***
Później, jak zapisał dziejopisarz złotymi zgłoskami w „Kronice
Oczyszczenia Wiary”, nastąpiła ostatnia walka bandy Garetha. Niespodziewany przeciwnik
pojawił się na polanie, niedaleko od ogniska bandytów, nie wiadomo skąd. Nikt z
obecnych przy stosie wesoło palących się szczap nie był w stanie dostrzec zbyt
dobrze jego twarzy. Utrudniał to kaptur, który rzucał na lico nieznajomego
głęboki cień. Ale poprzez czerń przebijał kontur jego oczu. W jakiś
nienaturalny sposób lśniły, co zadziwiało patrzących a wręcz mogło przyprawić o
gęsią skórkę nawet nawykłych do śmierci wojowników. Biła z nich siła, moc i
zapalczywość. W takich chwilach nawet najodważniejszy zbrojny musiał choć na
moment poczuć przerażenie. Wtedy ciarki od grzbietu gapia przechodziły
gwałtownie w dół aż po sam pas.
Żaden z nich do końca nie zdawał
sobie sprawy z tego z kim tak naprawdę ma do czynienia. Nie wiedzieli kim jest
oraz na czyje przybył tutaj polecenie. Teoretycznie mógłby to być choćby jeden
z zauszników władcy Marchii, który przybył w to przeklęte miejsce pomścić
zniewagę jaka spotkała jego suwerena i odebrać im cennego kurdupla. Ale czy aby
na pewno?
Spoglądając na nieznajomego dostrzegli, nie wątpliwie, bijącą od niego aurę
jakieś boskości. A może to była nienaturalnie potężna siła, która w nim tkwiła.
Tego wiedzieć nie mogli. Pewne było tylko jedno, że ta moc skrząca się w oczach
przybysza nie mogła być dostępna dla zwykłego śmiertelnika. To ich zaniepokoiło
nie na żarty. Ta potęga, jaka
promieniowała z wojownika, mogła jednoznacznie wskazywać na wysłannika
Imperatora, ale czy można było mieć pewność, że tak jest?
Przybysz miał na sobie skórzany ochronny kaftan, pod którym skrzyła się
srebrnymi refleksami kolcza koszula. W dłoni pewnie trzymał zakrzywioną szablę.
Tylko ta broń sieczna, ku zdziwieniu bandytów, stanowiła uzbrojenie orężnego. Pomimo
pierwszego piorunującego wrażenia, jakie nieznajomy wywarł na zgromadzonych
tutaj zbirach, wydawał się być dla nich łatwym kąskiem do pokonania. Bardzo
mocno liczyli na przewagę w liczebności bandy nad samotnym wojownikiem.
W pierwszej fazie potyczki zaskoczeni bandyci mierzyli wzrokiem
Darkara. Miało to za zadanie uświadomić ich przeciwnika w tym, z kim ma do
czynienia oraz wywołać u nieznajomego poczucie lęku. Lecz ta patowa sytuacja
trwała niezmiernie krótką chwilę. Rosnące napięcie przed walką wreszcie zakapturzona
postać przerwała swoim kocim i skoordynowanym ruchem. Wojownik poruszył bardzo
delikatnie oraz nieznacznie ręką. Czynność ta, biorąc pod uwagę jego
wyszkolenie, był prawie niezauważalna dla stojących w pewnym oddaleniu od niego
oprychów.
Stało się. Darkar rozpoczął
taniec śmierci. Bandyci jeszcze tego nie wiedzieli. Nadal trwali w błogim
przeświadczeniu o swojej przewadze. Dziwili się wielce, że napastnik jeszcze
nie zbiegł z tej polany.
Gdy tylko pojęli, że przeciwnik nie zamierza zbiec z polany ochoczo
ruszyli ku niemu. Dla obserwatora z zewnątrz mogłoby się wydawać, że tylko na
to czekali. „W końcu jest to w ostatnim okresie czasu jedyna rozrywka pośród tego
przeklętego bagna” – zapewne nie jeden z nich tak sobie wtedy pomyślał. Silni
swoją masą nie zawracali sobie głowy niuansami taktycznymi oraz wyszkoleniem
wojownika; nie zawracali sobie głowy tym, co czyni ich przeciwnik. Żwawo i kupą
biegli ku niemu. W swojej nieświadomości tego, jaki popełniają błąd, bo
przecież byli tak pewni swojej liczebnej przewagi, zaatakowali swojego nieprzyjaciela
całkowicie bez przygotowania. Zrobili jeszcze więcej, aby wzmocnić swój zapał
bitewny a nade wszystko siebie nawzajem. Biegnąc każdy z nich, jakby to była
jakaś tragifarsa z podrzędnego teatru na przedmieściach Nadal, demonstrował,
tak przynajmniej zapewne im się wydawało, kunszt swojego wyszkolenia
technicznego w posługiwaniu się białą bronią: wywijał nią młyńce a także inne
bliżej nieznane figury. Dotychczas zawsze przecież to działało. Jednak nie tym
razem.
A on nadal stał. Nie poruszał się w ogóle. Nie reagował. Tylko czekał
na nich.
Brak aktywności osamotnionego wojownika zaniepokoił nie na żarty współtowarzyszy
Garetha. Nie mieściło im się w głowach, że ów zbrojny nie tylko nie czmychnął z
pola walki, widząc w przewadze nacierających opryszków, ale nie pokazał po
sobie nawet odrobiny strachu. Po pewnym czasie zadziorna postawa Darkara
zaczęła ich deprymować a pewność siebie, którą początkowo okazywali, powoli sekunda
po sekundzie poczęła topnieć, jak śnieg w pierwszym wiosennym słońcu. Coraz
bardziej kołatała w nich jedna przerażająca myśl, czy to jest na pewno istota z
krwi i kości a nie wysłannik z piekła rodem, chcący pomścić zniewagę Czarnego
Pana. Czy to jest możliwym, żeby nie odczuwał strachu lub chociaż niewielkiego
lęku przed takimi typami spod ciemnej gwiazdy, jak oni? Dotychczas w takich
sytuacjach, gdy miały miejsce podczas ich awanturniczego żywota a przecież tak
bywało, w ich przekonaniu nieznajomy powinien już salwować się ucieczką. Ewentualnie
mógł uczynić cokolwiek dla poprawienia swojego rozpaczliwego położenia w
pierwszej fazie walki. A on nic, tylko stał. Może jednak to jakaś zjawa? Te
pytania a może raczej wątpliwości coraz mocniej odbierały bandytom ochotę do
walki.
Okrążyli go.
Darkar nadal stał niewzruszony. Bandyci poruszali się wokół niego, jak
sępy nad prawie już martwą ofiarą. Pracowali dużo nogami w ten sposób chcieli
go zmylić w swoich intencjach. Próbowali też wprowadzić go w błąd balansem ciała.
Nic to nie dało. Przeciwnik był twardy, nadal tkwił w miejscu, jak gdyby nic,
jak nadmorska skała.
Dla postronnego widza cała walka trwała tylko krótką chwilę. Nieznajomy
w końcu niespodziewanie ruszył w kierunku pierwszego z łotrów. Bandyci
poruszali się w sposób wolny i ślamazarny, jak muchy w smole. Byli całkowicie
przewidywalni. A on był dla nich zbyt szybki i niedościgniony w tym, co czynił.
Najbliższego przeciwnika, którego dopadł ciął krótko z nadgarstka w
tętnicę szyjną. Nieszczęśnik nawet nie był w stanie przygotować zasłony przed
tym natarciem. Nim się zorientował praktycznie nie żył. Dopiero, gdy krew
trysnęła gorącą fontanną z tętnicy szyjnej, poczuł, że życie gwałtownie z niego
uchodzi. W ciągu kilku sekund stracił całe napięcie mięśniowe i osunął się na trawę,
jak szmaciana lalka.
Drugą ofiarą potyczki stał się natomiast bandyta, który został obryzgany
ciepłą krwią z szyi pierwszego nieszczęśnika. Przerażony lepką cieczą na twarzy
a także szybkością następujących po sobie zdarzeń po błyskawicznym doskoku wojownika
i krótkim cięciu przez twarz, oprych
padł natychmiast martwy. Darkar po tym ataku nie tracąc impetu, siłą wybicia z
lewej nogi wpadł w piruet i tym sposobem skierował się na trzeciego z
atakujących.
Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/10/gareth-by-zszokowany-rozwojem-wypadkow.html
Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/10/gareth-by-zszokowany-rozwojem-wypadkow.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz