***
Po dotarciu do obozu wskazano im miejsce, gdzie mogą chwilę
odpocząć. Postanowili się położyć i przespać. Byli skonani, tym bardziej, że do
swojej dyspozycji mieli wóz pełen siana. Był to pełen wypas, jak dla nich po
wielu dniach tułaczki po moczarach, gdzie twarde oraz niewygodne gałęzie
zastępowały im wyrka.
U schyłku dnia, nie spodziewanie dla Darkara i Sinoe, patron
uciekinierów osobiście pofatygował się do nich, by ich zaprosić na wieczerzę,
która miała się odbyć niebawem. Przystali na propozycję wspólnego posiłku z
uchodźcami. Byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Wreszcie będą mogli znów
rozkoszować się aromatem i smakiem
zwyczajnych, pospolitych potraw, które po tak długim czasie spożywania
podczas tej wędrówki byle czego i byle jak urosły do rangi rarytasów. Ponadto
nie chcieli odmową urazić gospodarza. Dobrym zwyczajem nie wypadało.
Sinoe nie mógł już
się doczekać chwili, gdy wyruszą na kolację.
Zniecierpliwiony musiał czekać na Darkara, który stwierdził, że czas najwyższy
obmyć się z kilkudniowego brudu. Zaproponował łaźnię niziołkowi, by ten
skorzystał z niej, jako pierwszy, ale towarzysz wojownika niezdarnie wykręcił
się z niej i zwalił winę na poważną chorobę skórną, jakiej nabawił się w
niewoli u bandytów. Wreszcie zbrojny ogolony, pachnący mydłem i lawendą
zakończył toaletę.
Kiedy zbliżali się do miejsca wspólnego posiłku patron z
niecierpliwością ich wypatrywał. W końcu dostrzegł swoich gości. Wtedy wstał od
stołu i ich serdecznie powitał.
– Dziękuję wam, żeście przybyli na naszą biesiadę. Jesteśmy
tym bardziej wdzięczni, iż widać, jak mocno jesteście utrudzeni waszą
dotychczasową wędrówką przez te przeklęte bagna. Siadajcie więc. Częstujcie
się, pijcie, jadła ani napitku nie oszczędzajcie. Bawcie się dobrze do białego
rana. – zakończył swoje przemówienie starzec. Wskazał miejsca przeznaczone dla
znamienitych gości po swojej prawicy. Nalał osobiście dla nowo przybył wina i
wzniósł puchar do góry.
– Zdrowie gości ! – podjął toast starzec.
– Zdrowie gości ! – zawtórowali obecni na wieczerzy
uchodźcy.
– Zdrowie gospodarza ! – wędrowcy jednym haustem opróżnili
puchary do dna.
Sinoe cały czas coś gryzło. Pomimo zachwytu nad ilością
przygotowanych potraw oraz napitków bardzo się martwił. Bowiem przy stole
biesiadnym nie zobaczył starej babci, z którą przybyli. To mogło oznaczać, że gdzieś
im przepadła, gdy spali. Zastanawiał się intensywnie, co mogło się stać. Pomyślał,
że może gdzieś się zagubiła na terenie obozu lub, co gorsza, nocą udała się
samotnie do swojego domku. Nie dawało mu to spokoju. W końcu nie wytrzymał i podszedł
do patrona, by czegoś się o staruszce dowiedzieć.
– Dziadku – zapytał się niziołek. – a babci tej, co z nami
tutaj przyszła, to gdzieś przypadkiem nie widzieliście w obozie ?
– Miły panie, nikt
babci, jak tę staruszkę nazywacie, od czasu waszego przybycia na tę polanę nie
widział. Pokręciła się troszeczkę, ponarzekała kobietom, że do domu jej
śpieszno i jak tylko poszliście spać przepadła, jak kamień w wodę. Pytałem się o
nią nawet nasze białogłowy, które wieczerzę przygotowywały czy ją gdzieś
przypadkiem nie spotkały, ale nikt jej nie spostrzegł. Strażnicy też jej nie
zauważyli.
– Dziwne. – zamruczał do siebie zły Sinoe.
Niziołek usiadł z marsową miną do stołu biesiadnego. Gdy
Darkar po pewnym czasie zauważył w jak kiepskim nastroju jest jego towarzysz
próbował się dowiedzieć, co jest przyczyną złego samopoczucia druha. Wtedy
Sinoe wyjawił mu, że babcia zaginęła.
