z którejkolwiek strony przez wrogów nie wchodziło w rachubę. Straże bardzo szybko spostrzegłyby z murów nadchodzące zagrożenie.
Woda została doprowadzona do Cytadeli z głębokiej na kilkadziesiąt metrów sztolni wyciosanej przez niewolników gołymi rękami w twardym kamieniu. Poprzez system naczyń poruszanych olbrzymimi kołowrotami i wznoszonymi na coraz to wyższy poziom przez muły napędzające cały system siłą własnych mięśni doprowadzano ją do przewidzianych do tego pomieszczeń.
  Dostęp do stolicy Marchii wiódł tylko jednym traktem. Metropolia była szczególnie chroniona przez straże, gdyż przebywał tutaj stale Imperator. Bramę do twierdzy mógł tylko przekroczyć gość lub wędrowiec zatwierdzony osobiście przez Czarnego Władcę.
Samą Cytadelę zamieszkiwali najbardziej zaufani z zaufanych Imperatora. Poza nimi w tym ponurym zamczysku nikt nie rezydował, no chyba, że weźmiemy jeszcze pod uwagę wszelkiej maści parobków oraz służących. Kastę dostojników oraz urzędników w imperium  Czarnego Pana tworzyła tylko niewielka garstka istot, która wywodziła się pośród kapłanów, służących Bogu ciemności. Nawet on, będąc Szefem Wywiadu i Dywersji Marchii do tej grupy się nie zaliczał. W grodzisku mieściła się również główna siedziba przybocznej Upiornej Gwardii, która służyła tylko imperatorowi. Nawet, jak dla niego, przywykłego do złowróżbnego nastroju Marchii przedstawiciela władzy, nagromadzenie w jednym miejscu takiej ilości krwiożerczości oraz skondensowanego zła to było nazbyt wiele.
Nagle rozmyślania posępnego Rodgara de Zuuw przerwał odgłos otwieranych drzwi do sali tronowej.
– Rodgarze de Zuuw pan wzywa – lokaj w liberii donośnie zawezwał oczekiwanego przez Imperatora gościa.
Główny szpieg Marchii wstał bardzo powoli z nieukrywanym ociąganiem. Był całkowicie przekonany, że to są już ostatnie chwile jego ryzykanckiego życia.  Próbował więc je przeciągać w nieskończoność. Sam wielokrotnie widział na własne oczy, jak to robili jego więźniowie. W takich ulotnych chwilach napawał się tym widokiem. Czuł wtedy, że posiada nad nimi nieograniczoną władzę, że jest równy swemu panu i bogom.  Tylko od niego zależało, jak długo skazańcy będą egzystowali na tym świecie, ile będą zmuszeni znieść bólu, by w końcu odejść w niebyt. A oni w ostatnich momentach swego marnego życia chwytali w rozpostarte szpony końcowe sekundy i minuty w nadziei, że będą trwały wiecznie.
Teraz robił to samo.
W niczym więc obecnie, w zaistniałej sytuacji nie różnił się od swoich ofiar. Jakie więc życie bywa okrutne oraz przewrotne, bo to on właśnie z kata stał się bezbronną, w jego mniemaniu, ofiarą.
Gdy wreszcie poczuł, że zaczyna panować nad sobą i swoimi emocjami, by ujarzmić do końca trawiącą go trwogę kilkakrotnie nabrał powietrza w płuca. Miało mu to pomóc. Jednak stało się inaczej, gdy uzmysłowił sobie, że to już jest ten czas, by przestąpić, jak mu się wydawało bramy piekieł.
 Zanim zdążył wykonać ruch w stronę otwartych drzwi, gwałtownie wrócił do jego świadomości pierwotny lęk. Ten strach był głęboko zakodowany, był to strach przed utratą życia, samoobrona przed zagładą organizmu. Strach tak paniczny, że gdyby mógł to natychmiast, by próbował zbiec. Miał jednak pełne przekonanie, że jego ucieczka to byłoby działanie absurdalne. Jedyną szansą na przeżycie było  przejście z westybulu do sali tronowej. To wiedział i musiał uczynić ten jeden krok przed siebie.
Nadzieja, że przetrwa, a obecnie tego mógł być pewien, była w tym, że wreszcie przejdzie drzwi. W końcu zdobył się na ten krok. Przekroczył je.
 Spojrzał tam gdzie spodziewał się odnaleźć wzrokiem swojego władcę, lecz go nie dostrzegł. Nie oznaczało to wcale, że go nie ma w sali tronowej. Imperator potrafił bowiem przybrać każdą postać w jakiej zapragnął się przed swoim poddanym ukazać. Mógł przybierać stan bezkształtnej oraz bezosobowej czarnej materii, która otaczała swojego rozmówcę, innym razem mógł przeobrazić się w istotę o wyglądzie: człowieka, elfa lub innej, dowolnej rasy a zarazem każda z tych postaci mogła być młodzieńcem albo starcem. Dla tych, którzy mieli go zobaczyć ostatni raz w swoim życiu, bo narazili się Czarnemu Panu i mieli umrzeć z jego rąk, przybierał oblicze najstraszliwszej maszkary z najgłębszych pokładów umysłu straceńca. Miał wrażenie, że nic go nie jest już w stanie zaskoczyć ze strony Imperatora.
– Witaj Rodgarze – zabrzmiał nagle głos dobiegający go nie wiadomo skąd. Ten beznamiętny głos, podziałał na niego jak kubeł zimnej wody, obudził go z chwilowej zadumy. W tym, co teraz usłyszał było tyle chłodu. Brakowało w tej wypowiedzi jakichkolwiek uczuć: choćby wściekłości a może furii albo czegokolwiek, co byłoby wyrazem emocji przez mówiącego.
To nasiliło panujący w nim lęk, który swoimi obleśnymi łapami zaczął coraz mocniej oplatać jego pokurczone ciało. Rodgar poczuł, jak jego żołądek skręca potworny ból. Runął na kolana, zwrócony twarzą do przeciwległego końca ogromnej sali. Tam stało na podeście ciężkie, bogato rzeźbione biurko. Wykonano je z dębu. Zza nim stało jedno, królewsko przyozdobione płaskorzeźbami krzesło. Wszyscy dla Imperatora zza tego biurka, stojąc przed majestatem władcy Marchii musieli wydawać się tacy nikli i nic nie znaczący.
– Panie, zgodnie z twoim poleceniem, przybyłem na twoje pilne wezwanie! – wykrzyczał czołobitnie, jednym tchem ze ściśniętych strachem piersi. Czuł, że jego głos niebezpiecznie się załamuje pod wpływem wszechogarniających go negatywnych i pesymistycznych wizji, które, jak zły sen, przeleciały w jednej chwili przed jego oczami. Czuł, że musi zwymiotować i to natychmiast, bo jego żołądek dłużej nie wytrzyma tej ogarniającej go bezdennej paniki.
– Czy znasz opowieść, mój drogi Rodgarze, o generale Lapusie? – zapytał retorycznie władca.
Mdłości się nasiliły. Odruch wymiotny nie ustępował na krok, a jego gardło było niezdolne do wydania jakiegokolwiek dźwięku. Wiedział jedno, że teraz musi zapanować nad sobą. Jest przecież silny.
Myśl!
Oczywiście, że tę opowieść znał. A jakże miałby jej nie znać. Wszyscy dworzanie ku swojej przestrodze ją znali na pamięć. Lapus był jednym z naczelnych generałów armii Czarnego Pana. Mimo to, gdy zawiódł zaufanie swojego władcy, został zgładzony wraz z rodziną. Popełnił straszliwy błąd. Odmówił Imperatorowi posłuchu, gdy władca wydał rozkaz generałowi, by jego podwładny zrównał z powierzchnią ziemi miasta i wsie. Region został podbity przez wojska dowodzone w kampanii przez generała Lapusa. Ten jednak, nie wiedzieć czemu, nie mógł się pogodzić z tym, że ma wszystko, co żywe oraz wartościowe wyrżnąć i zniszczyć. Uważał to za megalomanię i głupotę. Udowadniał wśród zauszników Imperatora, a zapewne któryś z nich mu się przysłużył, że zamiast mordować, należy pokonanych wykorzystać, jako darmową siłę roboczą na rzecz Marchii. Natomiast dopiero najsłabsze jednostki powinno się zamknąć w obozach, wykorzystać do cna i dopiero na końcu, gdy nie będzie z nich pożytku, zgładzić. Po za tym, wywodził, że wykonując ten rozkaz straci cenny czas, a co za tym idzie inicjatywę strategiczną w prowadzonej wojnie. Nigdy potem Lapusa nie ujrzano, tak samo jak i jego rodziny. Po tych wydarzeniach Imperator rozpowszechnił pogląd wśród poddanych, że ten kto sprzeciwi się jego woli skończy swój marny żywot tak samo, jak niepokorny generał Lapus wraz z rodziną.
„Koniec ze mną „ – pomyślał.
– Panie znam tę opowieść. – załkał.
– Świetnie, skoro ją znasz to teraz pozwól mi zrozumieć, co się właściwie stało z moim ulubionym niziołkiem !? – zasyczał Imperator. A właściwie nie wiadomo było, co tak naprawdę zasyczało. W sali nadal był sam. Głos władcy ciągle słyszał intensywnie. Czuł się tak, jak gdyby Imperator był wewnątrz jego świadomości a wszystko wokół niego syczało.
– Panie, służyłem ci przez wszystkie lata służby dla Marchii wiernie, jak pies. Panie, wykonywałem bez szemrania wszelkie twoje polecenia i proszę byś wysłuchał swego jedynego, lojalnego sługi – prawie łkał swoimi załzawionymi oczami Rodgar de Zuuw.
Nastała trudna do zniesienia cisza. Trwała na tyle długo, by powtórnie obleśny strach swoimi przebrzydłymi mackami  mógł nim zawładnąć.
– Czy masz świadomość Rodgarze, że przez twoją głupotę, nieodpowiedzialność a przede wszystkim nieudolność znów mam te sny? Co ja mówię sny, to są koszmary! Ten młodzieniec w bajecznie kolorowych girlandach kwiatów na szyi i ja. Lecz ja na końcu tego snu ginę! Rodgarze! Rozumiesz to: umieram !? A ja przez wzgląd na swojego ojca a zarazem mego pana, nie wspominając o mojej misji, jaką mam do wykonania przecież nie mogę zejść z tego świata. Ty natomiast… – świdrujący głos wbijał się coraz bardziej klinem braku jakiejkolwiek empatii, brakiem emocji i całkowitą bezdusznością w świadomość Rodgara. Ten głos w jego głowie stawał się coraz bardziej nieznośny – …obiecywałeś mi, że tego koszmaru już nigdy nie będę miał, że tą małą błahostkę, jaką dla ciebie jest ten przeklęty niziołek, w moim wiecznym życiu, zlikwidujesz skutecznie, czyż tak nie było?
– Panie tak było i tak jest. Przecież to jeszcze nie jest koniec… Ja przedsięwziąłem odpowiednie kroki. Jesteśmy już blisko….Hrrrrrr….  –  zaskrzeczał Rodgar.
Jakaś niewidzialna siła uniosła go nad posadzkę, trzymając mocno za gardło. Nogi de Zuuw śmiesznie wierzgały w powietrzu. Oczy zaczęły wychodzić z oczodołów a żyły nabrzmiały na skroniach.
– Rodgarze, wiem, jakie kroki przedsięwziąłeś. Ale mam wrażenie, że nie rozumiesz jednego: straciłem do ciebie, jako do swego wiernego sługi, zaufanie. Czyż mogę mieć je nadal? Zwłaszcza w chwili, gdy jesteś tak nieudolny i nie potrafisz zlikwidować tak małego problemu dla rozwoju mojego imperium oraz rozwoju władzy mego ojca nad tymi istotami? Czy jesteś w stanie zrozumieć, co żeś uczynił?
Niewidzialna dłoń coraz mocniej zaciskała się na szyi Rodgara. A on sam, na sekundy, jak mu się wydawało, przed jego nie chybną śmiercią, zaczął dostrzegać, jak materializuje się Imperator. Imperator o wyglądzie mu wcześniej nieznanym. Początkowo dostrzegł rękę, która trzymała go brutalnie za gardło, dalej powoli zauważał jego tułów, głowę i wreszcie nogi. Tuż przed nim stał młodzieniec o przepięknej, wręcz boskiej, niemożliwej do opisania jakimkolwiek językiem oraz słowami – urodzie. Panicz o blond włosach lśniących niesamowitą, nadprzyrodzoną aurą, pięknie wyrzeźbionym ciele oraz idealnym zarysie muskulatury. W oczy przerażonego skazańca od fizyczności władcy biła oślepiająca łuna. Zanim wzrok Rodgara się do niej przyzwyczaił musiał w pierwszej chwili zamknąć swoje powieki. Wreszcie, kiedy mógł bez obaw o nabawienie się ślepoty, spojrzeć na Imperatora wydało mu się, iż na moment, całkiem przypadkiem spotkały się ich źrenice. To ulotne mgnienie mu wystarczyło, by stwierdzić z przerażeniem, że nic w nich nie dostrzegł poza wszechogarniającą wszystko pustką. Panowała tam tylko przeraźliwą ciemność, która była jedyną przyszłością tego świata. Po chwili zdał sobie sprawę z tego, że jednak w tych pustych źrenicach coś ujrzał, jakby pojedynczy przebłysk – było w nim zawarte cierpienia tysięcy uwięzionych dusz, które zostały pochłonięte przez odmęty piekła na ołtarzach ofiarnych poświęconych jego ojcu.
Po tym, co w tej przeraźliwej chwili swego życia doświadczył, wiedział i był w pełni świadom tego, co jest treścią duszy Czarnego Pana. Zdał sobie sprawę z tego, co go czeka a także inne istoty tego świata pod rządami Imperatora. Przyszłość była nieciekawa, bowiem był nią tylko ocean nicości, w którym była zatopiona na całą wieczność jego dusza oraz innych istot światła.
Skumulowane składniki wszelkiego zła w jego monarsze zatrwożyły Rodgara. Właśnie w tej kruchej dla jego życia chwili odkrył, że Imperator nie może być istotą z krwi i kości, że to jest wyłącznie straszliwa świadomość boga ciemności w zawładniętym przez niego ciele. Zdał sobie również sprawę z tego, iż owa istota jest tak naprawdę bramą do piekieł, do zła w najczystszej, pierwotnej postaci. Teraz już wiedział, był wręcz tego pewien, że to zło nadciągało z najgłębszych pokładów cierpienia, jakie zadano istotom pochłoniętym przez piekło. W końcu też dotarło do niego,  że  siłą napędową zła są niewybaczalne grzechy stworzeń światła wchłaniane przez apokaliptyczną istotę tego świata, ojca Imperatora –  Szatana.
Niespodziewanie dla Rodgara de Zuuw, jak mu się wydawało, gdy miał zostać ostatecznie unicestwiony przez Czarnego Pana, ręka trzymająca go za gardziel zelżyła swój uścisk i rzuciła z olbrzymią siłą do tyłu. Odbił się od drzwi wejściowych do sali tronowej, by wreszcie ześlizgnąć się po nich w dół aż do posadzki. Gdy łapczywie łapał powietrze w zaciśnięte płuca dotarło do niego, że będzie jednak żył.
– Rodgar, masz ostatnią szansę. – zasyczał w jego ostatnich chwilach świadomości Czarny Władca.
Zło, które o mało go nie zabiło, zdematerializowało się i zniknęło. Wiedział tylko jedno, że musi wykorzystać tę ostatnią szansę daną mu przez Imperatora. Inaczej jest zgubiony za życia a zapewne i po śmierci przepadnie jego dusza.
Potem już nic nie pamiętał. Stracił przytomność.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/10/sinoe-musimy-natychmiast-znalezc-jakies.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz