Prośba do czytelników

Bardzo ważne są dla mnie komentarze. Zatem proszę o nie, by móc poprawić swoją powieść w takim stopniu, żeby było w niej jak najmniej błędów.
Ważne: należy czytać posty w kolejności od najstarszego do najświeższego. Posty mają tworzyć sensowną całość. Przecież jest to powieść.

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział III

Opuszczone Miasto

Cienie istot ciemności ruszyły przed siebie,
W marszu ostatniej wojny,
To potworne zagony przybyły,
By nadzieję tej krainy stłamsić,
Zniszczyć i dać nowe wierne pokolenia,
Dla swojego Czarnego Pana,
To była walka do dhampira ostatniego,
Za losy tego przeklętego świata.

Szli w milczeniu, gęsiego w stronę domniemanego miejsca przetrzymywania niziołka. Na czele wędrowała Silvie z Darkarem. W trakcie odpoczynku, po bitwie, chwilę z sobą porozmawiali, stąd Darkar miał możliwość chociaż trochę poznać Silvie i spróbować jej zaufać. Zawierzenie komuś, nie poznanemu wcześniej, choćby tylko pobieżnie, w tak trudnej wyprawie, gdzie każdy musiał liczyć na towarzysza, było istotnym elementem dla prawdopodobieństwa przeżycia ekspedycji. Samo to, co zielonooka wojowniczka uczyniła poprzedniej nocy dla bezbronnych uchodźców, dawało dobry prognostyk na przyszłość. Poświęcenie z jakim dziewczyna walczyła, było bardzo ważne w przezwyciężeniu pierwszych lodów między nimi. Dzięki wsparciu, jakiego wtedy im udzieliła, przeżyło przecież, tak wielu cywili. Sam jeden nawet przy swoim wyszkoleniu nie byłby w stanie samotnie odeprzeć ataku hord tych krwawych bestii. 
Podczas odpoczynku w obozie usłyszał między innymi historię jej rodziny i wtedy zrozumiał, czemu zażarcie ściga wampiry. Motywy jej działania stały się dla Darkara przejrzyste oraz uzasadnione.  W końcu dowiedział się,  co było motorem napędowym dla wojowniczki, a jej nienawiść i zaciekłość w oczach druha Sinoe zyskały poklask oraz wsparcie z jego strony.
Zdarzenia z poprzedniej nocy, które miały miejsce w Krwawej Łaźni, powtórnie, ze zwielokrotnioną siłą, w jego umyśle zrodziły wiele nowych pytań. Niestety, chociaż bardzo by tego chciał, ale nie znał na nie żadnej sensownej odpowiedzi. Najmocniej rozważał kwestię koszmarów, jakie miewał od tak wielu lat. Nie potrafił znaleźć, a może właściwie nie dopuszczał do myśli najprostszego w sprawie wyprawy na bagna Palonii, wyjaśnienia.  Bo czymże jest  ten dziwny ciąg przerażających zdarzeń, w które został wciągnięty, czy wyjaśnienie zaserwowane przez Sinoe mogły to jednoznacznie potwierdzać. Stwierdził, że  układanka, w jaką został chcąc, nie chcąc wciągnięty, miała tylko wtedy sens, gdy została zaplanowana przez siły wyższe, żeby jednak potwierdzić swoje przypuszczenia musiał udać się za wszelką cenę do Kayamak. To właśnie tam spodziewał się odnaleźć ostateczne rozwiązanie dla swojej wątpliwości, a  jedyną osobą, która mogła go  zaprowadzić, w to osobliwe miejsce, był niziołek. Potrzebował, więc wojowniczki oraz musiał, chociaż trochę, jej zaufać, a ona potrzebowała jego, by wreszcie rozwiązać zagadkę zniknięcie ojca sprzed wielu lat. Dlatego wspólnie postanowili odbyć wyprawę do Opuszczonego Miasta.
Wyruszyli zgodnie z planem, czyli o zmierzchu. Oprócz Silvie, a także Darkara w wyprawie uczestniczyli wszyscy członkowie komanda, którzy mieli szczęście i przeżyli oraz byli zdolni do walki. Pozostali, to znaczy ranni, zostali zapakowani na wozy. Patron uchodźców z Pomezanii zobowiązał się, że ich bezpiecznie przewiezie do Cesarstwa Elfów.
Nagle Silvie dała znak ręką, wszyscy stanęli. Darkar zbliżył się do wojowniczki.
– Jesteśmy na obrzeżach Opuszczonego Miasta. Zgodnie z zapiskami z pamiętnika ojca, miejsce do którego dotarliśmy nazywa się cmentarzyskiem. – rzekła szeptem Silvie. Na uchu poczuł ciepły oddech. Na pewno było to dla niego miłe doświadczenie.
Towarzysz Sinoe spojrzał przed siebie. W rozbłyskach piorunów sunących z nieba ku ziemi, zobaczył coś, co mogło się kojarzyć wymownie z tą nazwą. Przed nimi rysowała się równinna przestrzeń, na której było nadto różnego rodzaju małych i dużych budowli, pieczar oraz mauzoleów. Nagromadzenie w jednym miejscu tych wszystkich brył przypominało, autentycznie, Darkarowi cmentarz. Ale nie mógł być pewien, czy nim jest faktycznie. Potoczna nazwa była współmierna do obrazu, jaki tutaj, na skraju Opuszczonego Miasta, zastali. Pośród kanciastych brył, na tle błyskającego gromami nieba, wiła się kręta ścieżka, prowadząca w kierunku olbrzymiej piramidy schodkowej.
Darkar ujrzał ją w oddali, poza równiną grobowców. Wydawało mu się, a przecież nocą mógł się mylić, jakieś kilka stajań od skraju lasu, gdzie stali. Wznosiła się ona majestatycznie ku niebu, zwężając się u samego szczytu. Piramida była zbudowana, prawdopodobnie na planie kwadratu. Na samą górę prowadziły olbrzymie schody. Na wierzchołku znajdowała się platforma, a na niej była posadowiona, jakby olbrzymia świątynia.
Zgodnie z tym, czego się dowiedział od Silvie w Krwawej Łaźni, musieli dotrzeć do olbrzymiej budowli, wspiąć się po spadzistych schodach na taras i tam zagłębić się do wnętrza świątyni. Wojowniczka przewidywała, a nie była tego pewna, przecież bazowała na notatkach ojca, że to właśnie tam miało znajdować się wejście do królestwa wampirów, gdzie powinni odnaleźć Sinoe.
Cały teren na błonach Opuszczonego Miasta był zarośnięty niskopienną roślinnością. Widać było, że dawno tutaj nikt nie mieszkał. Miejsce sprawiało wrażenie upiornego, a zarazem koszmarnego i apokaliptycznego. Wyglądało na całkowicie wymarłe. Zastanawiał się, czy przypadkiem, gdy wejdą do jakiejś kamienicy nie zobaczą na stołach jeszcze gorącej strawy,  stąd  przypuszczał wzięła się nazwa tego prastarego grodu.

środa, 26 listopada 2014

***

Poranek dla tych, którzy przeżyli jatkę w Krwawej Łaźni był wyjątkowo pracowity, ale zarazem bardzo smutny i, co tu dużo mówić, mało przyjemny. Najważniejszą rzeczą, jaką musieli uczynić było to, by pozbierać wszystkie truchła w obozowisku, a następnie je spalić. Zebrano, więc martwe ciała w jedno miejsce, gdzie wcześniej przygotowano kilka palenisk.
Najbardziej uchodźcy płakali, gdy musieli znosić w miejsce stosów całopalnych szczątki małych, niewinnych dzieci. Co rusz poruszając się po obozowisku, potykali się o porozrywane małe istotki, wielokrotnie były to szczątki  ich własnych latorośli. Wiele z ciał było po prostu obgryzionych. Tak porozrzucane leżały w mieszaninie piachu i krwi. Wtedy ich serca ściskał ogromny żal, bezsilność, a na koniec wściekłość, która tłumiona w duszy rosła, by wreszcie eksplodować spazmami lamentu, a właściwie ryku albo zawodzenia zwłaszcza z ust matek.
Starzec, który wraz z niewielką grupą uchodźców przeżył atak wampirów, jako patron wsi, ostatkiem sił zarządzał wszystkimi pracami, by jeszcze przed południem wyruszyć w dalszą drogę. Obecni na tej polanie chcieli, jak najszybciej opuścić to przeklęte i złe miejsce.
Darkar nie odnalazł ani wśród ciał ani wśród żywych swojego druha Sinoe. Ta sytuacja, strasznie mocno go zmartwiła. Zastanawiał się, co mogło się stać z niziołkiem. Nikt go nie widział ani nikt go nie słyszał. Zapadł się jak kamfora.
Gdy już całkowicie stracił nadzieje na rozwiązanie tej niesamowitej zagadki, okazało się, że Silvie, być może, była ostatnią osobą, która prawdopodobnie mogła widzieć Sinoe. Twierdziła, że domyśla się, co się z nim stało. W jej opinii został bez pardonu uprowadzony i, co ciekawe, wiedziała, gdzie może być przetrzymywany.
Uważała, że miejsce, do którego należy się udać na poszukiwania zaginionego jest o wiele bardziej przerażające niż Krwawa Łaźnia, leży na całkowitym odludziu, a zamieszkują je złe moce i, na pewno, wampiry. Podobno znała je tylko Silvie i obiecała tam zaprowadzić Darkara. Co prawda nie ukrywała, że jest jej na rękę tam iść. Od dawna planowała się udać do Opuszczonego Miasta. Zapewne prędzej czy później, by to nastąpiło, bo przyrzekła to swojemu ojcu. Chciała za wszelką cenę odkryć tajemnicę jego śmierci. Lecz nie tylko obietnica było powodem jej decyzji o tym, by poprowadzić tam ekspedycje ratunkową. Łaknęła zemsty, nie tylko za zmarnowane życie, zgładzonych rodziców, ale również pragnęła pomścić swoich współtowarzyszy, którzy zginęli w tej potyczce z krwiopijcami.
 Po ostatniej walce jej oddział był niewielki. Pod jej dowództwem pozostała już tylko garstka zbrojnych. Po krótkiej i zaciętej dyskusji, choć dostali wolną rękę w podejmowaniu decyzji, jak jeden mąż postanowili wraz z zielonooką wojowniczką towarzyszyć Dakarowi w tej niebezpiecznej wyprawie.
Na wymarsz czekali do zmroku. Do tego czasu musieli maksymalnie zregenerować siły. Pragnęli ogniem i mieczem wyplenić ścierwa z tego świata.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/rozdzia-iii-opuszczone-miasto-cienie.html

wtorek, 25 listopada 2014

***

Przyjaciel niziołka nie odnalazł go nigdzie na polanie. Szukał swojego małego druha także pośród trupów, na całe szczęście bez efektów. Nie mógł po tym, co się wydarzyło tego ranka odnaleźć miejsca dla siebie. Kręcił się bez sensu  po okolicy. W końcu zły i roztargniony postanowił odwiedzić uratowaną wojowniczkę. Był ciekaw kim ona jest.
– Jak się czujesz? – zagaił rozmowę Darkar do zielonookiej piękności, która leżała na jednym z wozów z okładem na głowie. Zrobiło mu się głupio, że on jest przyczyną tego stanu rzeczy.
Silvie rozejrzała się wokół nieprzytomnym wzrokiem. Nie bardzo wiedziała w jakim miejscu aktualnie się znajduje ani z kim właściwie rozmawia. Ostatnia scena jaką zapamiętała to była walka z wampirami. Potem kompletna nicość ogarnęła jej umysł. Całkowicie nie zdawała sobie sprawy z tego, co się z nią dzieje od jakiegoś, bliżej nie określonego czasu.
– Właściwie to która godzina? – przez chwilę, jakby na głos się zastanawiała. Potem strasznie się wykrzywiła z powodu cierpienia. – Boli mnie tragicznie głowa, kurwa mać, jakbym dostała porządnie przez czerep. – ni to poskarżyła się Silvie ni to szpetnie przeklęła. – Gdzie  jest Cedrik?
– Pytasz o swojego towarzysza, z którym walczyłaś przeciwko hordzie wampirów? – zapytał się rzeczowo Darkar.
– Pytam się o niego. Dokładnie.
– Jakby ci to powiedzieć… – chwilę zastanawiał się zbrojny. Nagle podjął w jego opinii jedyną słuszną decyzję. – Nie będę ciebie oszukiwał: nie żyje. Został przygnieciony kłodą drzewa, którą zrzuciły na was baitale. Nie mogły się do was dobrać pazurami, więc ostatecznie poszły po rozum do głowy i zastosowały podstęp.
– Nie żyje…..? – zapytała z niedowierzaniem.
– Tak nie żyje. Ale zmarł śmiercią godną wielkiego wojownika. Jestem Darkar, a ty kim właściwie jesteś? Dzięki wam zostało ocalonych wiele istot.
­– Silvie Ailen Healsing – na policzki twardej wojowniczki popłynęły łzy. – Jak to możliwe, że ja przeżyłam, a on zginął? Przecież my powinniśmy razem zostać przygniecieni.
– Uratowałem ciebie. Chociaż chciałaś mnie ukatrupić swoimi nożami. Niebezpieczna jesteś… – próbował zażartować, ale nic z tego nie wyszło.
– Jak to?
– Zobaczyłem, jak wampiry lecą w waszym kierunku a w pazurach niosą kawał bierwiona. Biegłem do was i krzyczałem. Chciałem was ostrzec, ale akurat była taka wrzawa i tumult, że nie usłyszeliście mojego wołania. Co miałem robić, rzuciłem się w stronę najbliższego z wojowników, by go odepchnąć na bezpieczną odległość od miejsca upadku ciężkiej kłody. Nie byłem, niestety, w stanie was dwoje uratować. Potem okazało się, że to ciebie ocaliłem. Byłaś zdezorientowana. Próbowałaś mnie zabić. Dlatego musiałem ciebie ogłuszyć. To wszystko. Twój partner już nie żył, gdy ciebie, Silvie niosłem w bezpieczne miejsce.
– To stąd ten straszny ból głowy?
– Myślę, że tak.
– Darkarze możesz mnie zostawić na chwilę samą. Potrzebuję tego.
– Oczywiście. Rozumiem to. – zapewnił wojownik udręczoną dziewczynę.
Gdy tylko wyszedł rozpłakała się, jak prawdziwa, rasowa baba. Potrzebowała tego, właśnie w tej chwili, gdy straciła bliską jej osobę. Teraz nie chciała być twardą, niedostępną zabójczynią, tylko zwykłą i kruchą kobietą, która ma emocje i coś czuje. Przecież uczucia to było coś, co odróżniało ją od tych ścierw.
Ostatni raz rozkleiła się, gdy musiała zabić swoją mamę. Rodzicielka wręczyła jej bezceremonialnie miecz i kazała sobie przebić serce, a potem odciąć głowę i spalić truchło. Nie chciała dalej żyć, jako przeklęty wampir.
Wielki żal ogarnął duszę wojowniczki. Nadszedł ten czas, gdy dotarło do niej, że musi wyryczeć się za ostatnie osiem lat.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/poranek-dla-tych-ktorzy-przezyli-jatke.html

poniedziałek, 24 listopada 2014

***

Zaczęło świtać. Mgła powoli zanikała na bagnach, a wraz z nią z nią ostatnie wampiry, które zdołały przeżyć tą wielką potyczkę. Na ziemi pokotem leżały zwłoki istot światła przemieszane z krwiopijcami wszelkiej maści. Ziemia nasiąkła krwią okrutnie. Ci którzy przeżyli ten nocny atak, brodzili po kostki w błocie, tak mocno grunt nasiąkł posoką.
Dhampiry kończyły swoją powinność, kręcąc się po pobojowisku i odcinając wszystkim zwłokom głowy. Nie miało znaczenia czyje to było truchło czy uchodźców czy też bestii. Nie mogli pozwolić, by któraś z pokąsanych istot nagle ożyła i rozpoczęła ku zaskoczeniu tu obecnych polowanie.
Całemu zamieszaniu o świtaniu przyglądał się Darkar. Walczył z wampirami, wspierając członków komanda swoimi umiejętnościami, przez całą noc. Jego ubranie i zbroja były zupełnie okrwawione. Czuł się potwornie wyczerpany całonocną walką, nie miał na nic ochoty ani sił. Lecz jedna rzecz go cieszyła, zdołał uratować wiele istnień, a to było niezmiernie ważne. Bronił uciekinierów z Pomezanii za darmo, ale nie miało to dla niego znaczenia. Ważne, że był szczęśliwy. Musiał się przyznać do tego, że jeszcze nigdy nie miał w swoim awanturniczym życiu tak wyczerpującej potyczki.
Wreszcie dotarł do wozu, na którym zostawił Sinoe.
– Sinoe śpiochu wstawaj– półżartem rzucił, zmęczonym głosem Darkar. – Sinoe!
Nikt mu jednak nie odpowiedział.
Darkar nie namyślając się długo wdrapał się na wóz i zaczął przeszukiwać siano. Nie odnalazł nikogo.
Sinoe znikł.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/przyjaciel-nizioka-nie-odnalaz-go.html

niedziela, 23 listopada 2014

***

Darkar okrakiem siedział na wojowniczce i miał pełną świadomość tego, że uratował jej życie, choć ona nie zdawała sobie z tego sprawy. W wirze walki, otumaniona nie mogła wiedzieć, że to nie był atak z jego strony. Próbowała się przed nim bronić na próżno. Dlatego musiał ją brutalnie ogłuszyć. 
Zmuszony był pozbawić ją przytomności dla jej własnego dobra. Tym bardziej, iż na tłumaczenia w środku bitwy nie było zbytnio czasu. Tylko tyle mógł dla nich zrobić.
Kiedy ku nim biegł, krzyczał, żeby odskoczyli. Próbował ich ostrzec przed spadającą kłodą z nieba, ale raptownie wybuchł wokół nich wielki hałas, walczący nie byli w stanie usłyszeć go w tej wrzawie.
Jedynie, co mógł w tej sytuacji uczymić, to przynajmniej spróbować uratować któregoś z dwojga zbrojnych. Nie namyślając się długo rzucił się w stronę najbliższego z wojowników, mając w duchu nadzieję, że zdoła go odepchnąć na bezpieczną odległość od miejsca prawdopodobnego upadku kłody. Na całe szczęście i dla niego i dla nieznajomego udało mu się tego dokonać. Niestety, drugi z wojowników zginął przygnieciony bierwionem. Nie miał najmniejszych szans.
Gdy się dokładniej przyjrzał ocalonemu, stwierdził z nieukrywanym zdziwieniem, iż jest to kobieta. Była człowiekiem o przecudnej i niespotykanej urodzie. Zielonooka piękność o czarnych długich włosach. Miała delikatne, wręcz dziewczęce rysy twarzy.
Zdjął z jej głowy szyszak. W miejscu, w które uderzył było wgłębienie. Miał tylko nadzieję, że poza guzem nic tej wojowniczce poważnego nie będzie.
Opatrzył ją i zaniósł do wozu, gdzie była już Julia.
–  Julio –  zawołał cicho. –   Jesteś tam?
–  Tak jestem.
–  Wyjdź z siana muszę kogoś położyć koło ciebie.
Dziewczynka wysunęła powoli i ostrożnie dziecięcą główkę. Sprawdziła, czy to ten, który ją tutaj zostawił na wozie.
Darkar jak mógł najbardziej delikatnie położył wojowniczkę na sianie.
–  Julio mam do ciebie prośbę.
–  Tak?
– Zaopiekuj się tą kobitą. Ona potrzebuje teraz twojej pomocy. Przysyp ją, proszę, sianem. I nie ruszaj się stąd, aż nie wrócę.
–  Dobrze. Obiecuję.
–  Zatem do zobaczenia.
Darkar ruszył przed siebie. Miał jeszcze jedno zadanie. Musiał odnaleźć Sinoe.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/zaczeo-switac.html

piątek, 21 listopada 2014

***

Byli cholernie zmęczeni walką z krwiopijcami. Bestie bez wytchnienia atakowały walczących z każdej strony: to z góry, to znów z boku i nie wiadomo skąd jeszcze. Nie odpuszczały nawet na sekundę – i baitale, i asemy, i nimfy.
Silvie walcząc, operowała srodze rękami, ścinała im głowy, raniła lub dobijała. To samo czynił Cedrik. Pomimo wykonanej morderczej pracy obydwoje odnosili wrażenie, że napastliwych ścierw nie ubywa a wręcz odwrotnie: jest ich znacznie więcej niż na początku tej potyczki. Coraz bardziej opadali z sił i zaczynały im mdleć ręce.
W końcu, nie mogąc się przebić przez atakujące wściekle wampiry, zastosowali manewr obrony kołowej. Zresztą nie mieli innego wyjścia. Stanęli do siebie plecami i pracując bardzo mocno nogami, by nie stracić równowagi, bronili dostępu do siebie. Ten rodzaj walki był nad wyraz wyczerpujący. Do tej pory nie zdarzyło się, by musieli zastosować ten wariant boju, chociaż go wielokrotnie ćwiczyli. Dzisiejszej nocy na bagnach Palonii sytuacja uległa zmianie, bo to właśnie oni byli w defensywie, a nie potwory. Otóż role w tym przedstawieniu się odwróciły, czego się w ogóle nie spodziewali . Mieli za zadanie przetrwać i nie poddać się za żadną cenę. W ich obowiązku było dotrwać do przybycia wsparcia ze strony towarzyszy broni.
Wreszcie, gdy im się wydawało, że to już jest ich bliski koniec, stało się coś, czego nigdy się nie spodziewali. Otóż wampiry po czasie, zorientowały się, że sposób, jakim dotychczas atakowały zbrojnych,  to jest  za pomocą zębów, pazurów oraz brutalnej, zwierzęcej siły, czyli atakiem frontalnym, jest nieskuteczny. Zastosowały, więc fortel, który miał, im pomóc odnieść zwycięstwo nad upartymi istotami światła.
Nagle zażarte ataki na dhampiry ustały. Wtenczas dwójce zbrojnych wydawało się, iż mają najgorsze za sobą. Uradowani odetchnęli z ulgą na myśl, że to już jest koniec tak ciężkiej potyczki. Powoli nadchodziło odprężenie po tak morderczym starciu. Wokół nich leżały trupy bestii z pociętymi członkami. Pochłonięci radością nie dostrzegli zmian, które zaszły wokół nich w przyrodzie.  Ich czujność została osłabiona. Groziło, im realne niebezpieczeństwo, którego się nie spodziewali.
Niestety, nie zwrócili uwagi na to, że do chwili zakończenia walki z wampirami, prócz odgłosów potyczki i jęków ginących w walce, wokół nich zalegała absolutna cisza. Gdy bestie odstąpiły nagle polanę zalała kakofonia nieprzyjemnych i strasznych dźwięków. Osobliwa a zarazem nienormalna cisza ustąpiła miejsca płaczom, lamentom, krzykom oraz błaganiom uśmiercanych oraz pożeranych uchodźców z Pomezanii. W jednym momencie nastąpił wielki chaos dźwiękowy.
Kiedy odpoczywali nad Silvie i Cedrika nadleciały dwa potężne baitale. Niespodziewanie dla nich zrzuciły wielką kłodę drzewa. Obydwoje nie byli w stanie usłyszeć pośród gwaru tysięcy dźwięków ani trzepotu błoniastych skrzydeł ani świstu spadającego bierwiona. Nic nie mogło ich ostrzec przed grożącym, im zagrożeniem.
Zapewne, zginęli by niechybnie, gdyby nie to, że nie wiadomo skąd pojawił się w oddali nieznany zielonookiej wojowniczce zbrojny. Był ubrany w skórzanym kaftan, który miał wdziany na kolczą koszulę. W dłoni miał szablę. Biegł w ich stronę.
 Silvie spostrzegła go kątem oka. Nim zorientowała się w zaistniałej sytuacji, gwałtownie wstała z siedziska i dostrzegając w dłoni nadbiegającego przeciwnika broń w odruchu obronnym wykonała gwałtowny skręt tułowiem, by móc przekazać jak najwięcej siły w cięcie nożami w nieprzyjaciela i spróbować go obezwładnić. Bo jakże mogła sklasyfikować nowego aktora na tej scenie krwawej jatki z ostrzem w ręku: tylko, jako wroga. Nie dała, jednak rady odeprzeć domniemanej szarży, była dla niej zbyt chyża.
Nim zadała jakikolwiek cios, nieznajomy już w nią uderzył z olbrzymim impetem i nadaną siłą rozpędu obalił bezceremonialnie na ziemię. Chciała się jeszcze bronić przed brutalem, ale ten bezceremonialnie potężnym uderzeniem rękojeścią szabli w szyszak ogłuszył ją.
Natychmiast straciła przytomność.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/darkar-okrakiem-siedzia-na-wojowniczce.html
***

Darkar wraz z małą dziewczynką dotarł, jak mu się wydawało w bezpieczne miejsce. Nie zauważył nic niepokojącego w okolicy wybranego na schronienie wozu z sianem. Podążając tutaj kątem oka spostrzegł, gdzieś w oddali, walkę samotnej pary z hordami bestii, które atakowały bez wytchnienia osamotnione istoty. Postanowił im pomóc, jak tylko umieści w nie zagrożonym miejscu swoja podopieczną.
–  Julio czy mi już ufasz? –  zapytał się najdelikatniej, jak mógł wojownik małej elfki.
Dziecko nic nie odpowiedziało tylko grzecznie skinęło głową.
–  Skoro tak to teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie. Muszę komuś pomóc w potrzebie. –  dziewczynce wskazał ręką kierunek w jakim musi się udać. –  Te potwory, które zgładziły również i twoich rodziców, próbują to samo zrobić innymi istotami. Dlatego muszę im pomóc wyjść cało z opresji, tak samo jak pomogłem tobie. Lecz, by móc to uczynić muszę mieć całkowitą pewność, że z tobą jest wszystko dobrze. Moje kochanie więc wejdź na ten pobliski wóz. Zagrzeb się w sianie i nie wychodź z niego pod żadnym pozorem. Gdy skończę z tymi potworami wtedy ciebie znajdę Julio. Rozumiesz mnie?
–  Tak. –  cicho odpowiedział mała dziewczynka.
–  No to leć w siano.
Mała elfka nie czekając ani chwili wdrapała się na wóz i zanurkowała w sianie. Darkar odwrócił się i spojrzał w kierunku walczącej pary. Nie namyślając się długo ruszył w kierunku potyczki.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/byli-cholernie-zmeczeni-walka-z.html

czwartek, 20 listopada 2014

***

Wszyscy kronikarze opisujący pełne emocji wydarzenia na przestrzeni wieków nie byli zgodni w wielu faktach, które dotyczyły narodzin nowego porządku świata. Jednak sam moment spotkania Silvie i Darkara został opisany przez znakomitą większość dziejopisarzy w ten sam sposób. Tutaj już nikt nie miał żadnej wątpliwości: co do miejsca, czasu a także okoliczności tego zdarzenia
Wszyscy stwierdzili bez żadnych wątpliwości, że miało to miejsce w dniu ataku wampirów na obóz uchodźców z Pomezanii, w miejscu zwanym Krwawą Łaźnią. Natomiast historycy zwracają szczególną uwagę na sam czas ich spotkania. Wielu z nich wręcz twierdzi, że była to przełomowa chwila dla dziejów ich świata.
Obydwoje spotkali się w bardzo niesprzyjających okolicznościach, ponieważ w tym czasie Darkar ratował z opresji swoją małą podopieczną a Silvie Ailen Healsing ze swoim partnerem Cedrikiem odpierali ataki napierających wampirów.
Trudno powiedzieć, co by się stało, gdyby nie to, że Darkar ruszył z odsieczą pogrążonej w walce zielonookiej wojowniczce  i jej towarzyszowi. Na całe szczęście dla potomnych nie musimy takiej ewentualności rozważać, bo druh Sinoe jednak ruszył im z ratunkiem. Jak się później okazało to zrządzenie losu miało niebagatelny wpływ na dalszy bieg wydarzeń głównych bohaterów tej opowieści, bez których powodzenie całej misji musiałoby zakończyć się fiaskiem.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/darkar-wraz-z-maa-dziewczynka-dotar-jak.html
***

Silvie Ailen Healsing zawsze walczyła w parze z Cedrikiem. Zielonooka wojowniczka preferowała noże bojowe, miała je dwa po jednym dla każdej ręki. Była to ciekawa a zarazem bardzo skuteczna broń. Szczególnie można było ją docenić w bliskim i bezpośrednim starciu z krwiopijcami.
 Były to dwa eliptyczne ostrza, będące jak gdyby przedłużeniem jej przedramion. Po zewnętrznej stronie miały powierzchnię ostrza na całej swojej długości, po przeciwległej miała dwie rękojeści. W miejscu, gdzie uchwyt się kończył nóż przechodził w ostry łuk. Ponadto środek tej broni od strony wojowniczki miał charakterystyczne wycięcie w górnej części głowni, dzięki czemu Silvie mogła jednym cięciem ściąć głowę bestii.
Za to Cedrik używał mieczy o prostej głowni. Jeden był standardowy a drugi krótki. Obydwoje mieli na sobie kolcze koszule oraz szyszaki z nakarczkami i policzkami.
Komando po przybyciu, na skraju lasu, w bezpiecznym miejscu pozostawiło swoje wierzchowce. Ostatni odcinek zbrojni przebyli pieszo. Dotarłszy wreszcie do wozów spiętych łańcuchami wtargnęli w wampirzą mgłę. Ich oczom ukazał się widok, jakiego mogli się spodziewać. Szczątki uchodźców z Pomezanii były porozrywane na strzępy. Potykali się o nogi, ręce i głowy biedaków. Rozpoznawali pozabijane kobiety i dzieci, mężczyzn i starców. Widok, jaki przedstawiało pobojowisko w obozie było rzeźnią w pełnym tego słowa znaczeniu. Póki co żywych istot nie znaleźli.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/wszyscy-kronikarze-opisujacy-pene.html

środa, 19 listopada 2014

***

Gdy Darkar wpadł z rozpędem do namiotu dziewczynka darła się ciągle ze strachu oraz przerażenia. To, co zobaczył kątem oka, zwłaszcza dla małego dziecka, tam w środku, było makabryczne. Na ziemi, w namiocie leżała w średnim wieku kobieta. Wszystko wskazywało na to, że była martwa. Nad nią klęczała jakaś, tak mogło się wydawać niedoświadczonemu zbrojnemu, niespotykana bestia, która wgryzała się w tętnicę szyjną ofiary. Tak była pochłonięta swoją kolacją, że nie usłyszała zbliżającego się niebezpieczeństwa. Pokraka miała nietoperze skrzydła a także charakterystycznie ciemną skórę – był to brąz wpadający w głęboką czerń. W zasadzie wyglądał, jak krzyżówka nietoperza z istotą ludzką. Na podstawie wiedzy, jaką posiadł w ramach dość ciężkich szkoleń o mitycznych zwierzętach i potworach, a takowe musiał odbyć podczas kształcenia na wojownika w akademii Białej Gwiazdy, stwierdził, że ma do czynienia z wampirem. Co prawda z tej wiedzy korzystał sporadycznie, ale wiedział z jakim krwiopijcą przyjdzie mu walczyć. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że tuż przed nim klęczy bestia zwana baitalem. Nie charakteryzował się on żadnymi nadzwyczajnymi zdolnościami. Miał na pewno możliwość polimorfii do postaci nietoperza – a w zasadzie krzyżówki człowieka z tym małym latającym ssakiem. Głównie żywił się krwią a też nie pogardził świeżym mięsem z zabitych istot światła.
Jednak w hierarchii wampirów stał najniżej. Nie tracił zbyt wielu sił i swojej energii w ciągu dnia, co predysponowało go do bycia strażnikiem miejsc spoczynku wyższych, bardziej szlachetnych krwiopijców. Dlatego szkolono go do zabijania oraz ochrony. Był okrutnym drapieżnikiem oraz niewątpliwie groźnym przeciwnikiem.
Dla towarzysza Sinoe rodzaj i gatunek potwora, jakiego miał zamiar uśmiercić nie miał większego znaczenia. Wojownika nauczono jednego, że wszystko można zabić i to ścierwo też było śmiertelne. Tak sądził z całą pewnością.
Baital zajęty spożywaniem wieczerzy nie usłyszał zbrojnego. Darkar z szablą w dłoni, gotowy do gwałtownego ataku, kocimi a zarazem  bezgłośnymi krokami zbliżył się na wystarczającą odległość do bestii. Szybkim ruchem ciął go przez kark, usłyszał tylko chrzęst łamanych kręgów szyjnych potwora. Było już po wszystkim. Chciał mieć pewność, że uśmiercił ostatecznie wampira. Wyciągnął swój sztylet o długim oraz prostym ostrzu i oderżnął łeb krwiopijcy. Krew szerokim strumienie trysnęła z truchła, które ostatecznie osunęło się na ziemię. „Ten już nie odżyje.” –  pomyślał wojownik.
Rozejrzał się wokół. Szukał wzrokiem innych zagrożeń, jakie mogły go spotkać w tym namiocie. Nikogo nie dostrzegł poza przerażonym dzieckiem wciśniętym w kąt.
 Dziewczynka nadal darła się wniebogłosy. Był pewien, że wpadła w histerię, w końcu była świadkiem śmierci matki.
–  Cicho ! –  przyłożył palec do ust. –  Kochanie bądź już cicho. Jesteś bezpieczna.
Dziecko miało wielkie niebieskie oczy. Wydawało mu się, że mogła mieć około ośmiu lat. Była elfem. Łzy ciekły jej po policzkach ciurkiem, jak grochy. Całe jej małe oraz delikatne ciałko dygotało, jakby chorowała na malarię.
–  Cicho ! –  powtórzył głośniej. –  Kochanie bądź już cicho. Jesteś bezpieczna. – Następnie podszedł do dziewczynki i przytulił ją do siebie zdecydowanym ruchem ręki. –  Nie bój się mała. Darkar obroni ciebie przed tymi potworami, obroni za wszelką cenę. Tylko raz nie mógł tego uczynić. Wtedy był za słaby, za mały. Nie mógł obronić swojej siostry wiele lat temu, która zginęła w naszej rodzinnej wiosce. Bądź więc cicho, bo wtedy mamy szansę razem przeżyć. Jak masz królewno na imię?
–  Julia. – już odpowiedziała spokojniej mała elfka.
–  Posłuchaj więc mnie Julio. Teraz ze mną pójdziesz w bezpieczne miejsce. Trzymaj mnie się rękę. Nigdzie się nie ruszaj bez mojego pozwolenia. Przyrzeknij mi to!
–  Przyrzekam. –  potwierdziła cicho, płaczliwym głosem dziecinka.
–  Jak będziesz gotowa do wyjścia to ściśnij mi mocniej dłoń.
–  A mama? –   zapytała dziewczynka.
Zbrojny spojrzał się na zwłoki kobiety oraz mężczyzny. Zerknął na bezgłowe truchło baitala, leżące w kałuży krwi. Wszyscy nie żyli.
–  Mama…Mama kochanie odeszła do lepszego świata bez trosk. Mama już z nami kochanie nie pójdzie.
Dziewczynka ścisnęła dłoń wojownika.
Ruszyli do bezpiecznego miejsca.
„Ale, gdzie ono może być?” –  zbrojny zapytał sam siebie w myślach. Nie znał jednak na to pytanie zadawalającej odpowiedzi.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/silvie-ailen-healsing-zawsze-walczya-w.html

piątek, 14 listopada 2014

                                         ***

Silvie Ailen Healsing na czele swojego komanda, które poruszało się konno, przybyła na skraj polany. Gdy tylko dostrzegła w oddali języki ognia, tam w obozie uchodźców, była pewna, że jej przewidywania, niestety,  zostały tym faktem potwierdzone. Przed nimi, w oddali, stały wozy, nad którymi unosiła się mleczna, nieprzenikniona mgła. To niespotykane zjawisko kończyło się tuż za burtami pojazdów spiętych łańcuchami. Wiedziała z czym mają do czynienia. Wielokrotnie mieli, wątpliwą, przyjemność spotkać się z nią. Nazywali tę osobliwość wampirzą mgłą. Występowała wówczas, gdy przebiegłe drapieżniki atakowały skupiska istot światła. Odpowiedzialnym za jej powstanie był przywódca szturmu – arcywampir, który za pomocą czarów tworzył to dziwo. Była to zasłona nieprzenikniona, czego wielokrotnie doświadczyli, dla światła i dźwięku.
Wampiry wyruszały na swoje łowy albo nad ranem, albo późną nocą. Wtedy dysponowały największą mocą, a same ofiary nie spodziewały się ataku drapieżców. Podczas agresji napadnięci byli pogrążeni we śnie.  Kurtyna dźwiękoszczelna, jaką tworzyły bestie nie niepokoiła napadniętych żadnym zdradliwym sygnałem ostrzegawczym. Natenczas nie były w stanie ani nic dostrzec ani nic usłyszeć. Byli z założenia skazani na okrutną i samotną śmierć.
– Wiecie po co tutaj przybyliśmy! – krzyknęła Silvie. – Po naszą zemstę ! Przybyliśmy pomścić to, co przez te bestie straciliśmy najcenniejsze w naszym życiu, część samych siebie. Swojej osobowości. Posiadamy w sobie ich składniki, poniekąd jesteśmy nimi. Straciliśmy bliskich, przyjaciół, naszych współtowarzyszy walki. Pamiętajcie o tym, kiedy te istoty ciemności będą prosiły was o litość. Ale wiecie już, że jej  nie ma. Pamiętajcie, że gdy nie będziecie już nic czuć i zobaczycie zielone, żyzne pola, to oznacza, że za jakiś czas spotkamy się w Eilysium. I jeszcze jedno nie rozdzielajcie się, trzymajcie się blisko siebie. Zabijcie, jak najwięcej tych ścierw. Zeeeeeemsta! Zeeeeeemsta!
– Zeeeeeemsta! Zeeeeeemsta! Zeeeeeemsta! Zeeeeeemsta! – odpowiedzieli na wezwanie członkowie komanda.
Wszyscy ruszyli ku obozowisku, co koń wyskoczy. Taktyka komanda była prosta, każdy miał swojego druha, który go wspierał – współatakował i współbronił. Taka para miała za zadanie zabić, jak najwięcej wampirów, i jak najwięcej odeprzeć ataków. A przede wszystkim przeżyć.
Zbliżyli się do obozu.

czwartek, 13 listopada 2014

***

Sinoe zakopał się głęboko w sianie. Czekał, jak nakazał mu Darkar, na dalszy bieg wydarzeń. Nie próbował nawet wychylić swojego nosa z kryjówki, chociaż wrodzona ciekawość targała nim potwornie, by móc choć na moment zorientować się w sytuacji.
 Gdy się do końca rozbudził, otrzeźwiał – pewnie ze strachu,  poczuł dziwne mrowienie w palcach, które mógł określić jednoznacznie, jako pierwsze oznaki trwogi.  Nigdy nie spotkał się z taką sytuacją. Nie wiedział, jak zareagować. Przerażała go wokół absolutna cisza.
Skonfrontował to nienaturalne zjawisko z tym, co się działo wcześniej na moczarach. Zanim przyzwyczaił się do dobiegającej jego uszu nocnej mowy trzęsawiska, nie przespał z rzędu kilku nocy. Tak był przerażony odgłosami, jakie wydają na świat bagna w tej części doby. A obecnie zalegający obozowisko bezgłos mocno zmroził w jego żyłach krew. Zaczął czuć, jak się rodzi w nim paniczny, wprost zwierzęcy strach. Bał się nawet poruszyć powiekami, bo obawiał się, że  wywołał hałas, który rozniesie się na kilka stajań wokół wozu a tam przecież się ukrywał. Wtem usłyszał z oddali dziecięcy krzyk.
„ Co się tutaj do diabła dzieje. Darkar gdzie ty, kurwa, jesteś?” – pomyślał strwożony. Czuł, jak powoli stają mu na głowie włosy dęba.
Raptem, ni z tego ni z owego, cisza ożyła brzmieniem tysięcy głosów, kaskadą nasilających się dźwięków. Składową tej wrzawy było: wołanie o pomoc, krzyki rozpaczy kobiet wraz z ochranianymi dziećmi, błaganie o litość i ostatnie tchnienia umierających istot w tym piekle. W samym powietrzu wyczuwał, tak mu się wydawało, rozlewający się po całej polanie zapach krwi i śmierci.
Przerażenie niziołka z każdą chwilą rosło. Żałował, że obok niego nie ma Darkara. Wtedy czułby się pewniej i bezpieczniej.
Nieoczekiwanie w tym tak trudnym dla niego momencie, w chwili, gdy się tego całkowicie nie spodziewał, usłyszał najpierw z oddali, potem coraz bliżej znajome jęczenie; jęczenie zaginionej w trakcie wieczerzy babci.
 „Skąd ona się tutaj wzięła, do licha?” – pomyślał. – „ Nikt jej przecież nie widział w obozie. Czy to na pewno ona?”
– Oj, joj, joj…. – załkała staruszka – Gdzie te moje dwa kawalery. Oj joj, joj, no gdzie? Kto teraz babcię uratuje. No kto?
Nagle znów zapadła absolutna cisza. Nie było słychać kompletnie nic.
– Oj, joj, joj…. – kobieciny głos dobiegał coraz bliżej wozu, gdzie leżał zakopany w sianie Sinoe. – Gdzie te moje dwa kawalery. Oj, joj, joj…., no gdzie? Kto teraz babcię uratuje. No kto?
Znów nastała głusza.
– Oj, joj, joj…. Sinoe proszę pomóż biednej babci – zajęczała. – Sinoe ratunku… Oj, joj, joj…. Si...noe. Raaaatuuuuujjj !
Niziołek nie wytrzymał i wyskoczył z kryjówki
„ Chociaż jej jednej pomogę. Uratuję ją. Coś wreszcie zrobię a nie tak tu będę bez sensu siedział.” – pomyślał rozgorączkowany.
– Babciu ! – krzyknął. – Babciu, gdzie ty jesteś ? Babciu to ja Sinoe.
– Już do ciebie lecę – usłyszał głos we mgle. – Mój mały kawalerze. Babcia wiedziała, że niziołek jej pomoże.
To jednak zaskoczyło niziołka, że głos staruszki dobiega znad jego głowy.
– Witaj mój Sinoe. Babcia się najadła. Babcia już jest syta. Babcia ma jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Hahahahaha… –  zaśmiała się szyderczo.
Spojrzał w kierunku nieba skąd ją usłyszał. Ujrzał coś dziwnego, tam nad nim to już nie była babcia, ale wampirzyca. Młoda oraz okrwawiona. Posoka spływała jej po twarzy oraz rękach.
Bestia niespodziewanie runęła w dół w stronę ofiary. Druh Darkara próbował osłonić się ręką przed spodziewanym atakiem, ale nie miał najmniejszych szans na obronę. Wampirzyca wpiła swoje kły w szyję ofiary.

środa, 12 listopada 2014

***

Zawiesista mgła spowiła swoimi lepkimi łapami obozowisko uchodźców. Była tak gęsta, że nie mogła być wytworem natury. Wszystko, co działo się na polanie było w tej chwili osobliwe, nawet cisza, która spowiła swoim całunem okolicę. Każdego wędrowca z doświadczeniem mogło dziwić to, że bagna na ten czas w ogóle nie żyły odgłosami nocy. Przecież trzęsawiska, a zwłaszcza o tej porze doby, były pełne wszelakiego rodzaju przerażających odgłosów. Zawsze w tle coś kwiliło, darło się w agonii lub wydawało pierwszy okrzyk narodzin na tym przeklętym świecie. A tu nic. Martwa cisza.
Brak naturalnego rytmu przyrody a wraz z nim  gwaru zwierzyny z bagien zastanawiał. To wystarczyło, by zaniepokoić podświadomość śpiącego po biesiadzie wojownika. Jego wyostrzony zmysł słuchu nie odebrał bodźców, które powinien był zarejestrować. Wyuczony i wyszkolony przez wiele lat treningu reagował niezależnie od świadomości na tego typu subtelne znaki zazwyczaj ignorowane przez zwykłe, nie przygotowane istoty. Był to sygnał alarmowy, że dzieje się coś niepokojącego.
Darkar zgodnie z wyuczonym odruchem w nowych, nieznanych miejscach, które z założenia mogły być niebezpieczne,  spał w oporządzeniu oraz z bronią tuż przy sobie. Dzięki takiemu nawykowi wielokrotnie uniknął zaskoczenia a w konsekwencji śmierci. Tylko w taki sposób mógł się migiem przygotować do odparcia niespodziewanego ataku a później walki w obronie własnej. Te zasady wpajane mu przez długie lata nauki miały zwłaszcza zastosowanie w takim miejscu, jak mokradła Palonii. Darkar czuł się więc przygotowany na każdą ewentualność, którą mu przyniesie los. W takich chwilach należało mieć baczenie na wszystko.
Otworzył oczy. Sen mu minął nadspodziewanie szybko. W jego krwiobiegu już zaczęła krążyć intensywnie wydzielana adrenalina. Zazwyczaj wyczuwał ten moment. Powoli wstał. Najpierw z kopy siana wysunęła się jego głowa, potem ręce przy tym starał się nie narobić hałasu. Gdy jego oczy wysunęły się ponad krawędź burty wozu, rozejrzał się starannie wokół siebie. Zaniepokoił go brak wałęsających się po obozowisku psów. Nadstawił uszu, miał nadzieję, że może usłyszy jakieś pojedyncze, gdzieś w oddali szczekanie, ale nic z tego. Nie dotarł do niego żaden, nawet najcichszy dźwięk. To nie była normalna sytuacja. W takim miejscu, jak zwłaszcza moczary, wokół  musiało się dziać wiele interesujących dla czworonogów rzeczy. Te zwierzęta, a przecież wiedział to z własnego doświadczenia życiowego, na pewno, by wściekle ujadały. Jednoznacznie nadciągnęło coś złego.
Odwrócił się do Sinoe. Dotknął druha delikatnie a zarazem stanowczo w ramię. Chciał go wyrwać ze snu.
– Sinoe wstawaj ! – wyszeptał do ucha niziołka. – Sinoe wstawaj.
Próby zbudzenia małego człowieczka spełzły na niczym. Jeszcze raz, ale już znacznie gwałtowniej szarpnął go za ramię. Ten jednak nadal spał, jak suseł. Wydał z siebie tylko jedno głośne i przeciągłe chrapnięcie. Zadanie ocucenia towarzysza przez wojownika mogło być trudniejsze niż początkowo się wydawało z jednej ważkiej przyczyny: na wieczerzy się nie oszczędzał. Po prostu spił się, jak bela.
– Wstawaj. – krzyknął zbrojny.
Sinoe wreszcie się leniwie poruszył. Powoli zaczął otwierać swoje oczy. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się wokół siebie. Nie rozumiał w ogóle, co się wokół niego dzieje.
– Darkar, co się stało ? Świta już ? Toż ja dopiero, co zasnąłem. – zabełkotał z pretensjami w głosie jeszcze nie w pełni trzeźwy niziołek.
– Nie wiem co, ale jestem pewien, że na pewno coś się dzieje. Coś złego. Czuję to.
– To po to mnie budzisz w środku nocy, żeby mi zakomunikować, że nie wiesz ! Że przewidujesz, że domyślasz się !?
Tak! Niepokoi mnie brak jakichkolwiek odgłosów z bagien. Nawet psy, kurwa, nie ujadają, co jest bardzo zastanawiające. odparował wściekły wojownik do małego pyskacza. Bo, widzisz, psy nocą zazwyczaj szczekają, ponieważ są czujne i reagują na każdy szelest. Zwłaszcza w takim miejscu jak bagna, gdzie jest mnóstwo powodów do takiego zachowania czworonogów. A do tego ta mleczna i gęsta mgła…
– No tak, ja też właściwie nic nie słyszę. Masz rację to może być dziwne. – Sinoe przekręcił się na drugi bok i próbował podnieść głowę do góry, by popatrzeć z wozu na okolicę. Był ciekaw, co się właściwie dzieje. Jednak alkohol był silniejszy i nie pozwolił mu zrealizować tego prostego zamysłu. Wreszcie zrezygnował.
– Zostałem nauczony, że jak coś się dzieje nie zgodnego z naturą rzeczy to może oznaczać tylko jedno, że jestem w tarapatach.
– Darkar, ale czy aby na pewno się nie mylisz. Miałem taki słodki sen! – zajęczał niziołek.
– W takich sprawach nigdy się mylę. Jestem pewien, że coś jest nie tak. Zobacz, jak osobliwie zachowuje się mgła nad obozem. To nie może być dzieło przyrody. Coś mi tu śmierdzi i to bardzo.
– No, gęsta taka jakaś ta mgła. Ale może przyczyną są bagna ? – próbował przekonać towarzysza podróży niziołek.
– Ukryj się w sianie. Ja idę się rozejrzeć. Czekaj tu na mnie i nigdzie się nie ruszaj.
– Dobrze nie będę się stąd ruszał. Przyrzekam. Idę spać... Jak coś odkryjesz, daj mi znać.
Darkar z szablą na plecach ześlizgnął się na trawę z wozu, który był ich legowiskiem. Zrobił to bezszelestnie. Był gotów na to, co miało nastąpić. Tak mu się tylko jednak wydawało, jak miało się później okazać. Rzeczywistość była bardziej brutalna nawet jak dla niego.
Podczas powrotu z wieczerzy zapamiętał rozstawienie straży. Całkiem blisko od miejsca ich spoczynku powinien stać wartownik. Wypatrzył go przypadkiem, gdy szukał ustronnego miejsca na załatwienie swojej potrzeby fizjologicznej. Po opuszczeniu miejsca, gdzie spali to tam skierował swoje pierwsze kroki. Wyszedł z całkiem słusznego założenia, że jeśli wszystko jest w najlepszym porządku to z całą pewnością powinien go tam odnaleźć całego i zdrowego.
Kiedy dotarł na pobliskie stanowisko wartownicze jeszcze bardziej wzrosły jego obawy. Na ziemi leżało martwe ciało. A w zasadzie coś, co po nim zostało. Była to krwawa masa z porozrywanymi członkami, które zostały rozrzucone po całej okolicy. Nawet Darkara ten widok przyprawił o mdłości.
Będąc wojownikiem dążył do perfekcji w zabijaniu, szybko i bez zbędnych ceregieli. Szkolono go, że należy szanować czas, bo zbyt długie wykonywanie zlecenia może grozić jemu zdemaskowaniem a w konsekwencji niechybną śmiercią. Ale to, co zobaczył tutaj, świadczyło o tym, że ta odnaleziona ofiara była pożywieniem dla jakieś bestii. A rozsiane członki były niechybnie resztkami po spożytej wieczerzy. Cóż to mógł być za potwór?
Nagle usłyszał z prawej strony krzyk dziecka. Natychmiast wyrwał z pochwy szablę. Na chwilę znieruchomiał i nasłuchiwał. Wreszcie dobiegł go ponownie wrzask.
– Mamo, mamooooo….. – głos bardzo szybko się urwał. Ale dla niego ta krótka chwila wystarczyła, by się zorientować, że dobiega z pobliskiego namiotu. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej runął przez mgłę do miejsca, gdzie spodziewał się odnaleźć przerażone dziecko.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/sinoe-zakopa-sie-geboko-w-sianie.html

wtorek, 11 listopada 2014

***

Vin Healsing, pasjonat w dziedzinie badań nad wampirami, w swoim wiekopomnym dziele: „ Natura istot ciemności – rozprawa o  wszelkich gatunkach krwiopijców”, wprowadził czytelnika w naturę tych istot ciemności. Język pisany tego eseju pomimo, że jest ściśle naukowy nie przeszkadza w odbiorze treści dla zwykłego czytelnika  bez właściwego przygotowania. Autor przedstawił skutki życia oraz żerowania, tej grupy stworzeń, dla wszelkich istot światła. Badania zostały przeprowadzone w sposób bezstronny. W ich trakcie naukowiec skodyfikował wszelkie odmiany wampirów. Przy swoich pracach opierał się na źródłach dostępnych w instytucjach królewskich z zaprzyjaźnionych państw oraz na bazie eksponatów i materiałów odkrytych podczas wykopalisk prowadzonych na bagnach Palonii.
Prace badawcze nad sposobem życia i naturą tych istot ciemności opierały się w znacznej mierze, co ważne, na zeznaniach świadków oraz oświadczeniach ofiar, które miały szczęście przeżyć spotkanie z wampirem. Stanowiło to podstawę, by eksperymentator mógł wyodrębnić z gatunku wampir poszczególne, istotne dla tej kategorii podgatunki tych drapieżców. Jako najgroźniejsze, a zarazem najbardziej odrażające ze względu na swoje upodobania „kulinarne” wymienia: estrie, asemy, baitale, alpy, bruxy i bruje oraz wampiry-nimfy.
Naukowiec potwierdził między innymi na podstawie własnego doświadczenia, łowcy tych bestii, że te potwory są tak samo śmiertelne, jak my. Charakteryzuje je jednak znaczna odporność na rany oraz bardzo szybka, niespotykana u żadnych innych istot, regeneracja tkanek. Samo zabicie jest jednak możliwe. Najpewniejszymi metodami są: ścięcie głowy, przebicie serca, spalenie i spowodowanie urazów wielonarządowych. Niestety, żadne ludowe środki obrony takie, jak czosnek, cebula, srebro i religijne fetysze nie działają ani odstraszająco ani tym bardziej śmiertelnie na wampiry. 
Wampiry w zależności od podgatunku do którego należą mają między innymi umiejętność polimorfii. Należy również pamiętać o olbrzymiej sile tych drapieżców, która znacznie przekracza nasze możliwości.
Celem wielu ekspedycji Vin Healsing'a było miejsce zwane potocznie Krwawą Łaźnią. W wyniku przeprowadzonych badań naukowych oraz archeologicznych w odległości sześciu stajań od celu wyprawy badawczej odkryto starożytne cmentarzysko. Tuż za nim odnaleziono ruiny Opuszczonego Miasta. Przypuszczalnie był to gród zamieszkany wieki temu przez wampiry.
Jednak naukowiec nie odnalazł ostatecznych dowodów potwierdzających tezę, że we współczesnych mu czasach w Opuszczonym Mieście  pomieszkują krwiopijcy. Obawiał się, że brak dowodów na bytność bestii w tamtym regionie bagien jest spowodowana obecnością wojska, które towarzyszyło ekspedycjom naukowym w tym niebezpiecznym miejscu. Chcąc ostatecznie zbadać gród niegdyś należący do wampirów i odnaleźć dowody na potwierdzenie jego twierdzeń samotnie wybrał się w to nieprzyjazne miejsce. Vin Healsing już nigdy nie powrócił ze swojej ostatniej ekspedycji.
Skończyła czytać tą krótką notatkę na temat swojego ojca, zawartą w ostatnim wydaniu jego wiekopomnego dzieła. Zastanawiała się wielokrotnie: ile to już razy robiła? Jednak dokładnie nie była w stanie spamiętać tych chwil. Miała taki zwyczaj, by, tuż przed spodziewaną walką z wampirami, w ten sposób oddać hołd swojemu tacie. Dzięki temu fragmentowi, który był dla zielonookiej wojowniczki tak ważny, zawsze mogła sobie przypomnieć, co było powodem podjęcia przez nią tej nierównej walki. Znała sens wyzwania, którego się podjęła oraz wiedziała ku czemu dąży.
Po tej lekturze miała ogromną motywację, żeby dopełnić złożonej matce obietnicy tuż przed śmiercią. Od chwili, gdy rodzicielka Silvie zmarła, a było to zdarzenie bardzo bolesne i dramatyczne dla niej, żyła już tylko jednym: chęcią zemsty i zabijania wampirów. Uważała te bestie za przyczynę rodzinnej tragedii.
Nienawidziła tych drapieżców z całego serca. Była pewna tego, że wtedy, gdy samotnie Healsing wyruszył na bagna Palonii do Opuszczonego Miasta, zabiły go.  Całości gorzkiego obrazu tych potworów w oczach wojowniczki dopełniło to, iż  wcześniej skrzywdziły jej matkę. Zdarzenie miało miejsce podczas jednej z ostatnich wypraw badawczych rodziców w rejon Krwawej Łaźni. Na ekspedycje wyruszali zawsze razem, byli nierozłączni, tak mocno się kochali. W wyniku niespodziewanego ataku wampirów na obóz badawczy matka została ukąszona przez krwiopijcę choć przeżyła. Później rodzicielka Silvie wyznała jej w sekrecie, że wtedy wolałaby umrzeć niż tak żyć. Stała się wampirzycą. Była potępiona.
 Żona vin Healsinga podczas bitwy straciła przytomność.Wtedy, zaraz po ataku, nikt nie wiedział, nawet jej ojciec, że mamusia została ukąszona.  Na ciele nie miała nawet śladów po ugryzieniu, które przecież powinny pozostać. Dopiero po roku, kiedy przeszła pełną przemianę w wampira uzmysłowili sobie, co się wtedy naprawdę zdarzyło. Na domiar złego zaraz po powrocie z tej pechowej wyprawy  okazało się, że jest w ciąży. To ona była tym nie narodzonym dzieckiem – Silvie Ailen Healsing. Została dziwadłem – ni wampirem, ni człowiekiem; została dhampirem
Tego i wielu innych faktów z życia wojowniczki oraz jej rodziców nie napisano w oficjalnej biografii ojca. Sam motyw samotnej, ponownej wyprawy do Opuszczonego Miasta był przekłamaniem ze strony wydawcy.Taka była wersja oficjalna. Silvie jednak znakomicie wiedziała w jakim celu jej rodzic wyruszył do Krwawej Łaźni. Znała prawdę, bo odnalazła jego osobisty pamiętnik.
 Samodzielna i jednoosobowa ekspedycja, jakiej się podjął do Opuszczonego Miasta, była tylko po to, by odnaleźć lekarstwo dla córki i żony. Nigdy  jednak z tej wyprawy nie powrócił. Twierdził, a przecież wiedziała to z jego zapisków w sekretnym diariuszu, że w Opuszczonym Mieście żyją w najlepsze krwiopijcy oraz musi tam przebywać sam patron wampirów. Według wspomnień rodzica tylko przywódca drapieżników, jeśliby zechciał  mógł uleczyć je obie. Tak się jednak nie stało. Nigdy nie odnaleziono szczątków ojca na tych przeklętych bagnach.
Nie usłyszała, jak od tyłu niepostrzeżenie podszedł do niej jej druh, także dhampir –   Cedric.
– Już czas, moja piękna. – rzucił jak zawsze wesoło i z poczuciem humoru do zamyślonej wojowniczki.Objął ją ramieniem. Czuła jego ciepły oddech na swojej szyi. Lubiła takie niespodzianki w jego wykonaniu.
„Wspaniały partner i przyjaciel.” – pomyślała  rozmarzona Silvie.
– Wiem. Jestem już gotowa. – spojrzała się na niego swoimi niesamowicie zielonymi oczami. Czuła, że dzięki niemu znów ma energię. Miała ochotę pocałować go w usta, ale zawahała się. W końcu zrezygnowała z tego pomysłu. W sytuacji, jakiej się znajdowali był niedorzeczny i bezsensowny.
– Czyli jesteś pełna werwy i zapału do zabijania tych ścierw? – mrugnął porozumiewawczo okiem.
– A żebyś wiedział, jak to już mówiłam wielokrotnie: moje życie upłynie na tępieniu tego plugastwa do ostatniej sztuki! – wykrzyczała pełna pasji. Jej oczy nabrały nienaturalnie szmaragdowego, wręcz kociego blasku. Dzikość jej charakteru była zwłaszcza widoczna przed takimi zdarzeniami, jak choćby bitwa z wampirami. W takich chwilach była naprawdę niebezpieczna.
– Obawiam się, moja piękności, że nie dasz rady tego dokonać. Który to już rok tępimy wampiry wszelkiej maści i rodzaju? Nasza krucjata trwa od momentu, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy na bagnach Palonii, czyli ósmy rok. I co … – zbrojny zrobił przerwę, by odpowiednio wyrazić swoje rozterki. – Gdy zabijamy jednego skurwiela w tym samym czasie, wręcz natychmiast powstają dwa inne. Kwadratura koła, moje kochanie. Nie widać końca. A zło pleni się coraz bardziej na świecie. Czasami zastanawiam się czy w ogóle to ma sens.
Nie lubiła, gdy tak mówił, ale po cichu przyznawała mu rację. Zabili już tak wiele tych drapieżników i co? Na nie wiele się to zdało. Lecz miała przeświadczenie, że warto nadal walczyć z krwiopijcami, bo to jest ich przeznaczenie. Zresztą musi to robić, ponieważ tego życzyłby sobie zapewne ojciec i matka. Obiecała im to.
– Nie ważne, który to już rok trwa. – powiedziała smutno. – Nie ważne ile to będzie jeszcze trwało lat. Przyrzekłam w swoim sercu to swojej matce i memu ojcu. Muszę dotrzymać danego słowa oraz  ich pomścić. Wiem, że oni by mnie poparli w tym, co teraz robię. – gdy tak mówiła miała w sobie tyle zapału. Wtedy jej entuzjazm rozlewał się na innych członków komanda. Wówczas czuli, że wszyscy służą tak niezmiernie ważnej sprawie. W takich chwilach była jeszcze piękniejsza. Czarnowłosa bogini śmierci. – Zresztą nie rozmawiajmy o tym. Znasz moje podejście do tych spraw. Czy zwiadowcy wrócili?
– Tak. Wrócili z rejonu Krwawej Łaźni. Miałaś rację, co do tych uchodźców, którzy tutaj się pojawili. Swoją bytnością zwabili drapieżców. Wampiry już się zbierają. Jest ich strasznie dużo. W obozie są kobiety i dzieci. Będzie krwawa jatka.
– Tak więc Cedricu, zbieraj ludzi. Ruszamy natychmiast. Może uda nam się kogoś uratować z tej opresji.
– Jak sobie życzysz Madame.
Wojownik wyszedł z namiotu Silvie. Należało się przygotować do bitwy na polanie zwanej Krwawą Łaźnią. Czasu nie było zbyt wiele. Ktoś potrzebował ich pomocy chociaż o tym jeszcze nie wiedział.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/gesta-mga-spowia-swoimi-lepkimi-apami.html

poniedziałek, 10 listopada 2014

***

Pomimo tak smutnej opowieści o losach krainy, którą byli zmuszeni opuścić, wszyscy, zgromadzeni na tej wieczerzy, z optymizmem spoglądali na swoją przyszłość. Stwierdzali, jak jeden mąż, że ponure czasy, jakich mieli wątpliwą przyjemność zakosztować, są już dla nich tylko daleką, nic nie znaczącą przeszłością, pozostawioną w odległej, rodzinnej wiosce. A przecież ją porzucili zupełnie wymarłą, tak jak i ponure wydarzenia, jakich zaznali. 
Podczas wędrówki spotkało ich wiele niebezpieczeństw.  Mimo tych wielu niespotykanych zdarzeń, przeżywanego każdej nocy zwierzęcego strachu przed zagładą z rąk, kłów a może pazurów wielu bestii czających się w ciemności trzęsawiska, byli zadowoleni. Bowiem w ich przekonaniu to tutaj mieli, co mogło wydawać się nieprawdopodobne, większe szanse na przetrwanie niż w Pomezanii. Tym bardziej, że do celu podróży pozostało im tak nie wiele, bo dwa dni drogi.
Niestety, kiedy wypowiadali słowa pełne wiary w powodzenie swojej misji nie mogli przewidzieć tego co się wkrótce wydarzy. Nie znali splotu wypadków, które w ciągu kilku najbliższych godzin niechybnie nastąpią. Nie mogli przecież wiedzieć, że są tylko nic nie znaczącym pionkiem na szachownicy losów tego świata a ich życie jest zależne od kaprysów bóstw. Żadne z nich, nawet Sinoe i Darkar, nie domyślali się, że to miejsce wybrane przez uchodźców na obóz, jest miejscem nad wyraz złym oraz przeklętym, nawet, jak na przerażającą sławę bagien Palonii. Polana pośród lasu była pułapką w jaką zostali zwabieni uchodźcy. Była to okolica nadzwyczajnie wyjątkowa w złego słowa znaczeniu.
Ci, którzy przemycali przez trzęsawiska wszelką kontrabandę znakomicie znali to miejsce i mieli wpojone, by omijać je szerokim łukiem, bo ci którzy tego nie uczynili utracili życie w sposób wyjątkowo okrutny.
Żaden ze szmuglerów, znawców bagien, nawet gdyby im zaproponować największe skarby tego świata, nie przenocowałby na tej polanie. Taka możliwość zostałaby wykluczona natychmiast. Natomiast wszystkim autochtonom z okolicznych wsi, graniczących z moczarami, były znane znakomicie opowieści o śmiałkach, którzy próbowali przetrwać jedną noc w tej części bagien. Do tej pory ta sztuka przetrwania nie udała się nikomu. Stąd polanę miejscowi nazwali – Krwawą Łaźnią.
Cóż, uczestnicy wieczerzy nie mieli pojęcia o złej sławie tego miejsca. Biesiada trwała na dobre a tuż za spiętymi łańcuchami wozami taborowymi, w  ciemności czaił się pierwotny a zarazem bezwzględny łowca; czaiło się zło w swojej czystej postaci. Zło, które napawało się zwierzęcym strachem istot światła, bawiło się okrutnie swoimi ofiarami, uwielbiało zabijać, torturować, ssać do ostatniej kropli krwi; zło, które zakradało się do swojej ofiary znienacka a najlepiej w czasie głębokiego snu.
Tą rzeź musiał, na życzenie Imperatora, przeżyć tylko Sinoe i Darkar. Owe istoty miały zostać pochwycone podczas ataku przez samo zło. Reszta mogła zginąć: kobiety, czy też dzieci. Ich życie nie miało znaczenia dla nikogo. Wieczerza zapowiadała się syta a czas nieubłaganie płynął godzina po godzinie.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/vin-healsingpasjonat-w-dziedzinie-badan.html

niedziela, 9 listopada 2014

***
Po dotarciu do obozu wskazano im miejsce, gdzie mogą chwilę odpocząć. Postanowili się położyć i przespać. Byli skonani, tym bardziej, że do swojej dyspozycji mieli wóz pełen siana. Był to pełen wypas, jak dla nich po wielu dniach tułaczki po moczarach, gdzie twarde oraz niewygodne gałęzie zastępowały im wyrka.
U schyłku dnia, nie spodziewanie dla Darkara i Sinoe, patron uciekinierów osobiście pofatygował się do nich, by ich zaprosić na wieczerzę, która miała się odbyć niebawem. Przystali na propozycję wspólnego posiłku z uchodźcami. Byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Wreszcie będą mogli znów rozkoszować się aromatem i smakiem  zwyczajnych, pospolitych potraw, które po tak długim czasie spożywania podczas tej wędrówki byle czego i byle jak urosły do rangi rarytasów. Ponadto nie chcieli odmową urazić gospodarza. Dobrym zwyczajem nie wypadało.
 Sinoe nie mógł już się doczekać chwili, gdy wyruszą  na kolację. Zniecierpliwiony musiał czekać na Darkara, który stwierdził, że czas najwyższy obmyć się z kilkudniowego brudu. Zaproponował łaźnię niziołkowi, by ten skorzystał z niej, jako pierwszy, ale towarzysz wojownika niezdarnie wykręcił się z niej i zwalił winę na poważną chorobę skórną, jakiej nabawił się w niewoli u bandytów. Wreszcie zbrojny ogolony, pachnący mydłem i lawendą zakończył toaletę.
Kiedy zbliżali się do miejsca wspólnego posiłku patron z niecierpliwością ich wypatrywał. W końcu dostrzegł swoich gości. Wtedy wstał od stołu i ich serdecznie powitał.
– Dziękuję wam, żeście przybyli na naszą biesiadę. Jesteśmy tym bardziej wdzięczni, iż widać, jak mocno jesteście utrudzeni waszą dotychczasową wędrówką przez te przeklęte bagna. Siadajcie więc. Częstujcie się, pijcie, jadła ani napitku nie oszczędzajcie. Bawcie się dobrze do białego rana. – zakończył swoje przemówienie starzec. Wskazał miejsca przeznaczone dla znamienitych gości po swojej prawicy. Nalał osobiście dla nowo przybył wina i wzniósł puchar do góry.
– Zdrowie gości ! – podjął toast starzec.
– Zdrowie gości ! – zawtórowali obecni na wieczerzy uchodźcy.
– Zdrowie gospodarza ! – wędrowcy jednym haustem opróżnili puchary do dna.
Sinoe cały czas coś gryzło. Pomimo zachwytu nad ilością przygotowanych potraw oraz napitków bardzo się martwił. Bowiem przy stole biesiadnym nie zobaczył starej babci, z którą przybyli. To mogło oznaczać, że gdzieś im przepadła, gdy spali. Zastanawiał się intensywnie, co mogło się stać. Pomyślał, że może gdzieś się zagubiła na terenie obozu lub, co gorsza, nocą udała się samotnie do swojego domku. Nie dawało mu to spokoju. W końcu nie wytrzymał i podszedł do patrona, by czegoś się o staruszce dowiedzieć.
– Dziadku – zapytał się niziołek. – a babci tej, co z nami tutaj przyszła, to gdzieś przypadkiem nie widzieliście w obozie ?
–  Miły panie, nikt babci, jak tę staruszkę nazywacie, od czasu waszego przybycia na tę polanę nie widział. Pokręciła się troszeczkę, ponarzekała kobietom, że do domu jej śpieszno i jak tylko poszliście spać przepadła, jak kamień w wodę. Pytałem się o nią nawet nasze białogłowy, które wieczerzę przygotowywały czy ją gdzieś przypadkiem nie spotkały, ale nikt jej nie spostrzegł. Strażnicy też jej nie zauważyli.
– Dziwne. – zamruczał do siebie zły Sinoe.
Niziołek usiadł z marsową miną do stołu biesiadnego. Gdy Darkar po pewnym czasie zauważył w jak kiepskim nastroju jest jego towarzysz próbował się dowiedzieć, co jest przyczyną złego samopoczucia druha. Wtedy Sinoe wyjawił mu, że babcia zaginęła.
– Może jednak do domku poszła? Tak, czy siak to towarzystwo, które w tej chwili mamy bardziej mi pasuje niż starej jędzy. Sinoe, no rozchmurz się. Jestem ci skłonny podziękować, żeś taki uparty, jak ten stary cap. Dzięki tobie jesteśmy tutaj na wieczerzy. Zobaczysz wszystko się jeszcze ułoży i zapewne jeszcze tę starą jędzę zobaczysz.
– Darkarze, jest mi smutno, że nasza babcia opuściła nas bez słowa wyjaśnienia. Martwię się, że może faktycznie coś jej się stało. Może było tak, jak ty twierdzisz, po prostu gdy spaliśmy ruszyła sama do domu? A zresztą masz rację radujmy się. Cieszy mnie tylko jedno, że wreszcie i ty doceniasz możliwość odpoczynku oraz normalnego snu na tych przeklętych bagnach. Mówiłem ci, że nam się to przyda.
– Naprawdę doceniam twoja upartość. A co do babci nie martw się wszystko będzie z nią dobrze. Pamiętasz, że nawet sobie z wilkiem dobrze radziła. Domyślam się po cichu, co najbardziej ciebie w tym wszystkim  boli! Z kim ty będziesz gadał dalszą część drogi? – klepnął wojownik niziołka po ramieniu i począł się głośno śmiać.
– No, właśnie z kim? Z tobą się przecież nie da. Nie mam wyboru, muszę zacząć rozmawiać z sobą, albo pamiętniki pisać wieczorami przy ognisku. A może znów popadnę w odmęty depresji z tej samotności ? – próbował żartować niziołek.
– Oby tylko nie to. – przeraził się nie na żarty Darkar. – Pomyśl sobie, że jak dotrzemy do jakieś osady poszukasz sobie jakieś dzierlatki i ona uspokoi twoje nerwy.
– Oj tak kolego. Zatem wypijmy za to, bo życzę ci szczęścia i powodzenia w nowej misji. – mrugnął okiem do zbrojnego żartobliwie Sinoe.
 Nagle zza stołu biesiadnego wstał starzec i podniósłszy kielich wina zaintonował.
– Posilcie się wędrowcy. Czym chata bogata. Może tego całego dobra nie ma za wiele, ale cośmy mogli to przyrządzili. Wypijmy zdrowie, by nasza podróż dobiegła końca szczęśliwie i bez wielkich przeszkód.
– A dokąd zmierzacie ? – zagadnął patrona niziołek.
– A zmierzamy stąd do Cesarstwa Elfów. Tam mamy nadzieję odnaleźć spokój i lepsze jutro. Za to wypijmy.
Na dźwięk tego toastu wszyscy zebrani unieśli wino w glinianych pucharach i wypili je, jak jeden mąż bez zbędnych ceregieli.
Wędrowcy wreszcie zakosztowali potraw. Dla regularnie oraz domowo odżywiających się stworzeń stoły może i faktycznie nie wyróżniały przepychem potraw; może  i ilość jadła nie była wielka. Lecz dla nich, strudzonych dwóch awanturników, gdzie, podczas wędrówki przez moczary, wielokrotnie mięsiwem były pieczone na patyku jakieś larwy wydłubywane spod kory drzew a jakieś nieznane dla przeciętnego zjadacza chleba rośliny były podstawowym składnikiem odżywczym każdego dnia, to, co stało na stołach było nad wyraz cudownym zjawiskiem, którego na moczarach nie spodziewali się absolutnie zastać. Wróciła im na moment normalność. Zwłaszcza szczęśliwy był Sinoe nie przywykły do aż takich trudów podróży.
– A skąd wyście tutaj przybyli, dziadku– zapytał Darkar wymownie mlaskając ustami.
– Długa to jest historia, ale jeśli chcecie mogę wam ją opowiedzieć.
– Opowiadajcie. Czas nam umilicie – zachęcał niziołek przełykając kęs świeżo wypieczonego żytniego chleba.
– Pochodzimy z Pomezanii. Kiedyś, czy chcecie mi wierzyć czy nie, z przepięknego kraju. Byliśmy  tolerancyjni dla wszelkich ras i ich kultury a nade wszystko wszelkiej wiary. Nasi władcy zawsze nas nauczali, że nieważne jest to w co kto wierzy, nieważne jest to z jakiej wywodzi się rasy, ale ważna jest dla każdego z nas tylko współpraca pomiędzy współplemieńcami nad wypracowaniem powszechnego dobra. Razem harowaliśmy ramię w ramię nad tym, by wszyscy mogli żyć w dobrobycie. Żyliśmy w zgodzie z elfami,  krasnoludami i nawet orkami, które, jak to one mają w naturze, chadzały własnymi ścieżkami. Nie brakowało nam dosłownie niczego. Uprawialiśmy rolę, hodowaliśmy zwierzęta. Było naprawdę cudnie.
– Ooo, słyszałem opowieści o waszym kraju. Podobno kiedyś to była w rzeczy samej przepiękna kraina. – dorzucił jakby na potwierdzenie słów starca, Sinoe. – Wielu zachwycało się waszym bogactwem i wolnością.
– Oj, wierz mi była. Teraz sobie tak myślę, że mieliśmy za dobrych władców. Wyobraźcie sobie z każdym chcieli rozmawiać. Wojaczki nie uważali. Zawsze chcieli paktować, by rozwiązywać problemy i waśnie. Twierdzili, że szkoda im dukatów na zbrojnych, bo wszelkie sprawy można rozwiązać rokowaniami oraz negocjacjami. Dlatego nasza armia była mała. A jak nie masz silnej armii zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce zagarnąć twe bogactwa. I stało się. Początkowo, to Jaćwigowie zaczęli nas oskarżać o to, że nasze oddziały robią rajdy zbrojne na ich ziemie. A my, panowie, jak mieliśmy to robić nie mając w zasadzie wojska? W Pomezanii było tylko kilka oddziałów, będących strażą królewską, kilka miało uprawnienia policyjne a kilka pilnowało granicy królestwa przed przemytnikami i różnej maści awanturnikami. Więc, kto by ich najeżdżał? A po za tym: po cóż nam była do szczęścia potrzebna ta ich przysłowiowa bieda ? Oskarżali nas przez około dwa lata. Poselstwo za poselstwem wysyłali do kogo się dało i każdego, który miał ochotę ich wysłuchać. Skarżyli się do Gildii Kupieckiej a także do Ligi Ochrony Pokoju. A nasz król Martersen nic nie robił poza tym, że ciągle się tylko tłumaczył to jednym a to znów drugim. I co to dało? Absolutnie nic zacni panowie! Tymczasem nasz wróg zbroił się a my bawiliśmy się w dyplomację. Aż pewnego pięknego dnia Jaćwigowie oskarżyli nas o łamanie postanowień oraz umów międzynarodowych. Udowadniali, chociaż każdy wiedział, że to stek bzdur, iż nasze wojska zajęły pograniczne miasteczko Rostev. Po zajęciu grodu przez królestwo bez armii jakoby wymordowaliśmy ludność cywilną a resztę uprowadziliśmy w niewolę. I tak oto, drodzy panowie, dzięki ich propagandzie zostaliśmy uzbrojonym po zęby agresorem.
– Słyszałem. – przytaknął Darkar. – Dla mnie te pogłoski wydały się bzdurą, bo jak Pomezania miała swoimi małymi silami zbrojnymi najechać Jaćwigów !? Zawsze i wszędzie powtarzałem, że to jest pozbawione jakiejkolwiek logiki. Jak bowiem kraj bez armii ma najechać sąsiada z armią? Ale kontynuujcie gospodarzu.
– Dziękuję, panie, że tak prawisz. Jednak politycy, jak zawsze, za bardzo nie dbali o rozsądne rozwikłanie tego problemu. Każdy z nich, co dla niego było wygodne to akceptował i nie martwił się o to, czy to ma jakiś sens. Ogłosili tylko na forum ogólnym Ligi Obrony Pokoju, że nadają mandat Jaćwigom do obrony zagrożonego bytu państwowego wszelkimi dostępnymi środkami! A ci skwapliwie skorzystali z przyzwolenia. Poparła ich i Gildia, i Marchia. Najechali nas w ramach otrzymanego mandatu. Gdy tylko wojna wybuchła było już za późno na budowanie od podstaw armii Pomezanii. Jedynie, co mogliśmy zrobić w tej sytuacji wraz z władcą to opóźniać na ile to było możliwe marsz wojsk nieprzyjacielskich i czekać na opamiętanie się władców z ościennych królestw, by wsparli nas swoja pomocą. Wybaczcie, ale w gardle zaschło, wypijmy więc. Zdrowie wasze nasi szanowni goście.
– Zdrowie gospodarzy– odpowiedzieli wędrowcy.
Wszyscy zgromadzeni wypili solidarnie po sporym łyku wina.
– Oczywiście – starzec kontynuował swoją opowieść–  nikt się nie opamiętał. Tylko Imperator Marchii wystąpił do Martersena z ofertą pomocy. Dopiero, gdy, szanowni panowie, wojska Jaćwigów były praktycznie na podgrodziu naszej stolicy Dansing nasz król nie mając zbytnio wyboru zawarł brzemienny w skutki sojusz z Marchią Imperatora. Jak później miało się okazać był to olbrzymi błąd. Martersen, mając nóż na gardle, podpisał traktat o wzajemnej pomocy z Marchią. W tym samym momencie, gdy tylko złożył podpis machina wojenna Czarnego Pana ruszyła z odsieczą dla naszej Pomezanii. Mieszkańcy w wyzwolonych miasteczkach oraz wsiach witali kwiatami i winem żołnierzy sprzymierzeńca.
– Tak. To od tego czasu, został wprowadzony do języka wojskowości termin, tak zwanej wojny błyskawicznej. Czarne Imperium w przeciągu tygodnia pokonało armię Jaćwigów. –  wtrącił Darkar.
– Masz rację, panie. Była to wojna w rzeczy samej, trafnie określana, jako wojna błyskawiczna. I nie chodzi tutaj tylko o same możliwości techniczne zastosowanego uzbrojenia czy wykorzystanie nowych machin wojennych, ale o samą strategię. Taktyka działań wojennych była niespotykana w dotychczasowych konfliktach zbrojnych. Marchia zgromadziła na swojej granicy trzy potężne armie. Pierwszą najsilniejszą na  pograniczu z krajem Jaćwigów, drugą w środkowej części granicy z Pomezanią  a trzecia stała przy naszej stolicy – Dansing . Oprócz tego agenci wywiadu Marchii uzbroiły i pokierowały działaniami grup dywersyjnych na tyłach wojsk nieprzyjacielskich. Panowie nie było, co zbierać po Jaćwingach. Armia grupy południe uderzyła bezpośrednio na stolicę Jaćwigów – Maskówkę. To uderzenie miało odciążyć, zgodnie z przewidywaniami strategów Marchii, front przy murach naszej stolicy. Jak przewidzieli, tak też się stało. Maksymalnie rozciągnięte szlaki zaopatrzeniowe, brak poważnych sił w odwodzie, spowodowały, że dowództwo Jaćwigów, nie mając większego wyboru, musiało natychmiast zacząć wycofywać swoje wojska do obrony własnej stolicy. Kiedy rozpoczęli ten manewr taktyczny nie spodziewali się skoordynowanego uderzenia dwóch następnych armii. Pierwsza z nich rozpoczęła manewr ofensywny spod  naszej stolicy, druga natomiast natarła ze środkowej części granicy z Pomezanią. Pobiła, szybko wycofujące się wrogie wojska. Na końcu nasi wrogowie zostali zamknięci w kotle a tam doszczętnie rozbici. Armia Jaćwigów przestała istnieć. Nasz nieprzyjaciel podpisał zmuszony przez Marchię  pokój na jej warunkach. W zasadzie Jaćwingowie oddali dwie swoje prowincje dla imperatora. My natomiast, jak później się okazało, oddaliśmy im większą część terytorium w zamian za zbrojną pomoc. Początkowo było to terytorium pod ochroną wojsk Marchii ( w zasadzie było okupowane) na wypadek ewentualnej próby zemsty Jaćwingów. Ale tę część bardzo szybko Imperator zaanektował. Naszemu władcy pozostawił dzisiaj tak zwane Samodzielne Terytorium Pomezanii. I w tym momencie niejako zaczyna się nasza historia. Naszej wioski.
– Powiedzcie i żaden kraj, nikt nie zaprotestował na tę niesłychaną agresję? – zapytał wzburzony niziołek.
– Nikt nawet nie pisnął mój drogi panie. Wszyscy nabrali wody w usta. I koniec.
– Ten świat spadł na psy. Jak tak można? Niespotykane. – narzekał Sinoe. – Dlatego Darkarze musimy coś z tym zrobić! Rozumiesz. To tylko my możemy temu złu zaradzić.
Darkar nie odezwał się ani słowem. Siedział zamyślony. Zastanawiał się, a co oni mogli zdziałać? Jego zdaniem na politykę nie ma mocnych.
– Panowie, zakończyłem moją opowieść na tym, że motywem naszej ucieczki były działania imperatora. Jak wam już wcześniej wspomniałem z naszej Pomezanii powstało kadłubowe, całkowicie zależne od Marchii Samodzielne Terytorium Pomezanii. Ale póki jeszcze Martersen tam był władcą, nie było, co prawda, już tak słodko jak to wcześniej bywało, ale dało się jeszcze jakoś normalnie żyć. Dochodziły nas natomiast straszne nowiny z zaanektowanego terytorium Pomezanii. Ci, którym udało się stamtąd zbiec, opowiadali o potwornych rzeczach, jakie miały tam miejsce. W początkowym okresie rządów Czarnego Pana nic nie zapowiadało tego, co miało już  się niedługo zdarzyć. Wszyscy byli zadowoleni, że Jaćwingowie przegrali wojnę. Ufali też w to, że jak niebezpieczeństwo minie na południu kraju Marchia wycofa swoje wojska i wszystko wróci do starych porządków.
 – Widziałem na własne oczy to, co tam się działo; widziałem brak nadziei w oczach mieszkańców; widziałem trakty przyozdobione ciałami wiszącymi na krzyżach, palach lub w żelaznych klatkach. Pozostał mi zwłaszcza w pamięci odór rozkładających się ciał. Było to straszne doświadczenie. Przy głównych duktach, co kilka wiorst strażnica. Ziemie pod pełna kontrolą. – wtrącił zasmuconym głosem Sinoe.
– Właśnie, panie. Co tam się działo. Wszyscy musieli przejść na nową wiarę. W pierwszym etapie wprowadzania nowej religii była pełna dobrowolność. Niewielu to jednak zaakceptowało. W tym samym czasie na terenie zagarniętym przez Marchię zaczęły powstawać dziwne, nieznane nam wcześniej obozy. Po ukończeniu ich budowy, dowiedzieliśmy się bardzo szybko, czemu mają one służyć. Były to obozy pracy. W zawrotnym tempie resorty siłowe zapełniły je tymi, którzy byli niechętni nowej władzy, to znaczy nie przyjęli nowej wiary. Gdy obozy się zapełniły, nasi sprzymierzeńcy zaczęli wykonywać publiczne egzekucje na innowiercach. A zamordowanych wystawiano na widok publiczny wzdłuż głównych traktów ku przestrodze. I w ten oto sposób władca Marchii nakłonił do nowego wyznania tysiące dusz.
  – No tak starcze, ale wy o ile dobrze pamiętam pochodzicie póki co, to z Samodzielnego Terytorium Pomezanii. Co więc mogło was skłonić do ucieczki z waszych domów, a potem wejść z kobietami i z dziećmi na te przeklęte bagna ? – zapytał się zdezorientowany Darkar.
– Odpowiedź mój panie jest prosta. Nasz władca oraz król Martersen zmarł jakiś czas temu. Świeć panie nad jego duszą. Okazało się, że nie ma on potomka w linii prostej płci męskiej. A zgodnie z traktatem zawartym z Marchią w takiej sytuacji nawet ta nasza mała enklawa ma się stać częścią imperium. A my, panie, nie chcemy żyć tak samo, jak żyją nasi pobratymcy w pierwszej kolejności zawłaszczeni przez Czarnego Pana. Nie chcemy nowej krwawej wiary i ofiar składanych nowym bożkom z istot światła. Uciekamy wiec póki jest jeszcze taka możliwość. Dajemy tym oto dzieciom nową nadzieję – tutaj starzec zakreślił koło dłonią wokół ogniska małych pociech. – Zrobiliśmy to dla nich. Dlatego tutaj nas spotkaliście.

Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/pomimo-tak-smutnej-opowiesci-o-losach.html