– Może jednak do domku poszła? Tak, czy siak to towarzystwo,
które w tej chwili mamy bardziej mi pasuje niż starej jędzy. Sinoe, no
rozchmurz się. Jestem ci skłonny podziękować, żeś taki uparty, jak ten stary
cap. Dzięki tobie jesteśmy tutaj na wieczerzy. Zobaczysz wszystko się jeszcze
ułoży i zapewne jeszcze tę starą jędzę zobaczysz.
– Darkarze, jest mi smutno, że nasza babcia opuściła nas bez
słowa wyjaśnienia. Martwię się, że może faktycznie coś jej się stało. Może było
tak, jak ty twierdzisz, po prostu gdy spaliśmy ruszyła sama do domu? A zresztą
masz rację radujmy się. Cieszy mnie tylko jedno, że wreszcie i ty doceniasz możliwość
odpoczynku oraz normalnego snu na tych przeklętych bagnach. Mówiłem ci, że nam
się to przyda.
– Naprawdę doceniam twoja upartość. A co do babci nie martw
się wszystko będzie z nią dobrze. Pamiętasz, że nawet sobie z wilkiem dobrze
radziła. Domyślam się po cichu, co najbardziej ciebie w tym wszystkim boli! Z kim ty będziesz gadał dalszą część
drogi? – klepnął wojownik niziołka po ramieniu i począł się głośno śmiać.
– No, właśnie z kim? Z tobą się przecież nie da. Nie mam
wyboru, muszę zacząć rozmawiać z sobą, albo pamiętniki pisać wieczorami przy
ognisku. A może znów popadnę w odmęty depresji z tej samotności ? – próbował
żartować niziołek.
– Oby tylko nie to. – przeraził się nie na żarty Darkar. –
Pomyśl sobie, że jak dotrzemy do jakieś osady poszukasz sobie jakieś dzierlatki
i ona uspokoi twoje nerwy.
– Oj tak kolego. Zatem wypijmy za to, bo życzę ci szczęścia
i powodzenia w nowej misji. – mrugnął okiem do zbrojnego żartobliwie Sinoe.
Nagle zza stołu
biesiadnego wstał starzec i podniósłszy kielich wina zaintonował.
– Posilcie się wędrowcy. Czym chata bogata. Może tego
całego dobra nie ma za wiele, ale cośmy mogli to przyrządzili. Wypijmy zdrowie,
by nasza podróż dobiegła końca szczęśliwie i bez wielkich przeszkód.
– A dokąd zmierzacie ? – zagadnął patrona niziołek.
– A zmierzamy stąd do Cesarstwa Elfów. Tam mamy nadzieję
odnaleźć spokój i lepsze jutro. Za to wypijmy.
Na dźwięk tego toastu wszyscy zebrani unieśli wino w
glinianych pucharach i wypili je, jak jeden mąż bez zbędnych ceregieli.
Wędrowcy wreszcie zakosztowali potraw. Dla regularnie oraz
domowo odżywiających się stworzeń stoły może i faktycznie nie wyróżniały przepychem
potraw; może i ilość jadła nie była wielka.
Lecz dla nich, strudzonych dwóch awanturników, gdzie, podczas wędrówki przez
moczary, wielokrotnie mięsiwem były pieczone na patyku jakieś larwy wydłubywane
spod kory drzew a jakieś nieznane dla przeciętnego zjadacza chleba rośliny były
podstawowym składnikiem odżywczym każdego dnia, to, co stało na stołach było
nad wyraz cudownym zjawiskiem, którego na moczarach nie spodziewali się
absolutnie zastać. Wróciła im na moment normalność. Zwłaszcza szczęśliwy był
Sinoe nie przywykły do aż takich trudów podróży.
– A skąd wyście tutaj przybyli, dziadku– zapytał Darkar
wymownie mlaskając ustami.
– Długa to jest historia, ale jeśli chcecie mogę wam ją
opowiedzieć.
– Opowiadajcie. Czas nam umilicie – zachęcał niziołek
przełykając kęs świeżo wypieczonego żytniego chleba.
– Pochodzimy z Pomezanii. Kiedyś, czy chcecie mi wierzyć
czy nie, z przepięknego kraju. Byliśmy
tolerancyjni dla wszelkich ras i ich kultury a nade wszystko wszelkiej wiary.
Nasi władcy zawsze nas nauczali, że nieważne jest to w co kto wierzy, nieważne
jest to z jakiej wywodzi się rasy, ale ważna jest dla każdego z nas tylko współpraca
pomiędzy współplemieńcami nad wypracowaniem powszechnego dobra. Razem harowaliśmy
ramię w ramię nad tym, by wszyscy mogli żyć w dobrobycie. Żyliśmy w zgodzie z
elfami, krasnoludami i nawet orkami,
które, jak to one mają w naturze, chadzały własnymi ścieżkami. Nie brakowało
nam dosłownie niczego. Uprawialiśmy rolę, hodowaliśmy zwierzęta. Było naprawdę
cudnie.
– Ooo, słyszałem opowieści o waszym kraju. Podobno kiedyś
to była w rzeczy samej przepiękna kraina. – dorzucił jakby na potwierdzenie
słów starca, Sinoe. – Wielu zachwycało się waszym bogactwem i wolnością.
– Oj, wierz mi była. Teraz sobie tak myślę, że mieliśmy za
dobrych władców. Wyobraźcie sobie z każdym chcieli rozmawiać. Wojaczki nie
uważali. Zawsze chcieli paktować, by rozwiązywać problemy i waśnie. Twierdzili,
że szkoda im dukatów na zbrojnych, bo wszelkie sprawy można rozwiązać
rokowaniami oraz negocjacjami. Dlatego nasza armia była mała. A jak nie masz
silnej armii zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce zagarnąć twe bogactwa. I
stało się. Początkowo, to Jaćwigowie zaczęli nas oskarżać o to, że nasze
oddziały robią rajdy zbrojne na ich ziemie. A my, panowie, jak mieliśmy to
robić nie mając w zasadzie wojska? W Pomezanii było tylko kilka oddziałów,
będących strażą królewską, kilka miało uprawnienia policyjne a kilka pilnowało
granicy królestwa przed przemytnikami i różnej maści awanturnikami. Więc, kto
by ich najeżdżał? A po za tym: po cóż nam była do szczęścia potrzebna ta ich przysłowiowa
bieda ? Oskarżali nas przez około dwa lata. Poselstwo za poselstwem wysyłali do
kogo się dało i każdego, który miał ochotę ich wysłuchać. Skarżyli się do
Gildii Kupieckiej a także do Ligi Ochrony Pokoju. A nasz król Martersen nic nie
robił poza tym, że ciągle się tylko tłumaczył to jednym a to znów drugim. I co
to dało? Absolutnie nic zacni panowie! Tymczasem nasz wróg zbroił się a my
bawiliśmy się w dyplomację. Aż pewnego pięknego dnia Jaćwigowie oskarżyli nas o
łamanie postanowień oraz umów międzynarodowych. Udowadniali, chociaż każdy
wiedział, że to stek bzdur, iż nasze wojska zajęły pograniczne miasteczko Rostev.
Po zajęciu grodu przez królestwo bez armii jakoby wymordowaliśmy ludność
cywilną a resztę uprowadziliśmy w niewolę. I tak oto, drodzy panowie, dzięki
ich propagandzie zostaliśmy uzbrojonym po zęby agresorem.
– Słyszałem. – przytaknął Darkar. – Dla mnie te pogłoski
wydały się bzdurą, bo jak Pomezania miała swoimi małymi silami zbrojnymi
najechać Jaćwigów !? Zawsze i wszędzie powtarzałem, że to jest pozbawione
jakiejkolwiek logiki. Jak bowiem kraj bez armii ma najechać sąsiada z armią? Ale
kontynuujcie gospodarzu.
– Dziękuję, panie, że tak prawisz. Jednak politycy, jak
zawsze, za bardzo nie dbali o rozsądne rozwikłanie tego problemu. Każdy z nich,
co dla niego było wygodne to akceptował i nie martwił się o to, czy to ma jakiś
sens. Ogłosili tylko na forum ogólnym Ligi Obrony Pokoju, że nadają mandat
Jaćwigom do obrony zagrożonego bytu państwowego wszelkimi dostępnymi środkami!
A ci skwapliwie skorzystali z przyzwolenia. Poparła ich i Gildia, i Marchia.
Najechali nas w ramach otrzymanego mandatu. Gdy tylko wojna wybuchła było już
za późno na budowanie od podstaw armii Pomezanii. Jedynie, co mogliśmy zrobić w
tej sytuacji wraz z władcą to opóźniać na ile to było możliwe marsz wojsk
nieprzyjacielskich i czekać na opamiętanie się władców z ościennych królestw,
by wsparli nas swoja pomocą. Wybaczcie, ale w gardle zaschło, wypijmy więc.
Zdrowie wasze nasi szanowni goście.
– Zdrowie gospodarzy– odpowiedzieli wędrowcy.
Wszyscy zgromadzeni wypili solidarnie po sporym łyku wina.
– Oczywiście – starzec kontynuował swoją opowieść– nikt się nie opamiętał. Tylko Imperator
Marchii wystąpił do Martersena z ofertą pomocy. Dopiero, gdy, szanowni panowie,
wojska Jaćwigów były praktycznie na podgrodziu naszej stolicy Dansing nasz król
nie mając zbytnio wyboru zawarł brzemienny w skutki sojusz z Marchią
Imperatora. Jak później miało się okazać był to olbrzymi błąd. Martersen, mając
nóż na gardle, podpisał traktat o wzajemnej pomocy z Marchią. W tym samym
momencie, gdy tylko złożył podpis machina wojenna Czarnego Pana ruszyła z
odsieczą dla naszej Pomezanii. Mieszkańcy w wyzwolonych miasteczkach oraz
wsiach witali kwiatami i winem żołnierzy sprzymierzeńca.
– Tak. To od tego czasu, został wprowadzony do języka
wojskowości termin, tak zwanej wojny błyskawicznej. Czarne Imperium w przeciągu
tygodnia pokonało armię Jaćwigów. –
wtrącił Darkar.
– Masz rację, panie. Była to wojna w rzeczy samej, trafnie
określana, jako wojna błyskawiczna. I nie chodzi tutaj tylko o same możliwości
techniczne zastosowanego uzbrojenia czy wykorzystanie nowych machin wojennych,
ale o samą strategię. Taktyka działań wojennych była niespotykana w
dotychczasowych konfliktach zbrojnych. Marchia zgromadziła na swojej granicy
trzy potężne armie. Pierwszą najsilniejszą na
pograniczu z krajem Jaćwigów, drugą w środkowej części granicy z
Pomezanią a trzecia stała przy naszej
stolicy – Dansing . Oprócz tego agenci wywiadu Marchii uzbroiły i pokierowały
działaniami grup dywersyjnych na tyłach wojsk nieprzyjacielskich. Panowie nie
było, co zbierać po Jaćwingach. Armia grupy południe uderzyła bezpośrednio na
stolicę Jaćwigów – Maskówkę. To uderzenie miało odciążyć, zgodnie z
przewidywaniami strategów Marchii, front przy murach naszej stolicy. Jak
przewidzieli, tak też się stało. Maksymalnie rozciągnięte szlaki
zaopatrzeniowe, brak poważnych sił w odwodzie, spowodowały, że dowództwo
Jaćwigów, nie mając większego wyboru, musiało natychmiast zacząć wycofywać
swoje wojska do obrony własnej stolicy. Kiedy rozpoczęli ten manewr taktyczny
nie spodziewali się skoordynowanego uderzenia dwóch następnych armii. Pierwsza
z nich rozpoczęła manewr ofensywny spod
naszej stolicy, druga natomiast natarła ze środkowej części granicy z
Pomezanią. Pobiła, szybko wycofujące się wrogie wojska. Na końcu nasi wrogowie
zostali zamknięci w kotle a tam doszczętnie rozbici. Armia Jaćwigów przestała
istnieć. Nasz nieprzyjaciel podpisał zmuszony przez Marchię pokój na jej warunkach. W zasadzie
Jaćwingowie oddali dwie swoje prowincje dla imperatora. My natomiast, jak
później się okazało, oddaliśmy im większą część terytorium w zamian za zbrojną
pomoc. Początkowo było to terytorium pod ochroną wojsk Marchii ( w zasadzie
było okupowane) na wypadek ewentualnej próby zemsty Jaćwingów. Ale tę część
bardzo szybko Imperator zaanektował. Naszemu władcy pozostawił dzisiaj tak
zwane Samodzielne Terytorium Pomezanii. I w tym momencie niejako zaczyna się
nasza historia. Naszej wioski.
– Powiedzcie i żaden kraj, nikt nie zaprotestował na tę
niesłychaną agresję? – zapytał wzburzony niziołek.
– Nikt nawet nie pisnął mój drogi panie. Wszyscy nabrali
wody w usta. I koniec.
– Ten świat spadł na psy. Jak tak można? Niespotykane. – narzekał
Sinoe. – Dlatego Darkarze musimy coś z tym zrobić! Rozumiesz. To tylko my
możemy temu złu zaradzić.
Darkar nie odezwał się ani słowem. Siedział zamyślony.
Zastanawiał się, a co oni mogli zdziałać? Jego zdaniem na politykę nie ma
mocnych.
– Panowie, zakończyłem moją opowieść na tym, że motywem
naszej ucieczki były działania imperatora. Jak wam już wcześniej wspomniałem z
naszej Pomezanii powstało kadłubowe, całkowicie zależne od Marchii Samodzielne
Terytorium Pomezanii. Ale póki jeszcze Martersen tam był władcą, nie było, co
prawda, już tak słodko jak to wcześniej bywało, ale dało się jeszcze jakoś
normalnie żyć. Dochodziły nas natomiast straszne nowiny z zaanektowanego
terytorium Pomezanii. Ci, którym udało się stamtąd zbiec, opowiadali o
potwornych rzeczach, jakie miały tam miejsce. W początkowym okresie rządów
Czarnego Pana nic nie zapowiadało tego, co miało już się niedługo zdarzyć. Wszyscy byli
zadowoleni, że Jaćwingowie przegrali wojnę. Ufali też w to, że jak
niebezpieczeństwo minie na południu kraju Marchia wycofa swoje wojska i
wszystko wróci do starych porządków.
– Widziałem na
własne oczy to, co tam się działo; widziałem brak nadziei w oczach mieszkańców;
widziałem trakty przyozdobione ciałami wiszącymi na krzyżach, palach lub w
żelaznych klatkach. Pozostał mi zwłaszcza w pamięci odór rozkładających się
ciał. Było to straszne doświadczenie. Przy głównych duktach, co kilka wiorst
strażnica. Ziemie pod pełna kontrolą. – wtrącił zasmuconym głosem Sinoe.
– Właśnie, panie. Co tam się działo. Wszyscy musieli
przejść na nową wiarę. W pierwszym etapie wprowadzania nowej religii była pełna
dobrowolność. Niewielu to jednak zaakceptowało. W tym samym czasie na terenie
zagarniętym przez Marchię zaczęły powstawać dziwne, nieznane nam wcześniej
obozy. Po ukończeniu ich budowy, dowiedzieliśmy się bardzo szybko, czemu mają
one służyć. Były to obozy pracy. W zawrotnym tempie resorty siłowe zapełniły je
tymi, którzy byli niechętni nowej władzy, to znaczy nie przyjęli nowej wiary.
Gdy obozy się zapełniły, nasi sprzymierzeńcy zaczęli wykonywać publiczne
egzekucje na innowiercach. A zamordowanych wystawiano na widok publiczny wzdłuż
głównych traktów ku przestrodze. I w ten oto sposób władca Marchii nakłonił do
nowego wyznania tysiące dusz.
– No tak starcze,
ale wy o ile dobrze pamiętam pochodzicie póki co, to z Samodzielnego Terytorium
Pomezanii. Co więc mogło was skłonić do ucieczki z waszych domów, a potem wejść
z kobietami i z dziećmi na te przeklęte bagna ? – zapytał się zdezorientowany Darkar.
– Odpowiedź mój panie jest prosta. Nasz władca oraz król
Martersen zmarł jakiś czas temu. Świeć panie nad jego duszą. Okazało się, że
nie ma on potomka w linii prostej płci męskiej. A zgodnie z traktatem zawartym
z Marchią w takiej sytuacji nawet ta nasza mała enklawa ma się stać częścią
imperium. A my, panie, nie chcemy żyć tak samo, jak żyją nasi pobratymcy w
pierwszej kolejności zawłaszczeni przez Czarnego Pana. Nie chcemy nowej krwawej
wiary i ofiar składanych nowym bożkom z istot światła. Uciekamy wiec póki jest
jeszcze taka możliwość. Dajemy tym oto dzieciom nową nadzieję – tutaj starzec
zakreślił koło dłonią wokół ogniska małych pociech. – Zrobiliśmy to dla nich.
Dlatego tutaj nas spotkaliście.
Ciąg dalszy:
http://darkarposwiecenie.blogspot.com/2014/11/pomimo-tak-smutnej-opowiesci-o-losach.html