Prośba do czytelników

Bardzo ważne są dla mnie komentarze. Zatem proszę o nie, by móc poprawić swoją powieść w takim stopniu, żeby było w niej jak najmniej błędów.
Ważne: należy czytać posty w kolejności od najstarszego do najświeższego. Posty mają tworzyć sensowną całość. Przecież jest to powieść.

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział II

Krwawa Łaźnia

Nadzieje wróciła blaskiem na niebie,
Dwie istoty gnane chmarami istot ciemności,
W drogę nieznaną ruszyły przed siebie,
Tam,  gdzieś daleko niewiadoma czeka,
A naród chwilą zatrwożony,
Przez wieszczów uprzedzony o mesjaszu swym,
Czeka aż mściciel chwyci żeleźce,
I pomści katorgę niewoli pod zarządem imperium,
Złej krainy koniec ogłosi na zwołaniu
Wśród wszelkich ras istot światła.

Sinoe wraz Darkarem przedzierali się przez moczary od kilku dobrych dób. Ten okres niebezpiecznej wędrówki przez bagna płynął im nader szybko, dni nie różniły się niczym od siebie, całkowicie stracili rachubę czasu. Wieczorami przed snem zastanawiali się dosyć często ile to już nocy spędzili w tej krainie od momentu opuszczenia wyspy. Jednak nigdy nie byli pewni odpowiedzi na to pytanie.
Sinoe w pierwszej chwili, po zejściu z drzewa, nie był w stanie wybaczyć Darkarowi, że kazał mu się wymazać gównem. Jak się później okazało sposób maskowania zapachu był nad wyraz skuteczny. Argumentacja wojownika w rozmowach z niziołkiem o efektywności kamuflowania się, bardzo rozpowszechnionej metody pośród myśliwych oraz zbrojnych, w zderzeniu z odczuciami sceptycznie nastawionego do tej części wiedzy z łowiectwa – małego człowieczka, nie przekonywała go. Nawet nie chciał zaakceptować informacji, że tajne bractwa zalecały do użycia ten system ukrywania woni, jako najskuteczniejszy. Natomiast odór był koniecznością i należało się z tym pogodzić.
Innym problemem, jaki pomiędzy nimi zaiskrzył, była kwestia załatwiania potrzeb fizjologicznych podczas długotrwałego pobytu na drzewie. Sinoe, zmuszony sytuacją, musiał się wypróżnić w swoje portki, co mu się nie spodobało. Ponadto czuł się zawstydzony taką niezbyt przyjemną sytuacją. Tym bardziej, że potem spędził ponad dobę przywiązany do pnia drzewa. Niziołek był śmiertelnie obrażony a żadne ważkie argumenty w tej materii z doświadczenia wojownika nie pomogły zażegnać konfliktu oraz złości pomiędzy towarzyszami podróży.
Całe napięcie, jakie narosło między nimi od ich pobytu na wyspie a także co dzień odczuwalna nerwowość ze strony Sinoe wygasała zazwyczaj wieczorami. Wtedy przerażony niziołek wsłuchiwał się w tętno lasu i nocny brutalny świat moczarów. Dobiegały ich przerażające odgłosy z każdej strony. Darkar wówczas żartował z jego nadpobudliwych reakcji. Zwłaszcza jego wielkie, wytrzeszczone ze strachu oczy doprowadzały go do łez.
Po długim czasie, pewnego wieczoru, gdy siedzieli przy rozpalonym ognisku, Sinoe wreszcie zdobył się na to, by puścić płazem wojownikowi jego przewiny z ostatnich dni. Pomimo rozgrzeszenia, jakie otrzymał Darkar, niziołek nadal upierał się przy swoim stanowisku, że na wyspie jego godność osobista tak czy inaczej została pogwałcona.
– Dziękuję ci Darkarze za to, że, prawdopodobnie, uratowałeś mi życie. Ale mniemam, iż były inne możliwości… – zagadnął ni z tego ni z owego wojownika niziołek. Przy tym spojrzał się głęboko w jego oczy i nieustępliwie czekał na reakcje towarzysza podróży. Czekając na odpowiedź krótkim kijaszkiem grzebał w piachu.
– W końcu to usłyszałem. – odezwał się Darkar. Wpatrując się intensywnie w to, co robi Sinoe. – Ale lepiej późno niż wcale zrozumieć, że nie ma się racji. Wiesz co, nie gniewam się w ogóle na ciebie. Każde z nas ma kiedyś jakiś pierwszy raz w czymś, co musi uczynić, chociaż tego nie chce. Wyobraź sobie, że gdy ja kiedyś musiałem się nasmarować łajnem, a to też był mój pierwszy raz, zareagowałem podobnie, jak ty. Z czasem nauczyłem się akceptować to, co konieczne dla przetrwania. Nie masz wpływu na pewne rzeczy i musisz je zrobić, by przeżyć. Tak mnie szkolono. W końcu zrozumiałem tę zasadę. Wybierasz strategię przetrwania i tyle.
– Skoro mowa o strategii to, proszę, powiedz mi, dokąd zmierzamy? – ręka, którą grzebał patykiem w piachu w niezdecydowaniu stanęła bezruchu, jakby czekała na dobre wieści z ust Darkara.
– Tego nie wiem. Dla mnie misja się skończyła. Musiałem przybyć na bagna. Liczyło się tylko jedno, by poznać końcówkę majaku sennego. Nic więcej. Nie miałem żadnych planów na przyszłość w swoim życiu z prostej przyczyny, nie wiedziałem czy z tych trzęsawisk wrócę. Musiałem zmierzyć się ze swoim lękiem. Zmierzyłem się ze swoją marą i to wszystko. Po prostu zrealizowałem  swój cel.
– Pewny jesteś, że tylko tego dotyczył twój sen? Czy aby na pewno miałeś za zadanie pokonać swój wewnętrzny strach? Czy jednak nie wydaje ci się, iż przybyłeś na tą wyspę, by uratować mnie? – niziołek wstał z konaru, na którym siedział. Wypowiadając kilka owych pytań intensywnie gestykulował rękoma. Pieklił się nie na żarty. W końcu opadł bez sił na siedzisko.
– A cóż więcej twoim zdaniem miałem do zrobienia, tam na wyspie? – nie dawał za wygraną zbrojny. – Moim zdaniem: tylko przypadek sprawił, iż spotkałem ciebie. Zarżnąłem bandytów. Może bogowie ich pokarali za te wszystkie niecne czyny, których zapewne się dopuścili? Sam nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Ot, zwykły przypadek.
– A nie dziwi ciebie przypadkiem to, że, jak już wiesz, Imperator i Gildia mnie poszukują. A tu nagle na środku sceny, pomiędzy tymi wielkimi graczami, pojawiasz się ty! Mistrz szabli i zabijania. Nawet trafiasz w odpowiednią porę i czas, by wmieszać się w tą okrutną kabałę.  – nie dawał za wygrana Sinoe.
– Jaki tam mistrz… Wychowany w boju, zwykły żołnierz.
– Darkarze, ja widziałem żołnierzy, tych, jak mawiasz zwykłych. – zaoponował niziołek. Przy tym niemiłosiernie wykrzywił swoje usta i zmarszczył charakterystycznie swój wielki nos. – Bandyci z szajki Garetha wywodzili się z weteranów a co ty z nimi zrobiłeś – zrobił krótką pauzę dla podkreślenia wagi swoich słów. – zmasakrowałeś ich. Tamta walka trwała niezmiernie krótko a musisz wiedzieć, że oni nie byli z pierwszej łapanki pośród szumowin z Nadal. Widziałem też wojów Gildii choćby wtedy, gdy siedzieliśmy na tym nieszczęsnym drzewie. Lecz ty nie jesteś do nich w żaden sposób podobny. Obserwuję ciebie uważnie od momentu opuszczenia tej przeklętej wyspy i widzę, jak się poruszasz: tak lekko i widzę, jak się zachowujesz: masz wyuczone schematy latami treningów! Ty nie jesteś zwykłym, zafajdanym, skacowanym tanim winem żołdakiem. Jesteś kimś więcej. Dlatego z całą pewnością czekałem na ciebie przykuty do drzewa. A twój koszmar był początkiem twojej prawdziwej misji, jaką masz do wykonania.
– A co ty o mnie możesz wiedzieć, mały człowieczku?
– A powinienem coś jeszcze wiedzieć? Jeśli tak, to proszę mów. Czekam.
– Sinoe ja ciebie nie znam. Nie wiem kim ty w ogóle jesteś. Mam ci teraz zacząć się zwierzać? Pomyślałeś o tym, że może chcę mieć w końcu święty spokój w swoim życiu.
Zapadła niezręczna cisza pomiędzy towarzyszami wędrówki. Sinoe odwrócił wzrok od Darkara i zaczął patykiem intensywnie grzebać w ognisku. Iskry z przewracanych bierwion poleciały jasnym, żółtawym światłem ku niebu. W oddali można było tylko usłyszeć odgłosy nocy: wrzaski i piski oraz szum drzew. Wreszcie niziołek wstał i podszedł blisko zbrojnego, by widzieć jego oczy.
– Wiem o twoim życiu więcej niż tobie się wydaje. Mogę ci pomóc, wystarczy tylko, że się otworzysz, że będziesz tego chciał. Znam pewne miejsce, gdzie otrzymasz odpowiedzi na wiele nurtujących cię pytań. A jestem pewien, że masz ich wiele. Dotychczas w swoim życiu nie otrzymałeś żadnych odpowiedzi. Czy chcesz je wreszcie poznać?
– Może i bym chciał. Jednak pamiętaj Sinoe: żadna wasza polityka mnie nie interesuje! Natomiast po tym, czego doświadczyłem na wyspie, widać jednoznacznie, że nią śmierdzi na kilometr. – zaperzył się nie na żarty wojownik.
– W tych czasach nie da rady od niej uciec. Nawet ty nie jesteś w stanie temu podołać. Gdzie chcesz zbiec? Na bagna Palonii? Też tam ciebie z całą pewnością dogna. Wierz mi. Wiem, co ci mówię. Mam w tym doświadczenie.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Od lat jej unikałem a jednak mnie dopadła pieprzona racja stanu. Czy to nie tak się przypadkiem  nazywa?
– Ja mówiąc o polityce, myślę o przyszłości wszystkich ras naszego świata. Jeśli czegoś teraz nie zrobimy, to będziemy winni zagłady wszystkiego wokół nas. Musisz znać okrutną prawdę: niesiemy olbrzymie brzemię odpowiedzialności na naszych plecach.
– O czym ty pleciesz? – wykrzyczał już na dobre rozgniewany Darkar. – Mam ratować świat przed kim? Wiedz o tym, że już w swoim życiu go zbawiałem. Realizowałem cele geopolityczne dla tych, których na moje usługi było stać. I co? I nic. Nic się nie zmieniło. Nowi dorwali się do koryta. Co mam zrobić twoim zdaniem, wyrżnąć wszystkich? Raczej nie dam rady! Ja już nie chcę zabijać. Inni niech to robią dla idei lub kasy.
– Ale ja nie mówię tobie o mordach politycznych. Pragnę, byś zrozumiał, że jeśli nic nie zrobimy razem, ty i ja, to nie będzie już nic. Pustka. Namawiam ciebie do tego, byś spojrzał w głąb siebie. Próbował poczuć to, czego być może w tej chwili nie postrzegasz ani nie pojmujesz. Pozwól mi siebie zaprowadzić tam, gdzie siebie na nowo odkryjesz. – przekonywał Darkara niziołek. Wojownik kręcił szablą opartą o ziemię obroty. Nie odpowiadał. Ognisko upiornie oświetlało ich twarze. W końcu zbrojny niepewnie rzekł.
– Następny, który chce mnie wykorzystać. Nie omamisz mnie Sinoe. Nie ma na to szans. Nie dasz rady. Wyprowadzę ciebie z tych bagien i każde z nas radzi sobie samodzielnie.
– Powiedziałeś, że nie wytyczyłeś sobie dalszej drogi. Cóż tobie za różnica: czy pójdziesz ze mną, czy gdziekolwiek indziej. Ryzykując i podążając ze mną dasz sobie wreszcie szansę wyboru. Musisz pamiętać jednak, iż twój wybór dotyczy nie tylko ciebie, ale wszystkich istot i światów równoległych. Twoja decyzja będzie miała niebagatelny wpływ na nie: to ich być albo nie być. Wiedz o tym.
– To jest jedyny argument, który do mnie trafia. Pójdę z tobą tam, gdzie odnajdę odpowiedzi. Jeśli mnie będziesz próbował wykorzystać zginiesz. Własnoręcznie ciebie zabiję. Czy jesteś gotów na taki układ?
– Oczywiście. Stoi. Nie jesteś ciekaw gdzie podążamy?
– Zatem gdzie?
– Kayamak.
– Tego miejsca nie ma. Gildia szukała tego miasta. I nic nie odnalazła.
– Wierz mi istnieje. Zaprowadzę tam ciebie. Ono czeka na ciebie.
Sinoe ciężko usiadł na konarze. Ognisko prawie wygasło. Odechciało mu się wszystkiego. Czuł się potwornie zmęczony tą rozmową. Ale był szczęśliwy, bo osiągnął swój cel.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/z-pamietnikawielkiego-mistrza-gildii.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz