Prośba do czytelników

Bardzo ważne są dla mnie komentarze. Zatem proszę o nie, by móc poprawić swoją powieść w takim stopniu, żeby było w niej jak najmniej błędów.
Ważne: należy czytać posty w kolejności od najstarszego do najświeższego. Posty mają tworzyć sensowną całość. Przecież jest to powieść.

niedziela, 9 listopada 2014

***
Po dotarciu do obozu wskazano im miejsce, gdzie mogą chwilę odpocząć. Postanowili się położyć i przespać. Byli skonani, tym bardziej, że do swojej dyspozycji mieli wóz pełen siana. Był to pełen wypas, jak dla nich po wielu dniach tułaczki po moczarach, gdzie twarde oraz niewygodne gałęzie zastępowały im wyrka.
U schyłku dnia, nie spodziewanie dla Darkara i Sinoe, patron uciekinierów osobiście pofatygował się do nich, by ich zaprosić na wieczerzę, która miała się odbyć niebawem. Przystali na propozycję wspólnego posiłku z uchodźcami. Byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Wreszcie będą mogli znów rozkoszować się aromatem i smakiem  zwyczajnych, pospolitych potraw, które po tak długim czasie spożywania podczas tej wędrówki byle czego i byle jak urosły do rangi rarytasów. Ponadto nie chcieli odmową urazić gospodarza. Dobrym zwyczajem nie wypadało.
 Sinoe nie mógł już się doczekać chwili, gdy wyruszą  na kolację. Zniecierpliwiony musiał czekać na Darkara, który stwierdził, że czas najwyższy obmyć się z kilkudniowego brudu. Zaproponował łaźnię niziołkowi, by ten skorzystał z niej, jako pierwszy, ale towarzysz wojownika niezdarnie wykręcił się z niej i zwalił winę na poważną chorobę skórną, jakiej nabawił się w niewoli u bandytów. Wreszcie zbrojny ogolony, pachnący mydłem i lawendą zakończył toaletę.
Kiedy zbliżali się do miejsca wspólnego posiłku patron z niecierpliwością ich wypatrywał. W końcu dostrzegł swoich gości. Wtedy wstał od stołu i ich serdecznie powitał.
– Dziękuję wam, żeście przybyli na naszą biesiadę. Jesteśmy tym bardziej wdzięczni, iż widać, jak mocno jesteście utrudzeni waszą dotychczasową wędrówką przez te przeklęte bagna. Siadajcie więc. Częstujcie się, pijcie, jadła ani napitku nie oszczędzajcie. Bawcie się dobrze do białego rana. – zakończył swoje przemówienie starzec. Wskazał miejsca przeznaczone dla znamienitych gości po swojej prawicy. Nalał osobiście dla nowo przybył wina i wzniósł puchar do góry.
– Zdrowie gości ! – podjął toast starzec.
– Zdrowie gości ! – zawtórowali obecni na wieczerzy uchodźcy.
– Zdrowie gospodarza ! – wędrowcy jednym haustem opróżnili puchary do dna.
Sinoe cały czas coś gryzło. Pomimo zachwytu nad ilością przygotowanych potraw oraz napitków bardzo się martwił. Bowiem przy stole biesiadnym nie zobaczył starej babci, z którą przybyli. To mogło oznaczać, że gdzieś im przepadła, gdy spali. Zastanawiał się intensywnie, co mogło się stać. Pomyślał, że może gdzieś się zagubiła na terenie obozu lub, co gorsza, nocą udała się samotnie do swojego domku. Nie dawało mu to spokoju. W końcu nie wytrzymał i podszedł do patrona, by czegoś się o staruszce dowiedzieć.
– Dziadku – zapytał się niziołek. – a babci tej, co z nami tutaj przyszła, to gdzieś przypadkiem nie widzieliście w obozie ?
–  Miły panie, nikt babci, jak tę staruszkę nazywacie, od czasu waszego przybycia na tę polanę nie widział. Pokręciła się troszeczkę, ponarzekała kobietom, że do domu jej śpieszno i jak tylko poszliście spać przepadła, jak kamień w wodę. Pytałem się o nią nawet nasze białogłowy, które wieczerzę przygotowywały czy ją gdzieś przypadkiem nie spotkały, ale nikt jej nie spostrzegł. Strażnicy też jej nie zauważyli.
– Dziwne. – zamruczał do siebie zły Sinoe.
Niziołek usiadł z marsową miną do stołu biesiadnego. Gdy Darkar po pewnym czasie zauważył w jak kiepskim nastroju jest jego towarzysz próbował się dowiedzieć, co jest przyczyną złego samopoczucia druha. Wtedy Sinoe wyjawił mu, że babcia zaginęła.
– Może jednak do domku poszła? Tak, czy siak to towarzystwo, które w tej chwili mamy bardziej mi pasuje niż starej jędzy. Sinoe, no rozchmurz się. Jestem ci skłonny podziękować, żeś taki uparty, jak ten stary cap. Dzięki tobie jesteśmy tutaj na wieczerzy. Zobaczysz wszystko się jeszcze ułoży i zapewne jeszcze tę starą jędzę zobaczysz.
– Darkarze, jest mi smutno, że nasza babcia opuściła nas bez słowa wyjaśnienia. Martwię się, że może faktycznie coś jej się stało. Może było tak, jak ty twierdzisz, po prostu gdy spaliśmy ruszyła sama do domu? A zresztą masz rację radujmy się. Cieszy mnie tylko jedno, że wreszcie i ty doceniasz możliwość odpoczynku oraz normalnego snu na tych przeklętych bagnach. Mówiłem ci, że nam się to przyda.
– Naprawdę doceniam twoja upartość. A co do babci nie martw się wszystko będzie z nią dobrze. Pamiętasz, że nawet sobie z wilkiem dobrze radziła. Domyślam się po cichu, co najbardziej ciebie w tym wszystkim  boli! Z kim ty będziesz gadał dalszą część drogi? – klepnął wojownik niziołka po ramieniu i począł się głośno śmiać.
– No, właśnie z kim? Z tobą się przecież nie da. Nie mam wyboru, muszę zacząć rozmawiać z sobą, albo pamiętniki pisać wieczorami przy ognisku. A może znów popadnę w odmęty depresji z tej samotności ? – próbował żartować niziołek.
– Oby tylko nie to. – przeraził się nie na żarty Darkar. – Pomyśl sobie, że jak dotrzemy do jakieś osady poszukasz sobie jakieś dzierlatki i ona uspokoi twoje nerwy.
– Oj tak kolego. Zatem wypijmy za to, bo życzę ci szczęścia i powodzenia w nowej misji. – mrugnął okiem do zbrojnego żartobliwie Sinoe.
 Nagle zza stołu biesiadnego wstał starzec i podniósłszy kielich wina zaintonował.
– Posilcie się wędrowcy. Czym chata bogata. Może tego całego dobra nie ma za wiele, ale cośmy mogli to przyrządzili. Wypijmy zdrowie, by nasza podróż dobiegła końca szczęśliwie i bez wielkich przeszkód.
– A dokąd zmierzacie ? – zagadnął patrona niziołek.
– A zmierzamy stąd do Cesarstwa Elfów. Tam mamy nadzieję odnaleźć spokój i lepsze jutro. Za to wypijmy.
Na dźwięk tego toastu wszyscy zebrani unieśli wino w glinianych pucharach i wypili je, jak jeden mąż bez zbędnych ceregieli.
Wędrowcy wreszcie zakosztowali potraw. Dla regularnie oraz domowo odżywiających się stworzeń stoły może i faktycznie nie wyróżniały przepychem potraw; może  i ilość jadła nie była wielka. Lecz dla nich, strudzonych dwóch awanturników, gdzie, podczas wędrówki przez moczary, wielokrotnie mięsiwem były pieczone na patyku jakieś larwy wydłubywane spod kory drzew a jakieś nieznane dla przeciętnego zjadacza chleba rośliny były podstawowym składnikiem odżywczym każdego dnia, to, co stało na stołach było nad wyraz cudownym zjawiskiem, którego na moczarach nie spodziewali się absolutnie zastać. Wróciła im na moment normalność. Zwłaszcza szczęśliwy był Sinoe nie przywykły do aż takich trudów podróży.
– A skąd wyście tutaj przybyli, dziadku– zapytał Darkar wymownie mlaskając ustami.
– Długa to jest historia, ale jeśli chcecie mogę wam ją opowiedzieć.
– Opowiadajcie. Czas nam umilicie – zachęcał niziołek przełykając kęs świeżo wypieczonego żytniego chleba.
– Pochodzimy z Pomezanii. Kiedyś, czy chcecie mi wierzyć czy nie, z przepięknego kraju. Byliśmy  tolerancyjni dla wszelkich ras i ich kultury a nade wszystko wszelkiej wiary. Nasi władcy zawsze nas nauczali, że nieważne jest to w co kto wierzy, nieważne jest to z jakiej wywodzi się rasy, ale ważna jest dla każdego z nas tylko współpraca pomiędzy współplemieńcami nad wypracowaniem powszechnego dobra. Razem harowaliśmy ramię w ramię nad tym, by wszyscy mogli żyć w dobrobycie. Żyliśmy w zgodzie z elfami,  krasnoludami i nawet orkami, które, jak to one mają w naturze, chadzały własnymi ścieżkami. Nie brakowało nam dosłownie niczego. Uprawialiśmy rolę, hodowaliśmy zwierzęta. Było naprawdę cudnie.
– Ooo, słyszałem opowieści o waszym kraju. Podobno kiedyś to była w rzeczy samej przepiękna kraina. – dorzucił jakby na potwierdzenie słów starca, Sinoe. – Wielu zachwycało się waszym bogactwem i wolnością.
– Oj, wierz mi była. Teraz sobie tak myślę, że mieliśmy za dobrych władców. Wyobraźcie sobie z każdym chcieli rozmawiać. Wojaczki nie uważali. Zawsze chcieli paktować, by rozwiązywać problemy i waśnie. Twierdzili, że szkoda im dukatów na zbrojnych, bo wszelkie sprawy można rozwiązać rokowaniami oraz negocjacjami. Dlatego nasza armia była mała. A jak nie masz silnej armii zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce zagarnąć twe bogactwa. I stało się. Początkowo, to Jaćwigowie zaczęli nas oskarżać o to, że nasze oddziały robią rajdy zbrojne na ich ziemie. A my, panowie, jak mieliśmy to robić nie mając w zasadzie wojska? W Pomezanii było tylko kilka oddziałów, będących strażą królewską, kilka miało uprawnienia policyjne a kilka pilnowało granicy królestwa przed przemytnikami i różnej maści awanturnikami. Więc, kto by ich najeżdżał? A po za tym: po cóż nam była do szczęścia potrzebna ta ich przysłowiowa bieda ? Oskarżali nas przez około dwa lata. Poselstwo za poselstwem wysyłali do kogo się dało i każdego, który miał ochotę ich wysłuchać. Skarżyli się do Gildii Kupieckiej a także do Ligi Ochrony Pokoju. A nasz król Martersen nic nie robił poza tym, że ciągle się tylko tłumaczył to jednym a to znów drugim. I co to dało? Absolutnie nic zacni panowie! Tymczasem nasz wróg zbroił się a my bawiliśmy się w dyplomację. Aż pewnego pięknego dnia Jaćwigowie oskarżyli nas o łamanie postanowień oraz umów międzynarodowych. Udowadniali, chociaż każdy wiedział, że to stek bzdur, iż nasze wojska zajęły pograniczne miasteczko Rostev. Po zajęciu grodu przez królestwo bez armii jakoby wymordowaliśmy ludność cywilną a resztę uprowadziliśmy w niewolę. I tak oto, drodzy panowie, dzięki ich propagandzie zostaliśmy uzbrojonym po zęby agresorem.
– Słyszałem. – przytaknął Darkar. – Dla mnie te pogłoski wydały się bzdurą, bo jak Pomezania miała swoimi małymi silami zbrojnymi najechać Jaćwigów !? Zawsze i wszędzie powtarzałem, że to jest pozbawione jakiejkolwiek logiki. Jak bowiem kraj bez armii ma najechać sąsiada z armią? Ale kontynuujcie gospodarzu.
– Dziękuję, panie, że tak prawisz. Jednak politycy, jak zawsze, za bardzo nie dbali o rozsądne rozwikłanie tego problemu. Każdy z nich, co dla niego było wygodne to akceptował i nie martwił się o to, czy to ma jakiś sens. Ogłosili tylko na forum ogólnym Ligi Obrony Pokoju, że nadają mandat Jaćwigom do obrony zagrożonego bytu państwowego wszelkimi dostępnymi środkami! A ci skwapliwie skorzystali z przyzwolenia. Poparła ich i Gildia, i Marchia. Najechali nas w ramach otrzymanego mandatu. Gdy tylko wojna wybuchła było już za późno na budowanie od podstaw armii Pomezanii. Jedynie, co mogliśmy zrobić w tej sytuacji wraz z władcą to opóźniać na ile to było możliwe marsz wojsk nieprzyjacielskich i czekać na opamiętanie się władców z ościennych królestw, by wsparli nas swoja pomocą. Wybaczcie, ale w gardle zaschło, wypijmy więc. Zdrowie wasze nasi szanowni goście.
– Zdrowie gospodarzy– odpowiedzieli wędrowcy.
Wszyscy zgromadzeni wypili solidarnie po sporym łyku wina.
– Oczywiście – starzec kontynuował swoją opowieść–  nikt się nie opamiętał. Tylko Imperator Marchii wystąpił do Martersena z ofertą pomocy. Dopiero, gdy, szanowni panowie, wojska Jaćwigów były praktycznie na podgrodziu naszej stolicy Dansing nasz król nie mając zbytnio wyboru zawarł brzemienny w skutki sojusz z Marchią Imperatora. Jak później miało się okazać był to olbrzymi błąd. Martersen, mając nóż na gardle, podpisał traktat o wzajemnej pomocy z Marchią. W tym samym momencie, gdy tylko złożył podpis machina wojenna Czarnego Pana ruszyła z odsieczą dla naszej Pomezanii. Mieszkańcy w wyzwolonych miasteczkach oraz wsiach witali kwiatami i winem żołnierzy sprzymierzeńca.
– Tak. To od tego czasu, został wprowadzony do języka wojskowości termin, tak zwanej wojny błyskawicznej. Czarne Imperium w przeciągu tygodnia pokonało armię Jaćwigów. –  wtrącił Darkar.
– Masz rację, panie. Była to wojna w rzeczy samej, trafnie określana, jako wojna błyskawiczna. I nie chodzi tutaj tylko o same możliwości techniczne zastosowanego uzbrojenia czy wykorzystanie nowych machin wojennych, ale o samą strategię. Taktyka działań wojennych była niespotykana w dotychczasowych konfliktach zbrojnych. Marchia zgromadziła na swojej granicy trzy potężne armie. Pierwszą najsilniejszą na  pograniczu z krajem Jaćwigów, drugą w środkowej części granicy z Pomezanią  a trzecia stała przy naszej stolicy – Dansing . Oprócz tego agenci wywiadu Marchii uzbroiły i pokierowały działaniami grup dywersyjnych na tyłach wojsk nieprzyjacielskich. Panowie nie było, co zbierać po Jaćwingach. Armia grupy południe uderzyła bezpośrednio na stolicę Jaćwigów – Maskówkę. To uderzenie miało odciążyć, zgodnie z przewidywaniami strategów Marchii, front przy murach naszej stolicy. Jak przewidzieli, tak też się stało. Maksymalnie rozciągnięte szlaki zaopatrzeniowe, brak poważnych sił w odwodzie, spowodowały, że dowództwo Jaćwigów, nie mając większego wyboru, musiało natychmiast zacząć wycofywać swoje wojska do obrony własnej stolicy. Kiedy rozpoczęli ten manewr taktyczny nie spodziewali się skoordynowanego uderzenia dwóch następnych armii. Pierwsza z nich rozpoczęła manewr ofensywny spod  naszej stolicy, druga natomiast natarła ze środkowej części granicy z Pomezanią. Pobiła, szybko wycofujące się wrogie wojska. Na końcu nasi wrogowie zostali zamknięci w kotle a tam doszczętnie rozbici. Armia Jaćwigów przestała istnieć. Nasz nieprzyjaciel podpisał zmuszony przez Marchię  pokój na jej warunkach. W zasadzie Jaćwingowie oddali dwie swoje prowincje dla imperatora. My natomiast, jak później się okazało, oddaliśmy im większą część terytorium w zamian za zbrojną pomoc. Początkowo było to terytorium pod ochroną wojsk Marchii ( w zasadzie było okupowane) na wypadek ewentualnej próby zemsty Jaćwingów. Ale tę część bardzo szybko Imperator zaanektował. Naszemu władcy pozostawił dzisiaj tak zwane Samodzielne Terytorium Pomezanii. I w tym momencie niejako zaczyna się nasza historia. Naszej wioski.
– Powiedzcie i żaden kraj, nikt nie zaprotestował na tę niesłychaną agresję? – zapytał wzburzony niziołek.
– Nikt nawet nie pisnął mój drogi panie. Wszyscy nabrali wody w usta. I koniec.
– Ten świat spadł na psy. Jak tak można? Niespotykane. – narzekał Sinoe. – Dlatego Darkarze musimy coś z tym zrobić! Rozumiesz. To tylko my możemy temu złu zaradzić.
Darkar nie odezwał się ani słowem. Siedział zamyślony. Zastanawiał się, a co oni mogli zdziałać? Jego zdaniem na politykę nie ma mocnych.
– Panowie, zakończyłem moją opowieść na tym, że motywem naszej ucieczki były działania imperatora. Jak wam już wcześniej wspomniałem z naszej Pomezanii powstało kadłubowe, całkowicie zależne od Marchii Samodzielne Terytorium Pomezanii. Ale póki jeszcze Martersen tam był władcą, nie było, co prawda, już tak słodko jak to wcześniej bywało, ale dało się jeszcze jakoś normalnie żyć. Dochodziły nas natomiast straszne nowiny z zaanektowanego terytorium Pomezanii. Ci, którym udało się stamtąd zbiec, opowiadali o potwornych rzeczach, jakie miały tam miejsce. W początkowym okresie rządów Czarnego Pana nic nie zapowiadało tego, co miało już  się niedługo zdarzyć. Wszyscy byli zadowoleni, że Jaćwingowie przegrali wojnę. Ufali też w to, że jak niebezpieczeństwo minie na południu kraju Marchia wycofa swoje wojska i wszystko wróci do starych porządków.
 – Widziałem na własne oczy to, co tam się działo; widziałem brak nadziei w oczach mieszkańców; widziałem trakty przyozdobione ciałami wiszącymi na krzyżach, palach lub w żelaznych klatkach. Pozostał mi zwłaszcza w pamięci odór rozkładających się ciał. Było to straszne doświadczenie. Przy głównych duktach, co kilka wiorst strażnica. Ziemie pod pełna kontrolą. – wtrącił zasmuconym głosem Sinoe.
– Właśnie, panie. Co tam się działo. Wszyscy musieli przejść na nową wiarę. W pierwszym etapie wprowadzania nowej religii była pełna dobrowolność. Niewielu to jednak zaakceptowało. W tym samym czasie na terenie zagarniętym przez Marchię zaczęły powstawać dziwne, nieznane nam wcześniej obozy. Po ukończeniu ich budowy, dowiedzieliśmy się bardzo szybko, czemu mają one służyć. Były to obozy pracy. W zawrotnym tempie resorty siłowe zapełniły je tymi, którzy byli niechętni nowej władzy, to znaczy nie przyjęli nowej wiary. Gdy obozy się zapełniły, nasi sprzymierzeńcy zaczęli wykonywać publiczne egzekucje na innowiercach. A zamordowanych wystawiano na widok publiczny wzdłuż głównych traktów ku przestrodze. I w ten oto sposób władca Marchii nakłonił do nowego wyznania tysiące dusz.
  – No tak starcze, ale wy o ile dobrze pamiętam pochodzicie póki co, to z Samodzielnego Terytorium Pomezanii. Co więc mogło was skłonić do ucieczki z waszych domów, a potem wejść z kobietami i z dziećmi na te przeklęte bagna ? – zapytał się zdezorientowany Darkar.
– Odpowiedź mój panie jest prosta. Nasz władca oraz król Martersen zmarł jakiś czas temu. Świeć panie nad jego duszą. Okazało się, że nie ma on potomka w linii prostej płci męskiej. A zgodnie z traktatem zawartym z Marchią w takiej sytuacji nawet ta nasza mała enklawa ma się stać częścią imperium. A my, panie, nie chcemy żyć tak samo, jak żyją nasi pobratymcy w pierwszej kolejności zawłaszczeni przez Czarnego Pana. Nie chcemy nowej krwawej wiary i ofiar składanych nowym bożkom z istot światła. Uciekamy wiec póki jest jeszcze taka możliwość. Dajemy tym oto dzieciom nową nadzieję – tutaj starzec zakreślił koło dłonią wokół ogniska małych pociech. – Zrobiliśmy to dla nich. Dlatego tutaj nas spotkaliście.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/pomimo-tak-smutnej-opowiesci-o-losach.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz