Prośba do czytelników

Bardzo ważne są dla mnie komentarze. Zatem proszę o nie, by móc poprawić swoją powieść w takim stopniu, żeby było w niej jak najmniej błędów.
Ważne: należy czytać posty w kolejności od najstarszego do najświeższego. Posty mają tworzyć sensowną całość. Przecież jest to powieść.

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział III

Opuszczone Miasto

Cienie istot ciemności ruszyły przed siebie,
W marszu ostatniej wojny,
To potworne zagony przybyły,
By nadzieję tej krainy stłamsić,
Zniszczyć i dać nowe wierne pokolenia,
Dla swojego Czarnego Pana,
To była walka do dhampira ostatniego,
Za losy tego przeklętego świata.

Szli w milczeniu, gęsiego w stronę domniemanego miejsca przetrzymywania niziołka. Na czele wędrowała Silvie z Darkarem. W trakcie odpoczynku, po bitwie, chwilę z sobą porozmawiali, stąd Darkar miał możliwość chociaż trochę poznać Silvie i spróbować jej zaufać. Zawierzenie komuś, nie poznanemu wcześniej, choćby tylko pobieżnie, w tak trudnej wyprawie, gdzie każdy musiał liczyć na towarzysza, było istotnym elementem dla prawdopodobieństwa przeżycia ekspedycji. Samo to, co zielonooka wojowniczka uczyniła poprzedniej nocy dla bezbronnych uchodźców, dawało dobry prognostyk na przyszłość. Poświęcenie z jakim dziewczyna walczyła, było bardzo ważne w przezwyciężeniu pierwszych lodów między nimi. Dzięki wsparciu, jakiego wtedy im udzieliła, przeżyło przecież, tak wielu cywili. Sam jeden nawet przy swoim wyszkoleniu nie byłby w stanie samotnie odeprzeć ataku hord tych krwawych bestii. 
Podczas odpoczynku w obozie usłyszał między innymi historię jej rodziny i wtedy zrozumiał, czemu zażarcie ściga wampiry. Motywy jej działania stały się dla Darkara przejrzyste oraz uzasadnione.  W końcu dowiedział się,  co było motorem napędowym dla wojowniczki, a jej nienawiść i zaciekłość w oczach druha Sinoe zyskały poklask oraz wsparcie z jego strony.
Zdarzenia z poprzedniej nocy, które miały miejsce w Krwawej Łaźni, powtórnie, ze zwielokrotnioną siłą, w jego umyśle zrodziły wiele nowych pytań. Niestety, chociaż bardzo by tego chciał, ale nie znał na nie żadnej sensownej odpowiedzi. Najmocniej rozważał kwestię koszmarów, jakie miewał od tak wielu lat. Nie potrafił znaleźć, a może właściwie nie dopuszczał do myśli najprostszego w sprawie wyprawy na bagna Palonii, wyjaśnienia.  Bo czymże jest  ten dziwny ciąg przerażających zdarzeń, w które został wciągnięty, czy wyjaśnienie zaserwowane przez Sinoe mogły to jednoznacznie potwierdzać. Stwierdził, że  układanka, w jaką został chcąc, nie chcąc wciągnięty, miała tylko wtedy sens, gdy została zaplanowana przez siły wyższe, żeby jednak potwierdzić swoje przypuszczenia musiał udać się za wszelką cenę do Kayamak. To właśnie tam spodziewał się odnaleźć ostateczne rozwiązanie dla swojej wątpliwości, a  jedyną osobą, która mogła go  zaprowadzić, w to osobliwe miejsce, był niziołek. Potrzebował, więc wojowniczki oraz musiał, chociaż trochę, jej zaufać, a ona potrzebowała jego, by wreszcie rozwiązać zagadkę zniknięcie ojca sprzed wielu lat. Dlatego wspólnie postanowili odbyć wyprawę do Opuszczonego Miasta.
Wyruszyli zgodnie z planem, czyli o zmierzchu. Oprócz Silvie, a także Darkara w wyprawie uczestniczyli wszyscy członkowie komanda, którzy mieli szczęście i przeżyli oraz byli zdolni do walki. Pozostali, to znaczy ranni, zostali zapakowani na wozy. Patron uchodźców z Pomezanii zobowiązał się, że ich bezpiecznie przewiezie do Cesarstwa Elfów.
Nagle Silvie dała znak ręką, wszyscy stanęli. Darkar zbliżył się do wojowniczki.
– Jesteśmy na obrzeżach Opuszczonego Miasta. Zgodnie z zapiskami z pamiętnika ojca, miejsce do którego dotarliśmy nazywa się cmentarzyskiem. – rzekła szeptem Silvie. Na uchu poczuł ciepły oddech. Na pewno było to dla niego miłe doświadczenie.
Towarzysz Sinoe spojrzał przed siebie. W rozbłyskach piorunów sunących z nieba ku ziemi, zobaczył coś, co mogło się kojarzyć wymownie z tą nazwą. Przed nimi rysowała się równinna przestrzeń, na której było nadto różnego rodzaju małych i dużych budowli, pieczar oraz mauzoleów. Nagromadzenie w jednym miejscu tych wszystkich brył przypominało, autentycznie, Darkarowi cmentarz. Ale nie mógł być pewien, czy nim jest faktycznie. Potoczna nazwa była współmierna do obrazu, jaki tutaj, na skraju Opuszczonego Miasta, zastali. Pośród kanciastych brył, na tle błyskającego gromami nieba, wiła się kręta ścieżka, prowadząca w kierunku olbrzymiej piramidy schodkowej.
Darkar ujrzał ją w oddali, poza równiną grobowców. Wydawało mu się, a przecież nocą mógł się mylić, jakieś kilka stajań od skraju lasu, gdzie stali. Wznosiła się ona majestatycznie ku niebu, zwężając się u samego szczytu. Piramida była zbudowana, prawdopodobnie na planie kwadratu. Na samą górę prowadziły olbrzymie schody. Na wierzchołku znajdowała się platforma, a na niej była posadowiona, jakby olbrzymia świątynia.
Zgodnie z tym, czego się dowiedział od Silvie w Krwawej Łaźni, musieli dotrzeć do olbrzymiej budowli, wspiąć się po spadzistych schodach na taras i tam zagłębić się do wnętrza świątyni. Wojowniczka przewidywała, a nie była tego pewna, przecież bazowała na notatkach ojca, że to właśnie tam miało znajdować się wejście do królestwa wampirów, gdzie powinni odnaleźć Sinoe.
Cały teren na błonach Opuszczonego Miasta był zarośnięty niskopienną roślinnością. Widać było, że dawno tutaj nikt nie mieszkał. Miejsce sprawiało wrażenie upiornego, a zarazem koszmarnego i apokaliptycznego. Wyglądało na całkowicie wymarłe. Zastanawiał się, czy przypadkiem, gdy wejdą do jakiejś kamienicy nie zobaczą na stołach jeszcze gorącej strawy,  stąd  przypuszczał wzięła się nazwa tego prastarego grodu.

środa, 26 listopada 2014

***

Poranek dla tych, którzy przeżyli jatkę w Krwawej Łaźni był wyjątkowo pracowity, ale zarazem bardzo smutny i, co tu dużo mówić, mało przyjemny. Najważniejszą rzeczą, jaką musieli uczynić było to, by pozbierać wszystkie truchła w obozowisku, a następnie je spalić. Zebrano, więc martwe ciała w jedno miejsce, gdzie wcześniej przygotowano kilka palenisk.
Najbardziej uchodźcy płakali, gdy musieli znosić w miejsce stosów całopalnych szczątki małych, niewinnych dzieci. Co rusz poruszając się po obozowisku, potykali się o porozrywane małe istotki, wielokrotnie były to szczątki  ich własnych latorośli. Wiele z ciał było po prostu obgryzionych. Tak porozrzucane leżały w mieszaninie piachu i krwi. Wtedy ich serca ściskał ogromny żal, bezsilność, a na koniec wściekłość, która tłumiona w duszy rosła, by wreszcie eksplodować spazmami lamentu, a właściwie ryku albo zawodzenia zwłaszcza z ust matek.
Starzec, który wraz z niewielką grupą uchodźców przeżył atak wampirów, jako patron wsi, ostatkiem sił zarządzał wszystkimi pracami, by jeszcze przed południem wyruszyć w dalszą drogę. Obecni na tej polanie chcieli, jak najszybciej opuścić to przeklęte i złe miejsce.
Darkar nie odnalazł ani wśród ciał ani wśród żywych swojego druha Sinoe. Ta sytuacja, strasznie mocno go zmartwiła. Zastanawiał się, co mogło się stać z niziołkiem. Nikt go nie widział ani nikt go nie słyszał. Zapadł się jak kamfora.
Gdy już całkowicie stracił nadzieje na rozwiązanie tej niesamowitej zagadki, okazało się, że Silvie, być może, była ostatnią osobą, która prawdopodobnie mogła widzieć Sinoe. Twierdziła, że domyśla się, co się z nim stało. W jej opinii został bez pardonu uprowadzony i, co ciekawe, wiedziała, gdzie może być przetrzymywany.
Uważała, że miejsce, do którego należy się udać na poszukiwania zaginionego jest o wiele bardziej przerażające niż Krwawa Łaźnia, leży na całkowitym odludziu, a zamieszkują je złe moce i, na pewno, wampiry. Podobno znała je tylko Silvie i obiecała tam zaprowadzić Darkara. Co prawda nie ukrywała, że jest jej na rękę tam iść. Od dawna planowała się udać do Opuszczonego Miasta. Zapewne prędzej czy później, by to nastąpiło, bo przyrzekła to swojemu ojcu. Chciała za wszelką cenę odkryć tajemnicę jego śmierci. Lecz nie tylko obietnica było powodem jej decyzji o tym, by poprowadzić tam ekspedycje ratunkową. Łaknęła zemsty, nie tylko za zmarnowane życie, zgładzonych rodziców, ale również pragnęła pomścić swoich współtowarzyszy, którzy zginęli w tej potyczce z krwiopijcami.
 Po ostatniej walce jej oddział był niewielki. Pod jej dowództwem pozostała już tylko garstka zbrojnych. Po krótkiej i zaciętej dyskusji, choć dostali wolną rękę w podejmowaniu decyzji, jak jeden mąż postanowili wraz z zielonooką wojowniczką towarzyszyć Dakarowi w tej niebezpiecznej wyprawie.
Na wymarsz czekali do zmroku. Do tego czasu musieli maksymalnie zregenerować siły. Pragnęli ogniem i mieczem wyplenić ścierwa z tego świata.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/rozdzia-iii-opuszczone-miasto-cienie.html

wtorek, 25 listopada 2014

***

Przyjaciel niziołka nie odnalazł go nigdzie na polanie. Szukał swojego małego druha także pośród trupów, na całe szczęście bez efektów. Nie mógł po tym, co się wydarzyło tego ranka odnaleźć miejsca dla siebie. Kręcił się bez sensu  po okolicy. W końcu zły i roztargniony postanowił odwiedzić uratowaną wojowniczkę. Był ciekaw kim ona jest.
– Jak się czujesz? – zagaił rozmowę Darkar do zielonookiej piękności, która leżała na jednym z wozów z okładem na głowie. Zrobiło mu się głupio, że on jest przyczyną tego stanu rzeczy.
Silvie rozejrzała się wokół nieprzytomnym wzrokiem. Nie bardzo wiedziała w jakim miejscu aktualnie się znajduje ani z kim właściwie rozmawia. Ostatnia scena jaką zapamiętała to była walka z wampirami. Potem kompletna nicość ogarnęła jej umysł. Całkowicie nie zdawała sobie sprawy z tego, co się z nią dzieje od jakiegoś, bliżej nie określonego czasu.
– Właściwie to która godzina? – przez chwilę, jakby na głos się zastanawiała. Potem strasznie się wykrzywiła z powodu cierpienia. – Boli mnie tragicznie głowa, kurwa mać, jakbym dostała porządnie przez czerep. – ni to poskarżyła się Silvie ni to szpetnie przeklęła. – Gdzie  jest Cedrik?
– Pytasz o swojego towarzysza, z którym walczyłaś przeciwko hordzie wampirów? – zapytał się rzeczowo Darkar.
– Pytam się o niego. Dokładnie.
– Jakby ci to powiedzieć… – chwilę zastanawiał się zbrojny. Nagle podjął w jego opinii jedyną słuszną decyzję. – Nie będę ciebie oszukiwał: nie żyje. Został przygnieciony kłodą drzewa, którą zrzuciły na was baitale. Nie mogły się do was dobrać pazurami, więc ostatecznie poszły po rozum do głowy i zastosowały podstęp.
– Nie żyje…..? – zapytała z niedowierzaniem.
– Tak nie żyje. Ale zmarł śmiercią godną wielkiego wojownika. Jestem Darkar, a ty kim właściwie jesteś? Dzięki wam zostało ocalonych wiele istot.
­– Silvie Ailen Healsing – na policzki twardej wojowniczki popłynęły łzy. – Jak to możliwe, że ja przeżyłam, a on zginął? Przecież my powinniśmy razem zostać przygniecieni.
– Uratowałem ciebie. Chociaż chciałaś mnie ukatrupić swoimi nożami. Niebezpieczna jesteś… – próbował zażartować, ale nic z tego nie wyszło.
– Jak to?
– Zobaczyłem, jak wampiry lecą w waszym kierunku a w pazurach niosą kawał bierwiona. Biegłem do was i krzyczałem. Chciałem was ostrzec, ale akurat była taka wrzawa i tumult, że nie usłyszeliście mojego wołania. Co miałem robić, rzuciłem się w stronę najbliższego z wojowników, by go odepchnąć na bezpieczną odległość od miejsca upadku ciężkiej kłody. Nie byłem, niestety, w stanie was dwoje uratować. Potem okazało się, że to ciebie ocaliłem. Byłaś zdezorientowana. Próbowałaś mnie zabić. Dlatego musiałem ciebie ogłuszyć. To wszystko. Twój partner już nie żył, gdy ciebie, Silvie niosłem w bezpieczne miejsce.
– To stąd ten straszny ból głowy?
– Myślę, że tak.
– Darkarze możesz mnie zostawić na chwilę samą. Potrzebuję tego.
– Oczywiście. Rozumiem to. – zapewnił wojownik udręczoną dziewczynę.
Gdy tylko wyszedł rozpłakała się, jak prawdziwa, rasowa baba. Potrzebowała tego, właśnie w tej chwili, gdy straciła bliską jej osobę. Teraz nie chciała być twardą, niedostępną zabójczynią, tylko zwykłą i kruchą kobietą, która ma emocje i coś czuje. Przecież uczucia to było coś, co odróżniało ją od tych ścierw.
Ostatni raz rozkleiła się, gdy musiała zabić swoją mamę. Rodzicielka wręczyła jej bezceremonialnie miecz i kazała sobie przebić serce, a potem odciąć głowę i spalić truchło. Nie chciała dalej żyć, jako przeklęty wampir.
Wielki żal ogarnął duszę wojowniczki. Nadszedł ten czas, gdy dotarło do niej, że musi wyryczeć się za ostatnie osiem lat.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/poranek-dla-tych-ktorzy-przezyli-jatke.html

poniedziałek, 24 listopada 2014

***

Zaczęło świtać. Mgła powoli zanikała na bagnach, a wraz z nią z nią ostatnie wampiry, które zdołały przeżyć tą wielką potyczkę. Na ziemi pokotem leżały zwłoki istot światła przemieszane z krwiopijcami wszelkiej maści. Ziemia nasiąkła krwią okrutnie. Ci którzy przeżyli ten nocny atak, brodzili po kostki w błocie, tak mocno grunt nasiąkł posoką.
Dhampiry kończyły swoją powinność, kręcąc się po pobojowisku i odcinając wszystkim zwłokom głowy. Nie miało znaczenia czyje to było truchło czy uchodźców czy też bestii. Nie mogli pozwolić, by któraś z pokąsanych istot nagle ożyła i rozpoczęła ku zaskoczeniu tu obecnych polowanie.
Całemu zamieszaniu o świtaniu przyglądał się Darkar. Walczył z wampirami, wspierając członków komanda swoimi umiejętnościami, przez całą noc. Jego ubranie i zbroja były zupełnie okrwawione. Czuł się potwornie wyczerpany całonocną walką, nie miał na nic ochoty ani sił. Lecz jedna rzecz go cieszyła, zdołał uratować wiele istnień, a to było niezmiernie ważne. Bronił uciekinierów z Pomezanii za darmo, ale nie miało to dla niego znaczenia. Ważne, że był szczęśliwy. Musiał się przyznać do tego, że jeszcze nigdy nie miał w swoim awanturniczym życiu tak wyczerpującej potyczki.
Wreszcie dotarł do wozu, na którym zostawił Sinoe.
– Sinoe śpiochu wstawaj– półżartem rzucił, zmęczonym głosem Darkar. – Sinoe!
Nikt mu jednak nie odpowiedział.
Darkar nie namyślając się długo wdrapał się na wóz i zaczął przeszukiwać siano. Nie odnalazł nikogo.
Sinoe znikł.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/przyjaciel-nizioka-nie-odnalaz-go.html

niedziela, 23 listopada 2014

***

Darkar okrakiem siedział na wojowniczce i miał pełną świadomość tego, że uratował jej życie, choć ona nie zdawała sobie z tego sprawy. W wirze walki, otumaniona nie mogła wiedzieć, że to nie był atak z jego strony. Próbowała się przed nim bronić na próżno. Dlatego musiał ją brutalnie ogłuszyć. 
Zmuszony był pozbawić ją przytomności dla jej własnego dobra. Tym bardziej, iż na tłumaczenia w środku bitwy nie było zbytnio czasu. Tylko tyle mógł dla nich zrobić.
Kiedy ku nim biegł, krzyczał, żeby odskoczyli. Próbował ich ostrzec przed spadającą kłodą z nieba, ale raptownie wybuchł wokół nich wielki hałas, walczący nie byli w stanie usłyszeć go w tej wrzawie.
Jedynie, co mógł w tej sytuacji uczymić, to przynajmniej spróbować uratować któregoś z dwojga zbrojnych. Nie namyślając się długo rzucił się w stronę najbliższego z wojowników, mając w duchu nadzieję, że zdoła go odepchnąć na bezpieczną odległość od miejsca prawdopodobnego upadku kłody. Na całe szczęście i dla niego i dla nieznajomego udało mu się tego dokonać. Niestety, drugi z wojowników zginął przygnieciony bierwionem. Nie miał najmniejszych szans.
Gdy się dokładniej przyjrzał ocalonemu, stwierdził z nieukrywanym zdziwieniem, iż jest to kobieta. Była człowiekiem o przecudnej i niespotykanej urodzie. Zielonooka piękność o czarnych długich włosach. Miała delikatne, wręcz dziewczęce rysy twarzy.
Zdjął z jej głowy szyszak. W miejscu, w które uderzył było wgłębienie. Miał tylko nadzieję, że poza guzem nic tej wojowniczce poważnego nie będzie.
Opatrzył ją i zaniósł do wozu, gdzie była już Julia.
–  Julio –  zawołał cicho. –   Jesteś tam?
–  Tak jestem.
–  Wyjdź z siana muszę kogoś położyć koło ciebie.
Dziewczynka wysunęła powoli i ostrożnie dziecięcą główkę. Sprawdziła, czy to ten, który ją tutaj zostawił na wozie.
Darkar jak mógł najbardziej delikatnie położył wojowniczkę na sianie.
–  Julio mam do ciebie prośbę.
–  Tak?
– Zaopiekuj się tą kobitą. Ona potrzebuje teraz twojej pomocy. Przysyp ją, proszę, sianem. I nie ruszaj się stąd, aż nie wrócę.
–  Dobrze. Obiecuję.
–  Zatem do zobaczenia.
Darkar ruszył przed siebie. Miał jeszcze jedno zadanie. Musiał odnaleźć Sinoe.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/zaczeo-switac.html

piątek, 21 listopada 2014

***

Byli cholernie zmęczeni walką z krwiopijcami. Bestie bez wytchnienia atakowały walczących z każdej strony: to z góry, to znów z boku i nie wiadomo skąd jeszcze. Nie odpuszczały nawet na sekundę – i baitale, i asemy, i nimfy.
Silvie walcząc, operowała srodze rękami, ścinała im głowy, raniła lub dobijała. To samo czynił Cedrik. Pomimo wykonanej morderczej pracy obydwoje odnosili wrażenie, że napastliwych ścierw nie ubywa a wręcz odwrotnie: jest ich znacznie więcej niż na początku tej potyczki. Coraz bardziej opadali z sił i zaczynały im mdleć ręce.
W końcu, nie mogąc się przebić przez atakujące wściekle wampiry, zastosowali manewr obrony kołowej. Zresztą nie mieli innego wyjścia. Stanęli do siebie plecami i pracując bardzo mocno nogami, by nie stracić równowagi, bronili dostępu do siebie. Ten rodzaj walki był nad wyraz wyczerpujący. Do tej pory nie zdarzyło się, by musieli zastosować ten wariant boju, chociaż go wielokrotnie ćwiczyli. Dzisiejszej nocy na bagnach Palonii sytuacja uległa zmianie, bo to właśnie oni byli w defensywie, a nie potwory. Otóż role w tym przedstawieniu się odwróciły, czego się w ogóle nie spodziewali . Mieli za zadanie przetrwać i nie poddać się za żadną cenę. W ich obowiązku było dotrwać do przybycia wsparcia ze strony towarzyszy broni.
Wreszcie, gdy im się wydawało, że to już jest ich bliski koniec, stało się coś, czego nigdy się nie spodziewali. Otóż wampiry po czasie, zorientowały się, że sposób, jakim dotychczas atakowały zbrojnych,  to jest  za pomocą zębów, pazurów oraz brutalnej, zwierzęcej siły, czyli atakiem frontalnym, jest nieskuteczny. Zastosowały, więc fortel, który miał, im pomóc odnieść zwycięstwo nad upartymi istotami światła.
Nagle zażarte ataki na dhampiry ustały. Wtenczas dwójce zbrojnych wydawało się, iż mają najgorsze za sobą. Uradowani odetchnęli z ulgą na myśl, że to już jest koniec tak ciężkiej potyczki. Powoli nadchodziło odprężenie po tak morderczym starciu. Wokół nich leżały trupy bestii z pociętymi członkami. Pochłonięci radością nie dostrzegli zmian, które zaszły wokół nich w przyrodzie.  Ich czujność została osłabiona. Groziło, im realne niebezpieczeństwo, którego się nie spodziewali.
Niestety, nie zwrócili uwagi na to, że do chwili zakończenia walki z wampirami, prócz odgłosów potyczki i jęków ginących w walce, wokół nich zalegała absolutna cisza. Gdy bestie odstąpiły nagle polanę zalała kakofonia nieprzyjemnych i strasznych dźwięków. Osobliwa a zarazem nienormalna cisza ustąpiła miejsca płaczom, lamentom, krzykom oraz błaganiom uśmiercanych oraz pożeranych uchodźców z Pomezanii. W jednym momencie nastąpił wielki chaos dźwiękowy.
Kiedy odpoczywali nad Silvie i Cedrika nadleciały dwa potężne baitale. Niespodziewanie dla nich zrzuciły wielką kłodę drzewa. Obydwoje nie byli w stanie usłyszeć pośród gwaru tysięcy dźwięków ani trzepotu błoniastych skrzydeł ani świstu spadającego bierwiona. Nic nie mogło ich ostrzec przed grożącym, im zagrożeniem.
Zapewne, zginęli by niechybnie, gdyby nie to, że nie wiadomo skąd pojawił się w oddali nieznany zielonookiej wojowniczce zbrojny. Był ubrany w skórzanym kaftan, który miał wdziany na kolczą koszulę. W dłoni miał szablę. Biegł w ich stronę.
 Silvie spostrzegła go kątem oka. Nim zorientowała się w zaistniałej sytuacji, gwałtownie wstała z siedziska i dostrzegając w dłoni nadbiegającego przeciwnika broń w odruchu obronnym wykonała gwałtowny skręt tułowiem, by móc przekazać jak najwięcej siły w cięcie nożami w nieprzyjaciela i spróbować go obezwładnić. Bo jakże mogła sklasyfikować nowego aktora na tej scenie krwawej jatki z ostrzem w ręku: tylko, jako wroga. Nie dała, jednak rady odeprzeć domniemanej szarży, była dla niej zbyt chyża.
Nim zadała jakikolwiek cios, nieznajomy już w nią uderzył z olbrzymim impetem i nadaną siłą rozpędu obalił bezceremonialnie na ziemię. Chciała się jeszcze bronić przed brutalem, ale ten bezceremonialnie potężnym uderzeniem rękojeścią szabli w szyszak ogłuszył ją.
Natychmiast straciła przytomność.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/darkar-okrakiem-siedzia-na-wojowniczce.html
***

Darkar wraz z małą dziewczynką dotarł, jak mu się wydawało w bezpieczne miejsce. Nie zauważył nic niepokojącego w okolicy wybranego na schronienie wozu z sianem. Podążając tutaj kątem oka spostrzegł, gdzieś w oddali, walkę samotnej pary z hordami bestii, które atakowały bez wytchnienia osamotnione istoty. Postanowił im pomóc, jak tylko umieści w nie zagrożonym miejscu swoja podopieczną.
–  Julio czy mi już ufasz? –  zapytał się najdelikatniej, jak mógł wojownik małej elfki.
Dziecko nic nie odpowiedziało tylko grzecznie skinęło głową.
–  Skoro tak to teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie. Muszę komuś pomóc w potrzebie. –  dziewczynce wskazał ręką kierunek w jakim musi się udać. –  Te potwory, które zgładziły również i twoich rodziców, próbują to samo zrobić innymi istotami. Dlatego muszę im pomóc wyjść cało z opresji, tak samo jak pomogłem tobie. Lecz, by móc to uczynić muszę mieć całkowitą pewność, że z tobą jest wszystko dobrze. Moje kochanie więc wejdź na ten pobliski wóz. Zagrzeb się w sianie i nie wychodź z niego pod żadnym pozorem. Gdy skończę z tymi potworami wtedy ciebie znajdę Julio. Rozumiesz mnie?
–  Tak. –  cicho odpowiedział mała dziewczynka.
–  No to leć w siano.
Mała elfka nie czekając ani chwili wdrapała się na wóz i zanurkowała w sianie. Darkar odwrócił się i spojrzał w kierunku walczącej pary. Nie namyślając się długo ruszył w kierunku potyczki.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/byli-cholernie-zmeczeni-walka-z.html