***
Podróżowali jeszcze szmat drogi, by w końcu dotrzeć do
lasu. Przedzierali się przez gęsty drzewostan i krzaki. Darkar już miał serdecznie
dość, tym bardziej, że końca wędrówki nie było widać a zmierzch zbliżał się nad
wyraz szybko. Babcia zapewniała ich, że co prawda do jej domeczku nie dotrą,
ale wskaże im bezpieczne miejsce na nocleg, gdzie spokojnie będą mogli sobie
urządzić nocleg. Wokół panował półmrok. Wreszcie, gdy wściekłość wojownika
osiągnęła zenitu usłyszał z oddali dobiegające go głosy. Dał znak by jego
towarzysze się zatrzymali a on poszedł na rekonesans. Po dziesięciu minutach
ostrożnego przedzierania się dotarł do skraju boru. W oddali majaczyło
obozowisko, gdzie dostrzegł jakieś postaci.
– Coście za jedni – krzyknął Darkar w stronę dopiero co dostrzeżonych istot. Nie obawiał się ich,
gdyż stwierdził z całą pewnością, że to muszą być niegroźni cywile, którzy są
zbiegami z Marchii lub Pomezanii. Wiele się o tym mówiło, że każdy kto mógł
uciekał spod władzy Imperatora. Zatem nie mogło to być, w jego mniemaniu, żadne
żołdactwo; nie mogli to także być pospolici bandyci, zresztą, co mogliby oni
tutaj robić na tych przeklętych bagnach a zwłaszcza z taborami i w takiej sile
? W opinii zbrojnego nie miało to najmniejszego sensu.
Czym dłużej obserwował koczowisko dostrzegał powoli coraz
to nowe szczegóły z życia obozowego. Spostrzeżenia, których dokonał
jednoznacznie potwierdzały wysnute wnioski. Choćby zauważył swoim wyostrzonym
wzrokiem, że po obozowisku latała gromada dzieci oraz kręcą się kobiety w
różnym wieku od młodych dziewcząt po stare kobieciny. Rozbite namioty i
środkowa część polany była ochraniana przez wozy taborowe, które zostały
ustawione w szyku fortyfikacyjnym i spięte łańcuchami. Nie potrzebował więcej
dowodów. Był pewien swoich wniosków.
Obozu strzegli mężczyźni, którzy zostali rozstawieni na czatach pośród wozów uzbrojeni w widły,
siekiery oraz w to, co każdy miał dostępne od ręki. Umiejscowienie wart
świadczyło niezbicie o jednym: że pilnowali obozu przed zagrożeniem od strony
otaczających bagien. Bali się nocy a zwłaszcza tego, co może nocą do nich przyjść.
– Uchodźcy! – potwierdził domysły wojownika jeden z pilnujących
obozowiska mężczyzn. – A ty, co żeś za jeden ?
– Wędrowcy. Bez złych zamiarów!
– Ano wyjdź z tego gąszczu na słoneczko. To zobaczymy, co
żeś ty za jeden! – nakazał głosem nie znającym sprzeciwu wartownik.
– A wyjdę, jak chcecie. Tylko nie strzelajcie!
Darkar śmiało wyszedł z kryjącego go cienia, zza drzew na
skraj polany. W lesie, w którym tymczasem przebywali we trójkę, panował
półmrok. Słońce nie było w stanie przedrzeć się przez gęste korony pradawnych
drzew. W pierwszej chwili ostre światło go oślepiło nim źrenice jego oczu
dostosowały się do intensywnego blasku.
Podniósł powoli obie ręce do góry, co oznaczało, że nie ma
złych zamiarów. Czekał, na ruch ze strony obozowiczów. Spodziewał się tego, co
nastąpiło dalej.
Z pośród wozów wyszła grupa pięciu mężczyzn. Dwóch z nich
reprezentowała rasę ludzi, ponadto dostrzegł jednego elfa oraz dwa krasnoludy. Powolnymi a
zarazem ostrożnymi krokami zbliżali się do wędrowca. Grupę rozpoznawczą asekurowało
ustawionych tuż przy zaprzęgach trzech elfich łuczników i dwóch kuszników.
– Panowie, teraz
wyjdą spokojnie z lasu moi towarzysze wędrówki: stara babcia i niziołek.
Jesteśmy dla was całkowicie nie groźni. Nie bójcie się nas. Nie strzelajcie – krzyknął Darkar.
Za jego plecami stanęli –
babcia i Sinoe.
W tym czasie zwiad wysłany z obozu doszedł do nich.
Usłyszeli zaczepki słowne, które miały ich zastraszyć. Lecz Darkar nie reagował
na nie, bo nie chciał rozpoczynać krwawego spięcia z wystraszonymi cywilami.
– Co z nimi zrobić ? – zastanawiał się na głos skonsternowany
jeden z ludzi. Z zachowania można było wywnioskować, że pełni obowiązki dowódcy.
– Właśnie, co? Może powinniśmy ich ukatrupić? To w końcu
bagna. Nie wiadomo do końca, co po nich łazi! – wtórował mu ktoś inny.
– Właśnie, właśnie. – podchwycił następny ze zwiadowców pomysł
druha. – Spójrzcie, ten pierwszy z nich
to na pewno jakiś wojownik. Ma przytroczoną na plecach piękną szablę. Takiego
podejrzanego typka mamy wpuścić do obozu? A mamy jakąś pewność, że nocą nas nie
zarżnie? Nie! Więc szablę sobie obejrzę po jego niechybnej śmierci, która
nastanie tu i teraz. Myślę, że ta piękna broń powinna być już moja! –
wyszczerzył w bezzębnym uśmiechu swoje dziąsła następny z cywili, by po
krótkiej chwili próbować zaatakować towarzysza Sinoe. Koniecznie chciał zdobyć interesujący
go przedmiot.
Ostatecznie nie zdążył się nawet zbliżyć do Darkara na
wyciągnięcie ręki. Nim ktokolwiek z jego współtowarzyszy zdążył jakkolwiek
zareagować, ten jednym ruchem wytrącił mu miecz z dłoni. Potem, gwałtownie i
bez zbędnych ceregieli, przygarnął ramieniem go do siebie, by wreszcie ze
stoickim spokojem i bez niepotrzebnych emocji, wyuczonym do perfekcji ruchem
swojej ręki, przystawić mu do szyi swój sztylet.
– Słuchajcie panowie my zwady ani bójki z wami nie szukamy.
Potrzebujemy miejsca do noclegu. A zwyczajem dobrym, pielęgnowanym od stuleci,
jest wspomóc inne istoty w potrzebie, a nie tak bezceremonialnie po prostu
zarżnąć. Mnie się wydaje, że jesteście przecież cywilizowani. Zwłaszcza wy,
uciekinierzy, powinniście to wiedzieć, że należy pomagać innym w biedzie.
Zza wozów wyszedł zgarbiony starzec.
– Dosyć. Puść go zbrojny. Winny ci jestem przeprosiny, za
to, że byliśmy dla was tacy niegościnni. Ale zbyt wiele złego nas ostatnio
spotkało na tych bagnach. A wy widzę jesteście mężem sprawiedliwym i uczciwym.
Życie darujcie temu przemądrzałemu głupcowi.
– Daruję. Ale dajcie starcze słowo, że w pokoju nas
zostawicie! Włos z głowy nam nie spadnie i pozwolicie nam w obozie bezpiecznie
przenocować.
– Przyrzekam i słowo daję. Zapraszam was i waszych
współtowarzyszy, panie.
Darkar puścił z wielką ulgą zakładnika. Unikał
niepotrzebnego zabijania cywili. Uważał tego typu czyny za wielce naganne a
osobniki, które je popełniały za niemoralne. Reprezentował pogląd, zresztą
coraz rzadziej spotykany wśród przedstawicieli jego profesji, wywodzący się
jeszcze ze starej szkoły, że tylko kodeks etyczny odróżnia ich wszystkich od potworów. Tylko
bowiem bestie nie mają jasno oraz precyzyjnie określonych granic oraz moralności
w swoim postępowaniu. Jego zdaniem przedstawicielami, typowych zwyrodnialców
bez żadnych zasad, były niewątpliwie orki i murgry. Zawsze, gdy nawet próbował
w nich dostrzec chociaż odrobinę empatii a także współczucia dla innych istot,
nie był w stanie jednak tego w nich zobaczyć. Niestety, zabijały dla
przyjemności i z sadystycznej chęci dominacji nad inną, znacznie słabszą
istotą.+Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/po-dotarciu-do-obozu-wskazano-im.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz