Prośba do czytelników

Bardzo ważne są dla mnie komentarze. Zatem proszę o nie, by móc poprawić swoją powieść w takim stopniu, żeby było w niej jak najmniej błędów.
Ważne: należy czytać posty w kolejności od najstarszego do najświeższego. Posty mają tworzyć sensowną całość. Przecież jest to powieść.

czwartek, 6 listopada 2014

***
Podróżowali jeszcze szmat drogi, by w końcu dotrzeć do lasu. Przedzierali się przez gęsty drzewostan i krzaki. Darkar już miał serdecznie dość, tym bardziej, że końca wędrówki nie było widać a zmierzch zbliżał się nad wyraz szybko. Babcia zapewniała ich, że co prawda do jej domeczku nie dotrą, ale wskaże im bezpieczne miejsce na nocleg, gdzie spokojnie będą mogli sobie urządzić nocleg. Wokół panował półmrok. Wreszcie, gdy wściekłość wojownika osiągnęła zenitu usłyszał z oddali dobiegające go głosy. Dał znak by jego towarzysze się zatrzymali a on poszedł na rekonesans. Po dziesięciu minutach ostrożnego przedzierania się dotarł do skraju boru. W oddali majaczyło obozowisko, gdzie dostrzegł jakieś postaci.
– Coście za jedni – krzyknął Darkar w stronę dopiero  co dostrzeżonych istot. Nie obawiał się ich, gdyż stwierdził z całą pewnością, że to muszą być niegroźni cywile, którzy są zbiegami z Marchii lub Pomezanii. Wiele się o tym mówiło, że każdy kto mógł uciekał spod władzy Imperatora. Zatem nie mogło to być, w jego mniemaniu, żadne żołdactwo; nie mogli to także być pospolici bandyci, zresztą, co mogliby oni tutaj robić na tych przeklętych bagnach a zwłaszcza z taborami i w takiej sile ? W opinii zbrojnego nie miało to najmniejszego sensu.
Czym dłużej obserwował koczowisko dostrzegał powoli coraz to nowe szczegóły z życia obozowego. Spostrzeżenia, których dokonał jednoznacznie potwierdzały wysnute wnioski. Choćby zauważył swoim wyostrzonym wzrokiem, że po obozowisku latała gromada dzieci oraz kręcą się kobiety w różnym wieku od młodych dziewcząt po stare kobieciny. Rozbite namioty i środkowa część polany była ochraniana przez wozy taborowe, które zostały ustawione w szyku fortyfikacyjnym i spięte łańcuchami. Nie potrzebował więcej dowodów. Był pewien swoich wniosków.
Obozu strzegli mężczyźni, którzy zostali rozstawieni  na czatach pośród wozów uzbrojeni w widły, siekiery oraz w to, co każdy miał dostępne od ręki. Umiejscowienie wart świadczyło niezbicie o jednym: że pilnowali obozu przed zagrożeniem od strony otaczających bagien. Bali się nocy a zwłaszcza tego, co może nocą do nich przyjść.
– Uchodźcy! – potwierdził domysły wojownika jeden z pilnujących obozowiska mężczyzn. – A ty, co żeś za jeden ?
– Wędrowcy. Bez złych zamiarów!
– Ano wyjdź z tego gąszczu na słoneczko. To zobaczymy, co żeś ty za jeden! – nakazał głosem nie znającym sprzeciwu wartownik.
– A wyjdę, jak chcecie. Tylko nie strzelajcie!
Darkar śmiało wyszedł z kryjącego go cienia, zza drzew na skraj polany. W lesie, w którym tymczasem przebywali we trójkę, panował półmrok. Słońce nie było w stanie przedrzeć się przez gęste korony pradawnych drzew. W pierwszej chwili ostre światło go oślepiło nim źrenice jego oczu dostosowały się do intensywnego blasku.
Podniósł powoli obie ręce do góry, co oznaczało, że nie ma złych zamiarów. Czekał, na ruch ze strony obozowiczów. Spodziewał się tego, co nastąpiło dalej.
Z pośród wozów wyszła grupa pięciu mężczyzn. Dwóch z nich reprezentowała rasę ludzi, ponadto dostrzegł  jednego elfa oraz dwa krasnoludy. Powolnymi a zarazem ostrożnymi krokami zbliżali się do wędrowca. Grupę rozpoznawczą asekurowało ustawionych tuż przy zaprzęgach trzech elfich łuczników i dwóch kuszników.
–  Panowie, teraz wyjdą spokojnie z lasu moi towarzysze wędrówki: stara babcia i niziołek. Jesteśmy dla was całkowicie nie groźni. Nie bójcie się nas. Nie strzelajcie –  krzyknął Darkar.
Za jego plecami stanęli –  babcia i Sinoe.
W tym czasie zwiad wysłany z obozu doszedł do nich. Usłyszeli zaczepki słowne, które miały ich zastraszyć. Lecz Darkar nie reagował na nie, bo nie chciał rozpoczynać krwawego spięcia z wystraszonymi cywilami.
– Co z nimi zrobić ? – zastanawiał się na głos skonsternowany jeden z ludzi. Z zachowania można było wywnioskować, że pełni obowiązki dowódcy.
– Właśnie, co? Może powinniśmy ich ukatrupić? To w końcu bagna. Nie wiadomo do końca, co po nich łazi! – wtórował mu ktoś inny.
– Właśnie, właśnie. – podchwycił następny ze zwiadowców pomysł druha. –  Spójrzcie, ten pierwszy z nich to na pewno jakiś wojownik. Ma przytroczoną na plecach piękną szablę. Takiego podejrzanego typka mamy wpuścić do obozu? A mamy jakąś pewność, że nocą nas nie zarżnie? Nie! Więc szablę sobie obejrzę po jego niechybnej śmierci, która nastanie tu i teraz. Myślę, że ta piękna broń powinna być już moja! – wyszczerzył w bezzębnym uśmiechu swoje dziąsła następny z cywili, by po krótkiej chwili próbować zaatakować towarzysza Sinoe. Koniecznie chciał zdobyć interesujący go przedmiot.
Ostatecznie nie zdążył się nawet zbliżyć do Darkara na wyciągnięcie ręki. Nim ktokolwiek z jego współtowarzyszy zdążył jakkolwiek zareagować, ten jednym ruchem wytrącił mu miecz z dłoni. Potem, gwałtownie i bez zbędnych ceregieli, przygarnął ramieniem go do siebie, by wreszcie ze stoickim spokojem i bez niepotrzebnych emocji, wyuczonym do perfekcji ruchem swojej ręki, przystawić mu do szyi swój sztylet.
– Słuchajcie panowie my zwady ani bójki z wami nie szukamy. Potrzebujemy miejsca do noclegu. A zwyczajem dobrym, pielęgnowanym od stuleci, jest wspomóc inne istoty w potrzebie, a nie tak bezceremonialnie po prostu zarżnąć. Mnie się wydaje, że jesteście przecież cywilizowani. Zwłaszcza wy, uciekinierzy, powinniście to wiedzieć, że należy pomagać innym w biedzie.
Zza wozów wyszedł zgarbiony starzec.
– Dosyć. Puść go zbrojny. Winny ci jestem przeprosiny, za to, że byliśmy dla was tacy niegościnni. Ale zbyt wiele złego nas ostatnio spotkało na tych bagnach. A wy widzę jesteście mężem sprawiedliwym i uczciwym. Życie darujcie temu przemądrzałemu głupcowi.
– Daruję. Ale dajcie starcze słowo, że w pokoju nas zostawicie! Włos z głowy nam nie spadnie i pozwolicie nam w obozie bezpiecznie przenocować.
– Przyrzekam i słowo daję. Zapraszam was i waszych współtowarzyszy, panie.
Darkar puścił z wielką ulgą zakładnika. Unikał niepotrzebnego zabijania cywili. Uważał tego typu czyny za wielce naganne a osobniki, które je popełniały za niemoralne. Reprezentował pogląd, zresztą coraz rzadziej spotykany wśród przedstawicieli jego profesji, wywodzący się jeszcze ze starej szkoły, że tylko kodeks etyczny  odróżnia ich wszystkich od potworów. Tylko bowiem bestie nie mają jasno oraz precyzyjnie określonych granic oraz moralności w swoim postępowaniu. Jego zdaniem przedstawicielami, typowych zwyrodnialców bez żadnych zasad, były niewątpliwie orki i murgry. Zawsze, gdy nawet próbował w nich dostrzec chociaż odrobinę empatii a także współczucia dla innych istot, nie był w stanie jednak tego w nich zobaczyć. Niestety, zabijały dla przyjemności i z sadystycznej chęci dominacji nad inną, znacznie słabszą istotą.+

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/po-dotarciu-do-obozu-wskazano-im.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz